Rozumiem kobiety, które chcą same decydować o swoich sprawach i wolałbym, żeby to one, nie państwo, podejmowały decyzje o swojej przyszłości. Nie wyobrażam też sobie zmuszania kogokolwiek do poświęcania reszty swojego życia dla wymagającej całkowitej uwagi osoby niepełnosprawnej, albo kompletnie niesprawnej. Spotkałem kilka takich osób i - w moim mniemaniu są oni prawdziwymi bohaterami. Obawiam się, że gdyby wzrost człowieka zależał od szacunku na jaki zasługuje, to nie dosięgałbym im do kostek.
Jeśli kobieta sama podejmuje decyzję wychowania kaleki, to chwała jej za dokonanie przyzwoitego wyboru. Mniejsza o chwałę świata - prawdziwa chwała jej nie ominie potem. Bazując też na własnym doświadczeniu, a jest ono takie, że każda mama i każdy tata niepełnosprawnego dziecka, których miałem okazję spotkać to osoby niezwykle pogodne, inteligentne i z w ogóle, z charakterem, nie zawahałbym się z obietnicą, że nikt nie pożałuje decyzji poświęcenia się dla swojego dziecka. Ale to oni powinni zdecydować, nie ja, nie polityk czy ksiądz. Przyjmuję też argument, że skoro państwo zabrania kobiecie aborcji, to powinno jej sowicie płacić za opiekę nad niepełnosprawnym dzieckiem. Szczególnie, kiedy ciąża jest wynikiem gwałtu.
W objawionych przez Stwórcę tekstach nie ma mowy o zmuszaniu kobiet do poświęcania swojego życia dla innej osoby. Są jednak wspaniałe obietnice dla tych, którzy zapomną o sobie, by służyć Bogu (a Bogu służy się służąc jego dzieciom). Jest też przykazanie „nie zabijaj”. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, czy obejmuje również aborcję, Bóg także powiedział: „Nie będziesz zabijał [...] ani czynił niczego takiego” (Doktryna i Przymierza 59:6). Współcześni prorocy wiele razy interpretowali te słowa wskazując na aborcję.
Co więc możemy zrobić - Ty i ja, żeby nie zabijano niewinnych ludzi, a szczególnie dzieci, które z natury są istotami świętymi, bardziej boskimi od nas - grzeszników (nikt nie rodzi się z „grzechem pierworodnym”)? Nie wiem jak Ty, ale ja nie mógłbym żyć ze sobą po związaniu kobiecie rąk i skazaniu jej na służbę dla dziecka, jakkolwiek chwalebną gdyby była wynikiem własnego wyboru. Co więc możemy robić? To samo co od początku świata robili prorocy Boga: nauczać prawdy. Prawda poszerza perspektywę, przywraca pojęciom i zjawiskom właściwe znaczenie. I czyni człowieka wolnym, chociażby od fatalnego w skutkach błędu.
Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich zawsze podkreślał zasadę oddzielenia kościoła od państwa. Chociaż wierzymy w przykazanie nie zabijania i nie czynienia niczego takiego jak zabijanie, nie dążymy do tego, by państwo zabraniało aborcji w każdej sytuacji.
Państwo w ogóle powinno się przestać wtrącać w osobiste sprawy ludzi. To tak oczywiste jak fakt, że rządzący nami politycy są przedstawicielami tego samego gatunku co my (a przy tym, w przeciwności do większości z nas, są to przecież złodzieje, kłamcy i oszuści bo odbierają nam naszą własność a swoje posady - w przeciwieństwie do naszych - zawdzięczają często brudnym układom, technikom manipulacji i pustym obietnicom, więc, może są jednak niższymi moralnie istotami od większości z nas, tym bardziej nie powinni się wtrącać).
Co więc robi założony przez Jezusa Chrystusa i kierowany przez Niego Kościół? To, co robił zawsze - naucza prawdy, zachęca do osobistego rozwoju duchowego, modlitwy, poznania Boga osobiście, poznania jego woli, nauczenia się myśleć i czuć tak jak On myśli i czuje, zaprzyjaźnienia się z Nim. Kościół przypomina, że najwyższą chwałę nieba można osiągnąć we dwoje - jako mąż i żona, dla których miłość do swoich dzieci jest priorytetem. Prorok Alma w Księdze Mormona powiedział, że Słowo ma większą moc niż miecz. Nauczanie prawdy zmniejszy liczbę aborcji i innych tragedii bardziej od ustawy czy decyzji Sądu Najwyższego.
No dobrze, ale bardziej konkretnie - czego Kościół Jezusa Chrystusa uczy o aborcji? Czy, na przykład, jej dokonanie przez członka Kościoła jest dopuszczalne? Owszem, nasza religia nie odbiera kobiecie wolności nawet w sprawie, w którą zaangażowane jest niewinne dziecko. Istnieją przypadki, np. gwałt albo zagrożenie życia matki, w których kobieta może bez obawy o kościelną dyscyplinę podjąć decyzję o dokonaniu aborcji. W takich, bardzo rzadkich, jak się domyślam, przypadkach, Kościół zachęca do modlitwy i zapytania Boga jaka jest Jego wola. Bóg odpowiada na szczere modlitwy o brakującą mądrość zapewniając, że „wszystkich obdarza chętnie i bez wypominania” i że mądrość „będzie mu dana.” (List Jakuba 1:5)
Całe to zamieszanie i spory z powodu zakazu aborcji są zupełnie niepotrzebne. Tak, gdyby świat nie odszedł od nauczanych przez Jezusa wartości, nie byłoby sporu o aborcję. Nie byłoby ani zmuszania kobiet do rodzenia dzieci, ani obrzydliwych haseł na feministycznych wiecach. Zresztą, gdyby kobiety i mężczyźni rozumieli, że cudzołóstwo nigdy nie prowadzi do szczęścia, że akt małżeński (określany jako „seks”) powinien zawsze odbywać się między mężem a żoną, że świadome przyprowadzenie na ten świat dziecka i skazywanie go na dorastanie bez ojca jest fatalne w skutkach nie tylko dla dziecka ale dla całego społeczeństwa, że tradycyjny model narodu składającego się z silnych i zdrowych moralnie, bogobojnych rodzin to najbardziej praktyczny układ jaki kiedykolwiek przetestowano - nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby odbierać komukolwiek jakiekolwiek prawa czy walczyć o legalność aktu zabijania niewiniątek.
Czy feministki zdają sobie sprawę z tego, że żadna ustawa nie może zmienić wiecznych praw natury i że zalegalizowanie zbrodni nie może sprawić, że przestaje być zbrodnią? Kiedy byłem misjonarzem, spotkałem kobietę, która powiedziała, że chętnie porozmawiałaby o Bogu i sensie życia, ale nie widzi w tym sensu, bo i tak pójdzie do piekła. Mój kolega i ja zapewnialiśmy ją, że Bóg ją kocha i każdy człowiek może doświadczyć odpuszczenia grzechów. Odpowiedziała, że odkąd dokonała aborcji, nie może przestać myśleć o swoim dziecku. Dodała, że ona by sobie nigdy nie wybaczyła, więc nie może tego oczekiwać od Boga.
Oczywiście myliła się. Każdy człowiek może stać się nową istotą. Dzięki Zadośćuczynieniu Chrystusa, poczucie winy może opuścić nawet najgorszego grzesznika, jeżeli szczerze odpokutuje. Aborcja to jednak makabryczny zabieg, po którym bardzo trudno odzyskać wewnętrzny spokój. Spodziewam się, że nie pomoże nawet szukanie wsparcia w ruchu feministycznym, gdzie panuje atmosfera bagatelizowania świętości macierzyństwa. Pewnie trochę pomoże, tak jak alkohol niewątpliwie pomaga przytępić zmysły. Są sposoby na uciszenie głosu sumienia, ale cena jest ogromna.
Jak już wspomniałem, mam dużo zrozumienia dla kobiet, którym odbiera się swobodę podejmowania decyzji. Nie wyobrażam sobie urodzenia potomka potworowi, który jest gwałcicielem. Trudno mi też postawić się na miejscu kobiety, która staje przed wyborem między dużym prawdopodobieństwem zakończenia swojego życia a uratowaniem swojego dziecka z nadzieją, że stanie się jakiś cud, albo stojącą przed wyzwaniem całkowitego oddania reszty swojego życia dla kogoś, kto nigdy nie będzie żył w pełnej świadomości albo w ciągłym cierpieniu. A jednak są kobiety, które decydują się na urodzenie takich dzieci. Jak to jest, że z jednej strony są takie kobiety, które dla miłosnej (to chyba nie najlepsze słowo) przygody z niemoralnym mężczyzną, który nie chce przecież spędzić reszty życia u jej boku, gotowe są „usunąć ciążę” a z drugiej - są małżeństwa, które pragną dziecka bez względu na to, czy okaże się zdrowe czy nie? Myślę, że odpowiedzi też należy szukać w smutnym trendzie odchodzenia od konserwatywnych wartości. Córka wychowana przez kochających i religijnych rodziców, w domu w którym panuje tradycja codziennego czytania pism świętych i wspólnych modlitw przed każdym posiłkiem, udzielająca się w swojej kościelnej społeczności, otoczona przyzwoitymi chłopcami, marząca o powieleniu szczęśliwego modelu rodziny w jakim się wychowała ma o wiele mniejsze szanse znalezienia się w sytuacji skutkującej niechcianą ciążą. To przecież jasne.
Wspomniałem, że spotkałem kilka osób, którzy całkowicie poświęcili się wychowaniu niesprawnego dziecka. Chciałbym Wam przedstawić kilka z nich. Pierwsi bohaterzy to przyjaciele moich rodziców. Od zawsze nazywałem ich „wujek” i „ciocia”. Ich pierwsze dziecko to mój rówieśnik, Daruś. Zawsze miał problemy z chodzeniem i jest niepełnosprawny umysłowo. Ostatnio jego stan się znacznie pogorszył. Spędził całe dotychczasowe życie w dużej mierze cierpiąc wraz z całkowicie mu oddanymi rodzicami. Miło wspominam nasze wspólne dziecinne zabawy i jego radosny śmiech. Rodzice Darusia to ludzie wiecznie pogodni, niezwykle kulturalni, jak to się mówi - na poziomie. Odwiedziny u nich zawsze wypełnione są długimi sesjami niekontrolowanego śmiechu.
Kolejna osoba to również zawsze uśmiechnięta pani mieszkająca na naszym osiedlu. Jej synek był nieco starszy ode mnie. Nie raz spotykałem ich placu zabaw albo w autobusie. Mama chłopca często musiała powstrzymywać go od zaczepiania przechodniów. Sprawiał wrażenie bardzo niepełnosprawnego umysłowo. Czasami, kiedy narzekam na swój marny los, bo nie mogę znaleźć czasu na spokojną lekturę książki, przypomina mi się ta święta kobieta i od razu przepełnia mnie wdzięczność za zdrowe dzieci, a jednocześnie jakieś poczucie osobistej porażki za niedokonanie w życiu niczego, co wymagało całkowitego oddania dobrej sprawie.
I jeszcze jeden przykład, który daje mi pełniejszą perspektywę na zjawisko umysłowej niepełnosprawności, odwrotną od tej z której patrzą na kalekę działaczki ruchu feministycznego. Półtorej roku po moich chrzcie udałem się do Utah, by rozpocząć naukę języka angielskiego w przygotowaniu na dwuletnią misję. Zanim stawiłem się w ośrodku dla misjonarzy, spędziłem kilka niezapomnianych dni z rodziną przyjaciela, który wtedy był misjonarzem w Polsce. Wspaniała, szczęśliwa, przyzwoita i serdeczna rodzina. Najmłodszy z pięciorga rodzeństwa jest niepełnosprawny umysłowo. Któregoś dnia ojciec, oczywiście posiadacz kapłaństwa, położył dłonie na głowie nieświadomego niczego syna i pobłogosławił go dodając objawione słowa z których okazało się, że przed swoim narodzeniem Joshua odegrał ważną rolę we (wspomnianej przez Jana w Objawieniu) „wojnie w niebie” między siłami zła i dobra. Jego dokonania w walce ze złem były tak wielkie, że Lucyfer i jego aniołowie postanowił skupić swoje wysiłki o duszę Joshua podczas jego śmiertelnego życia. Dlatego właśnie Bóg uniemożliwił Szatanowi kuszenie go, gwarantując mu zachowanie niewinności. (Myślę o tym za każdym razem spotykając w sklepie czy na ulicy osobę niepełnosprawną umysłowo. Być może jest prawdziwym archaniołem.) Wszyscy członkowie rodziny uważają, że Joshua jest największym błogosławieństwem ich rodziny i nie wyobrażają sobie życia na świecie bez niego. Jakie to szczęście, że kiedy rodzice mojego kolegi decydowali się na założenie rodziny nie byli ateistami, ale wiedzieli, że Bóg żyje, wie wszystko i godny jest naszego pełnego zaufania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz