
Jest koniec roku 1990go. Mój przyjaciel, Kuba Górowski przyprowadza do mnie dwóch sympatycznych obcokrajowców w naszym wieku ubranych w białe koszule i krawaty. Odgaszam papierosa i zapraszam ich do środka. Nie chcą ani kawy ani herbaty. Dziwni jacyś. Ale pogadać nie zaszkodzi.
Zaczyna się od ciekawości, która przeradza się w pragnienie przekonania się, czy to, co słyszę od misjonarzy jest prawdą. W końcu zadaję Bogu właściwe pytanie i robię to zupełnie szczerze, choć mam w głębi duszy nadzieję, że odpowiedź będzie: "daj sobie z tym wszystkim spokój." Odpowiedź przychodzi, ale odmienna - "Tak, to Ja posłałem Józefa Smitha i powołałem go na proroka tak jak wcześniej posyłałem Mojżesza, Piotra i innych".
Chrzest rozpoczyna okres fascynacji naukami Biblii, Księgi Mormona i innymi zapiskami proroków ale i do pewnego stopnia ignorowania tych aspektów doktryny i historii Kościoła Jezusa Chrystusa, które są niewygodne, niepokojące.
W czerwcu 1992 roku wsiadam w samolot i przy muzyce mormońskiego chóru (nie zmyślam!) ruszam do Stanów Zjednoczonych na misję. Przez prawie dwa lata latam w białej koszuli po upalnym i mroźnym Chicago z Księgą Mormona pod pachą gotowy na rozmowę z każdym ciekawym. Parę razy ta ciekawość przeobraża się w pragnienie przekonania się i kolejne osoby otrzymują osobiste objawienie.
Potem są studia w Utah. Pewnego dnia zdaję sobie sprawę, że czuję się gotowy na głębsze poznanie sprawy poligamii, rzekomego rasizmu i innych tematów, których do tej pory unikałem. Rozpoczyna się fascynacja historią Kościoła i literaturą krytyczną wobec "Mormonów", która trwa do dzisiaj.
Poznaję Lisę, pobieramy się w świątyni w Salt Lake City i po paru latach przeprowadzamy się z córeczką do Polski. Tu spędzam większość swojego wolnego czasu jako wolontariusz służąc w Kościele, głównie niejako nadzorując działalność kilku kongregacji ("gmin") Kościoła na południu kraju. Pięknie to wszystko wspominam - wiele odpowiedzi na modlitwy, wiele spotkań z przeróżnymi członkami Kościoła reprezentującymi cały wachlarz wiary - od świętego po odstępcę a nawet obłudnika. Mam też przyjemność spotkać kilku apostołów i innych natchnionych Braci kierujących Kościołem. W tym okresie Lisa przyprowadza na świat kolejne dzieci. Jesteśmy szczęśliwą rodzinką, choć od czasu do czasu wszystko jest do bani i wtedy łażę po lesie, bo bardzo lubię to robić.
Nagle zostaję "odwołany" z "powołania" jako prezydent dystryktu katowickiego. To duża dla mnie zmiana. Zamiast cotygodniowych przemówień, lekcji i szkoleń, kompletna cisza. Mijają dwa lata zanim po raz pierwszy jestem poproszony o kolejne przemówienie. Od tamtej pory mam dość luźny kontakt z członkami Kościoła Jezusa Chrystusa w Polsce. Niektórych bardzo lubię, ale mieszkają dość daleko ode mnie, inni mnie nieco irytują a jeszcze inni - szkoda gadać. Rozpoczyna się okres kryzysu wiary. Nie świadectwa, czyli głębokiego przekonania o tym, że to Bóg kieruje Kościołem Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, ale wiary. Głównie wiary we własne możliwości, wewnętrzną siłę pokonania tych cech charakteru, których chciałbym się pozbyć. Chwilami mam ochotę zapytać dlaczego Bóg mnie opuścił, a kiedy indziej stwierdzam, że za bardzo się pewnymi sprawami przejmuję. Ogólnie jednak nie jest źle, żona fajna jak zawsze, dzieci rosną, jest wiele ciekawych książek, w lesie pięknie pachnie, gwiazdy świecą, a "ziemia toczy swój garb uroczy".
Swoje członkostwo w Kościele zawdzięczam w dużej mierze przemyśleniom, które pojawiały się w mojej głowie pod koniec lat osiemdziesiątych. To zwariowany okres przemian w Polsce, na świecie i tak się złożyło, że w duszy niespokojnego, zbuntowanego nastolatka, którym byłem. Sporo wtedy czytałem i ciągnęło mnie do "ciekawych" ludzi. Przez jakiś czas fascynował mnie Buddyzm i w pewnym momencie zakochałem się w twórczości Edwarda Stachury (który napisał o wiele więcej od kilku ładnych, znanych od jakiegoś czasu piosenek). To właśnie ciekawi ludzie wpoili we mnie szacunek do wartości Prawdy. Stwierdziłem, że nie dobrze jest prawdy ignorować a dobrze jest prawdę akceptować, nawet kiedy wymaga to przyznania się do wcześniejszych błędów.
Sporo jest informacji w sieci na temat wierzeń i historii "Świętych w Dniach Ostatnich" (niektórzy nadal nazywają nas "mormonami"). Niestety, większość z nich jest nieprawdziwa albo niepełna. Nasi krytycy lubią się rozpisywać o sprawach kontrowersyjnych i - jak to zwykle bywa, patrząc na nas krytycznie, dostrzegają więcej negatywów niż pozytywów. Z drugiej strony - wielu członków Kościoła zamyka oczy przed kontrowersją, oddając tym samym scenę kłamczuchom albo osobom źle poinformowanym. Istnieją na szczęście też i głosy ludzi, którzy cenią sobie tę starą, wypróbowaną wartość, jaką jest Prawda. Są to zarówno członkowie Kościoła jak i osoby do niego nie należące. Niektóre najlepsze książki na temat historii Świętych w Dniach Ostatnich napisane były przez historyków, którzy nie podzielają naszej wiary.

Krótko mówiąc: Nikogo tu nie próbuję nawrócić. To sprawa między Tobą a Bogiem. Chcę się tylko podzielić swoim punktem widzenia na sprawy związane z wierzeniami i działalnością Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich do którego należę. Chcę się niejako wytłumaczyć dlaczego jestem jego członkiem i wraz z małżonką, pomimo pewnych przeciwności świadomie naprowadziliśmy nasze dzieci na tę właśnie drogę.