sobota, 7 marca 2020

Dlaczego jest jak jest i jak to zmienić?

„W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej, byłbym wam powiedział. Idę przygotować wam miejsce.” (Jan 14:2)
„Głosimy tedy, jak napisano: Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, i co do serca ludzkiego nie wstąpiło, to przygotował Bóg tym, którzy go miłują.” (2 Koryntian 2:9)


Przynależność do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, jak wszystko co wartościowe, może być jednocześnie wielkim błogosławieństwem jak i niemałym wyzwaniem. Wyzwaniem z przeróżnych powodów. Jednym z nich są ludzie na których towarzystwo jesteśmy skaza..., przepraszam..., których mamy przyjemność często widywać na naszych spotkaniach.

Przystępujemy do przywróconego Kościoła spodziewając się od pozostałych członków wsparcia, przyjaźni, braterskiej miłości, współczucia, inspiracji i podnoszenia nas na duchu. Szczególnie od lokalnych przywódców. Tymczasem, oprócz tych rzeczy, co jakiś czas odkrywamy w ludziach przeróżne słabości - uprzedzenia, sprzeczne z naukami Kościoła opinie, niepoprawne ambicje, obojętność, nadgorliwość, brak gorliwości. Raz widziałem nawet brata w białych skarpetkach! Dlaczego to nas dziwi? Problem chyba w tym, że przemili misjonarze, którzy asystowali nam w przygotowaniach do chrztu, swoją postawą, cierpliwością i braterską miłością nieświadomie pozostawili w nas wysokie oczekiwania w stosunku do ludzi, z jakim dane nam będzie spędzać czas w Kościele.

Jako osoba powracająca do pełnej aktywności w Kościele po latach trzymania się nieco na boku, kieruję te słowa do osób, które przestały uczęszczać do Kościoła. Także do tych, którzy rozważali przyłączenie się do niego, lecz po pierwszej wizycie stwierdziły, że nie czują się dobrze w naszym gronie.

Każdy ma swoje powody do braku aktywności. Błędem jest zakładanie, że jedynymi powodami odejścia z Kościoła jest popełnienie ciężkiego grzechu czy utrata świadectwa o jego prawdziwości. Ja przeszedłem przez swój „kryzys wiary” (nie mylić z kryzysem świadectwa, którego na szczęście nigdy nie utraciłem) i mam swoje powody by powrócić. Chętnie się nimi z Wami podzielę.


Potrzeba nawrócenia intelektualnego


Do pełnej aktywności w Kościele powracam z tych samych dwóch powodów dla których prawie 30 lat temu postanowiłem przyjąć chrzest. Można je porównać do wykonanej z dwóch nitek ładnej i solidnej tkaniny. Pierwsza nitka to budujące moje osobiste świadectwo o prawdziwości przywróconej ewangelii doświadczenia duchowe, czyli osobiste objawienia do którym otrzymania ma prawo każdy człowiek jak tylko w to uwierzy. Druga nitka to wiedza i zrozumienie kościelnych doktryn. Można powiedzieć, że nasza wiara opiera się na takiej mocnej trampolinie wykonanej ze świadectwa duchowego oraz świadectwa intelektualnego. Uważam, że oba te elementy są niezbędne do utrzymania się na wąskiej ścieżce prowadzącej ku życiu wiecznemu. A już desperacko ich potrzebujemy błąkając się po manowcach i poszukując powrotu na właściwą drogę.

W tym artykule przedstawię tę drugą nitkę - intelektualną. Doktryna, która pomogła mi powrócić do Królestwa jest szczegółowo opisana w rozdziale 76 Nauk i Przymierzy. Rozważania o niej dały mi perspektywę potrzebną do zdania sobie sprawy, że jakkolwiek niedoskonałą jest społeczność członków Kościoła, zdecydowanie znowu potrzebuję stać się jej częścią.


Trzy Stopnie Chwały


W telegrafcznym skrócie: Opisana w 76 rozdziale wizja otrzymana przez dwóch współczesnych proroków przywróciła na świat wiedzę o istnieniu trzech stopni chwały w „niebie”. Po sądzie ostatecznym każdy człowiek przydzielony zostanie do jednego z trzech królestw: telestialnego, terestialnego lub najwyższego, w którym przebywa nasz Ojciec - celestialnego (pomijam tu „ciemność na zewnątrz” do której zresztą nie tak łatwo się dostać). W każdym z tych królestw obowiązuje pewne prawo. Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że ci z nas, którzy przestrzegają podczas swojego życia prawa królestwa telestialnego i nigdy nie odpokutują za brak chęci przyjęcia wyższego prawa, tafią kiedyś do tego najniższego królestwa. Podobnie z pozostałymi królestwami. Do terestialnego zostaną przydzielone osoby przestrzegające terestialnego prawa a do celestialnego trafią ci, którzy po odpokutowaniu żyją w harmonii z prawem celestialnym.

Doktryna Trzech Królestw Chwały mówi więc nie tylko o naszym stanie po sądzie ostatecznym, ale również, a może przede wszystkim, pomaga ona w pełnym zrozumieniu Planu Zbawienia - od Upadku Adama przez Zadośćuczynienie Chrystusa aż po ostatni sąd.


Droga Adama i Ewy od Królestwa Celestialnego do Królestwa Celestialnego


Przyjrzyjmy się historii Adama i Ewy stanowiącej doskonałą alegorię drogi powrotnej do Boga każdego z nas:

Adam i Ewa opuścili dom swojego Ojca, królestwo celestialne i znaleźli się w raju, czyli w świecie terestialnym. Mogli tam pozostać. Ale nie chcieli. Odważna decyzja Ewy sprawiła, że „upadli”. Inaczej mówiąc - rozpoczęli swoją próbę w świecie telestialnym. W jakim celu? Przecież nie po to, by powrócić do raju. Mogli po prostu z tamtąd nie odchodzić (nikt ich nie zmusił do spożycia owocu poznania dobra i zła). Zrobili to dlatego, by przez swoje „doświadczenia w ciele” i stawianie czoła wielu wyzwaniom związanym z niedoskonałym środowiskiem jaki panuje na naszym świecie, przede wszystkim dzięki Zadośćuczynieniu, mogli nie tylko odpokutować za swoje grzechy, ale doświadczyć przemiany w sercu i budować swoje charaktery na wzór charakteru naszego Ojca i Matki w niebie. W raju nie byłoby to możliwe. Adam i Ewa upadli po to, by powrócić do najwyższej chwały, do królestwa celestialnego. Ale nie jako dzieci, lecz podobne do Ojca istoty dorosłe, doświadczone, wypróbowane, posiadające atrybuty pozwalające im na pełnię szczęścia.  Staną się istotami znającymi różnice między dobrem a złem. Będzie można wtedy o nich powiedzieć: „widzą, jako są widzeni, i znają, jako są znani, otrzymawszy z Jego pełni i z Jego łaski.” (NiP 76:94). Królestwo celestialne różni się od raju „jako księżyc różni się od słońca na firmamencie” (NiP 76:71)


Moja i Twoja droga od Królestwa Celestialnego do Królestwa Celestialnego


Podobnie jest z każdym z nas. Plan naszej podróży jest taki (oczywiście jest to wersja skandalicznie uproszczona):

(1) Królestwo Celestialne (życie przedśmiertelne z Ojcem i Matką);

(2) świat terestialny (życie w niewinności jako dzieci na ziemi); 

(3) świat telestialny (osobisty upadek, chęć czynienia zła, naturalny, wewnętrzny bunt, np. w okresie dojżewania, etc.);

(4) znowu środowisko terestialne (nawrócenie, bycie przykładnym członkiem Kościoła, gromadzenie się w świętych miejscach bezpiecznych od zła tego świata, etc.);

(5) i w końcu powrót do królestwa celestialnego (pod warunkiem, że pozostaliśmy wierni zawartym z Bogiem przymierzom).

Doktryna Trzech Królestw diametralnie zmienia dwubiegunowy paradygmat nieba i piekła do którego przywykł „świat chrześcijański” a który mówi o raju jako początku istnienia Adama i Ewy, popełnionym przez nich błędzie, rebelii przeciwko Bogu polegającej na skosztowaniu zakazanego owocu za którą spędzą wieczność w piekle. Ich potomkowie zaś zamiast cieszyć się rajskim spokojem, nie z własnej winy muszą doświadczać niepotrzebnych cierpień na tym bezbożnym padole z nadzieją, że za swoją wiarę, chrzest, komunię świętą czy też zaproszenie Jezusa do swego serca (co do szczegółów poszczególne wyznania nie są zgodne) będą mogli kiedyś trafić do nieba, czyli do raju, w którym już dawno by się znaleźli gdyby nie grzech Ewy i Adama.

Powróćmy do pięciu kroków od świata celestialnego do świata celestialnego. O dwóch pierwszych krokach nie trzeba za dużo pisać. Zacznę więc od kroku trzeciego - nasze życie w społeczeństwie, w którym obowiązują prawa najniższego poziomu nieba, telestialnego.


Poziom najniższy - telestialny


W Polsce, poza kilkoma wyjątkami, do Kościoła Jezusa Chystusa Świętych w Dniach Ostatnich należą osoby, które nie były wychowane przez rodziców wyznających wiarę w przywróconą przez Józefa Smitha pełnię ewangelii. Nie wychowaliśmy się w kulturze Świętych w Dniach Ostatnich.

Józef Smith i Sidney Rigdon napisali w swojej relacji z wizji, że osoby zmierzające ku najniższemu poziomowi nieba - królestwu telestialnemu to ci, „..., co nie przyjęli ewangelii Chrystusa ani świadectwa Jezusa.” (NiP 76:82). Nie przyjęli też proroków (w. 101). „Są to ci, co są kłamcami, i czarnoksiężnikami, i wiarołomcami, i rozpustnikami, i wszyscy, co kochają kłamstwo” (w. 103).

Z perspektywy doktryny Trzech Królestw Chwały, można powiedzieć, że przystąpienie do „mormońskiej” społeczności było wyjściem ze świata telestialnego (najniższego z trzech poziomów „nieba”).


Poziom drugi - terestialny


Chciałbym się teraz podzielić własną opinią. Być może się ze mną zgodzicie, a może nie, ale wydaje mi się, że nasz chrzest i konfirmacja, to nasze symboliczne wyjście ze świata telestialnego nie wprowadza nas (albo przynajmniej nie wszystkich) odrazu do społeczności celestialnej. Owszem, wchodzimy na początek alegorycznej ścieżki kończącej się w królestwie celestialnym, ale ta ścieżka, tak mi się wydaje, prowadzi nas tam stopniowo. Najpierw przez środowisko terestialne, a potem - jeśli się na to zdecydujemy, jeśli zapragniemy żyć w zgodzie z prawem celestialnym i tak się ładnie zorganizujemy, że stworzymy takie właśnie środowisko (albo, innymi słowy - pozwolimy Bogu i Jego posłańcom takowe dla nas zorganizować), to wtedy możemy zacząć kroczyć po ścieżce celestialnej.

Jeśli powyższy paragraf jest nieco zagmatwany to ujmę to nieco inaczej i bez owijania w bawełnę. Wydaje mi się, że nasze gminy, dystrykt i misja są miejscami ucieczki od złego (telestialnego) świata, ale nie koniecznie są miejscami zamkniętymi, zarezerwowanymi dla osób żyjących w zgodzie z prawem celestialnym. Gdyby tak było, współcześni apostołowie nie porównywaliby Kościoła do „szpitala dla chorych” (jak wiadomo, tylko chorzy potrzebują lekarza).

Przyjrzyjmy się teraz warunkom otrzymania chwały terestialnej (tej środkowej). Osoby zasługujące na zbawienie w drugim stopniu nieba porzucili kłamstwo i rozpustę. „Są to ci, którzy są uczciwymi ludźmi ziemi...” (w. 75).

Nasz chrzest był bramą do lepszego środowiska. Przestaliśmy przeklinać, pić alkohol i narkotyzować się innymi środkami uspokajającymi ale również uzależniającymi. Sprośne żarty i żarciki przestały nas już rozbawiać. Zbuntowaliśmy się przeciwko kulturze wykorzystywania bliźniego, przywłaszczania sobie jego mienia wtedy, kiedy nikt nie patrzy, ściągania na egzaminach i wciskania kitu niezorientowanym klientom (taką mam nadzieję). Zmieniliśmy też swoje nastawienie wobec nieznajomych. Zamiast spoglądania na ludzi jak na potencjalnych konkurentów w wyścigu szczurów (nie tylko o lepszą posadę i podwyżkę, ale o pozycję wśród znajomych czy większą przychylność przeciwnej płci), dostrzegamy w każdym swojego brata lub siostrę, dosłowne dziecko Boga, istotę posiadającą nieograniczony potencjał duchowy.

W niektórych przypadkach nowoochrzczeni członkowie od lat przestrzegali wielu z tych dobrych zasad a w Kościele Jezusa Chrystusa poczuli się, jakby wrócili do domu, do miejsca, które te zasady skutecznie promuje.

Kościół zaprasza do siebie wszystkich: telestialnych (pod warunkiem, że zachowują podstawowe normy zachowania), terestialnych i celestialnych. Jezus, w swojej przypowieści o siewcy tak opisał osoby przystępujące do Kościoła: „ A posiany na dobrej ziemi, to ten, kto słowa słucha i rozumie; ten wydaje owoc: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, a inny trzydziestokrotny” (Mateusz 13:23). Nie mam pewności, czy miał tu na myśli osoby, które trafią kiedyś konkretnie do najwyższego, środkowego i najniższego królestwa, ale jedno jest pewne - efekty nawrócenia poszczególnych członków są różne.

Zwróćmy uwagę na fakt, że aby wejść do środkowego stopnia boskiej chwały wcale nie potrzebujemy chrztu dokonanego przez posiadacza kapłaństwa. Nie musimy też zostać członkami prawdziwego Kościoła. Każdy uczciwy i przyzwoity ateista i agnostyk, oczywiście pod warunkiem, że jest wierny swojej małżonce (czy - w przypadku kobiet - małżonkowi), będzie się cieszyć chwałą terestialną, która różni się od telestialnej jak blask księżyca różni się od blasku gwiazd. Jeszcze łatwiej dostać się do tej wyższej chwały będąc osobą religijną. Każdy wiernie przestrzegający nauk swojej religii Buddysta, Katolik czy Protestant będzie mógł cieszyć się przez całą wieczność wpaniałą chwałą królestwa terrestialnego. Można więc powiedzieć, że obietnica tych i innych kościołów zaprowadzenia wiernych do raju jest jak najbardziej uczciwa.


W raju jest fajnie i nie chce się z niego wychodzić


Powróćmy teraz do „skoku cywilizacyjnego” jakiego dokonaliśmy nawracając się do pełni ewangelii. Wewnętrzny spokój oraz wiele innych błogosławieństw, jakich doświadczać mogą tylko ludzie uczciwi, wierni swoim małżonkom i życzliwi wobec bliźnich, mogą łatwo zrodzić fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Być może Adamowi też wygodnie było w raju i może by tam nawet pozostał do dzisiaj, gdyby nie odwaga Ewy i jej determinacja podjęcia ryzyka, by wspiąć się ze swoim mężem do najwyższej chwały. Przekonanie, że jest się na właściwej drodze i wszystko, czego należy teraz dokonać to „wytrwanie do końca” nie jest właściwe. To poczucie bezpieczeństwa nie byłoby fałszywe, gdyby celem chrztu w Kościele Jezusa Chrystusa było otrzymanie przywileju spędzenia wieczności w drugim królestwie - terestialnym. Tak jednak nie jest.


Jaki jest ostateczny cel chrztu?


Owszem, Prezydent David O. McKay powiedział wprawdzie, że „celem ewangelii jest uczynienie złych ludzi - dobrymi, a dobrych ludzi - lepszymi oraz przemiana ludzkiej natury.” Można to rozumieć w ten sposób: niektórych Kościół Jezusa Chrystusa wydobędzie ze świata telestialnego umieszczając w terestialnym, inni (Jezus nauczał, że nieliczni) natomiast pójdą dalej - aż do świata celestialnego.

Warto skorzystać z całego potencjału pełni ewangelii. Celem chrztu jest otrzymanie życia wiecznego, wyniesienie do najwyższej chwały - celestialnej, stanie się „współdziedzicami Chrystusa” (Rzym. 8:17), odziedziczenie wszystkiego, co posiada nasz Ojciec (NiP 84:38), łącznie z pełnią szczęścia jakiego doświadcza.

Podczas swojej wizji świata celestialnego, Józef i Sidney zobaczyli, że zamieszkają w nim „ci, co przyjęli świadectwo Jezusa, i uwierzyli w Jego imię i zostali ochrzczeni na wzór Jego pochówku...” (NiP 76:51).


Jak ten cel osiągnąć?


Pisma święte NIE nauczają, że Bóg oczekuje od nas po chrzcie zaledwie wytrwania do końca. Prorok Nefi, w swoim kazaniu o chrzcie napisał:


„Ale teraz, moi ukochani bracia, gdy już dostaliście się na tę wąską ścieżkę, pytam was: Czy to już wszystko? Oto mówię wam” Nie.” (2 Nefi 31:19).



Co powinniśmy robić, aby wypełnić cel chrztu?


„Potrzebujecie więc dążyć naprzód mając nieugiętą wiarę w Chrystusa, pełną światła nadzieję (org. „doskonałą jasność nadziei”) i miłość do Boga oraz do wszystkich ludzi. Jeśli więc będziecie dążyć naprzód, napawając się (org. „ucztując”) słowem Chrystusa i wytrwacie do końca, tak mówi Ojciec: Będziecie mieli życie wieczne.” (w. 20) 

Wystarczy dokładnie się zastanowić nad powyższym wersetem, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy zmierzam w kierunku królestwa terestialnego, czy celestialnego? Czy dokonałem znaczącego postępu duchowego od dnia swojego chrztu czy też zwyczajnie wytrwale zachowuję przykazania do których przestrzegania zaprosili mnie misjonarze? Czy posiadam doskonałą jasność nadziei i miłość do Boga oraz do wszystkich ludzi, albo przynajmniej czy pragnę te rzeczy zdobyć? Czy dążę naprzód, napawając się słowem Chrystusa, studiując pisma, słuchając pilnie przemówień żyjących proroków i innych natchnionych przemówień braci i sióstr w Kościele i robiąc to zamierzam wytrwać do końca swojego życia?

Powróćmy do wizji królestwa celestialnego. Jak już przeczytaliśmy w wersecie 51 rozdziału 76 Nauk i Przymierzy, istoty celestialne to ci, którzy „zostali ochrzczeni na wzór [...] pochówku [Jezusa]” „aby, zachowując przykazania mogli zostać obmyci i oczyszczeni ze wszystkich ich grzechów, i otrzymać Ducha Świętego przez nałożenie rąk przez tego, kogo wyświęcono i przyłączono do tej władzy (‚mocy’).” (w. 52).

Tego już dokonaliśmy, ale - jak twierdzi Nefi - to nie wszystko. Osoby zmierzające do swego wyniesienia to ci, „którzy przemagają przez wiarę i zostają złączeni przez Świętego Ducha obietnicy, którego Ojciec przelewa na tych wszystkich, co są sprawiedliwi i uczciwi” (w. 53). Na myśl przychodzą błogosławieństwa zapieczętowania w Świątyni.

W następnym wersecie czytamy, że „to ci, co są Kościołem Pierworodnego” (w. 54). W angielskim (oryginalnym) wydaniu Nauk i Przymierzy „Kościół Pierworodnego” odsyła nas do wersetu 34 w rozdziale 84, w którym jest mowa o „wybranych Boga”. Myślę więc, że nie chodzi tu tylko o przynależność do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, ale o coś więcej. Aby nasze imiona trafiły do istniejącego w celestialnym niebie Kościoła Pierworodnego, musimy zostać wybranymi Boga. Józef i Sidney piszą, że są to ci, którzy „przemogą wszystko” (w. 60). „Są to ci, których imiona zapisano w niebie, gdzie Bóg i Chrystus są sędziami wszystkich. Są to ci, co są sprawiedliwi, co się stali doskonali poprzez Jezusa, pośrednika nowego przymierza, który dokonał doskonałego zadośćuczynienia przez przelanie swej własnej krwi.” (w. 68-69).


Cel Kościoła w Polsce


W obliczu nie napawającego optymizmem, powolnego wzrostu Kościoła w Polsce, warto też zadać sobie następujące pytanie: Czy kongregacje, które stworzyliśmy w Polsce prowadzą nas ku królestwu terestialnemu czy celestialnemu?

W dużej mierze wszystko zależy od naszej indywidualnej postawy. Z jednej strony, mamy w Polsce pełnię ewangelii, wszystko, co jest nam potrzebne do doskonałej jasności nadziei, rozwijania szczerej miłości i regularnego duchowego pożywiania naszych duchów słowem Chrystusa (w oryginale słowa „napawając się słowem Chrystusa” zawierają słowo „feasting” czyli „ucztowanie”, można to więc też przetłumaczyć „ucztując słowem Chrystusa”). Jesteśmy członkami prawdziwego Kościoła, Królestwa Boga na ziemi o którym prorokował m.in. prorok Daniel zapowiadając, że wypełni całą ziemię i obali wszystkie królestwa. Kościół kierowany jest przez wyznaczonych przez Boga proroków. Biblia, Księga Mormona i inne pisma święte nauczają czystej prawdy. Wszyscy mamy do nich dostęp. Posiadacze prawdziwego kapłaństwa dokonują obrzędów, które są uznane w niebie. Ich konsekwencje sięgają więc poza życie śmiertelne. Przemówienia i lekcje prowadzone przez naszych braci i siostry są natchnione i wzmacniają słuchaczy w ich postanowieniu budowania własnego charakteru i lepszego poznania Boga. Bez względu więc na całą resztę, nawet niedoskonałości „mormońskiej kultury” nie będziemy w stanie tłumaczyć się, że czegoś nam brakowało.

A jednak - to od nas samych zależy ile z tego wszystkiego wyniesiemy. Od polskich członków Kościoła zależy też do jakiego stopnia nasze gminy i okręgi będą przypominały kongregacje prawdziwych Świętych, uczniów Chrystusa, optymalnego środowiska do poznawania Syna i Ojca oraz rozwijania w sobie ich cech charakteru. Bóg nas nie zmusi do zbudowania Syjonu, doskonałej społeczności. Jeżeli chcemy sobie zbudować kolejną sektę religijną przez ograniczanie się do sztucznych uśmiechów i do pewnego stopnia zapominając o naszej religii w niedzielę wieczorem - nikt nie może nam tego zabronić. Jak powiedział kiedyś sarkastycznie swoim krytykom Józef Smith, że ma konstytucyjne prawo bycia fałszywym prorokiem, tak samo i my mamy prawo zrujnować wszystko, co nam dano.


Teoria ewolucji nawróconego


Osobista droga ze świata telestialnego to terestialnego


W swoim pamiętniku opisałem kiedyś swoje nawrócenie porównując je do zrzucenia przez węża starej skóry, uczucia dyskomfortu i chłodu, a następnie stopniowego i powolnego utwardzania nowej. Znalazłem się w nowym środowisku. Otworzyłem się na nowe zasady i nowe praktyki. Na początku nie w każdej sytuacji wiedziałem jak się zachować. Podczas kościelnych zebrań lub towarzyskich spotkań organizowanych przez łódzką czy warszawską gminę byli przy mnie misjonarze i inny członkowie gotowi do udzielenia pomocy lub porady. Kiedy nie było ich pod ręką, po prostu zadawałem sobie pytanie: Co zrobiłby na moim miejscu Starszy Swan albo Siostra Sylwia?

Przejście do świata Świętych w Dniach Ostatnich przebiegało w miarę bezboleśnie i pełne było fascynujących odkryć. Tak, z początku moje postępowanie było nieco sztuczne i wyuczone. Nikt mi niczego nie nakazywał. Po prostu uznałem, że misjonarze wiedzą lepiej ode mnie jak postępować, jak przemawiać, jak reagować na ataki nawiedzonych fanatyków czy na małe, naturalne konflikty z innymi członkami. Dlatego naśladowałem ich przykład. Obciąłem włosy, w niedzielę zakładałem białą koszulę i podarowany mi przez jednego z nich krawat, a w swoich konwersacjach, przemówieniach i lekcjach próbowałem przywdziewać postawę, ducha i nastawienie, które zaobserwowałem u nich, a które bardzo mi się podobało.


Osobista droga ze świata terestialnego do celestialnego


Nadchodzi jednak drugi etap naszego członkostwa w Królestwie Boga na ziemi. Wypełniając różne przydzielone nam odpowiedzialności coraz częściej oczekuje się od nas inicjatywy, podejmowania własnych decyzji. Przestajemy już być dziećmi. Coraz częściej zdawani jesteśmy na własny osąd, co jeszcze bardziej motywuje nas do poszukiwania mądrości w pismach świętych oraz osobistych objawień bezpośrednio od Ojca. Stajemy się coraz bardziej samodzielni. Nabieramy pewności siebie (nie jednokrotnie popełniając błędy i ucząc się z nich).

Albo, oczywiście, nadal, jak dzieci, rozglądamy się dokoła i naśladujemy innych członków, bo brakuje nam odwagi wyjścia z raju. Im bardziej jednak wchodzimy w życie, tym bardziej klarownie powinniśmy dostrzegać różnice między oczekiwaniami Boga i naukami jego Kościoła a nie do końca doskonałą kulturą naszej „mormońskiej” społeczności. Myślę, że to naturalne, tak samo jak naturalne jest to, że w zdrowej rodzinie dziecko próbuje naśladować swoich rodziców, lecz w miarę dorastania zaczyna odczuwać wrodzoną potrzebę dokonywania własnych osądów i podejmowania własnych decyzji. W ten sposób powoli, stopniowo przechodzimy z pozycji członka społeczności do pozycji przywódcy. Nie mam tu na myśli powołań przywódczych, ale dorosłego, dojrzałego postępowania, rozwijania pewności siebie i innych cech osoby niezależnej („działającej” a nie „podlegającej działaniu” - 2 Nefi 2:26), dobrego lidera.


Teoria ewolucji gminy, dystryktu i misji


Różnica między „mormonem” a Świętym w Dniach Ostatnich


Myślę, że podobnie powinna wyglądać ewolucja naszych kongregacji. Jeżeli nasze gminy prowadzą nas do królestwa terestialnego, to jesteśmy tylko jedną z wielu sekt czy wyznań, które tam przecież prowadzą. Można więc powiedzieć, że jednym z oczekiwań Ojca od swoich nawróconych synów i córek jest przeobrażenie naszej społeczności z sekty w rodzinę prawdziwych uczniów Chrystusa, lud „jednego serca i umysłu” żyjący sprawiedliwie i dostatnio (Mojżesz 7:18).

Nasz obecny prorok (rok 2020), Prezydent Russel M. Nelson, zachęca nas do unikania używania przydomka „mormoni” i zastąpienia go określeniem „Święci w Dniach Ostatnich”. Bóg chyba nie chce, żeby lud przymierza, współczesny Izrael myślał o sobie jako o członkach takiej czy innej religii lub sekty. Takie określenia jak „katolik”, „adwentysta”, „zielonoświątkowiec” czy „mormon” podkreślają przynależność do pewnej grupy. Niesie to za sobą pewien niesmak, sugerując prawie, że istnieje na świecie wiele klubów, z których darzymy sympatią i lojalnością nasz ulubiony. Podążanie po „wąskiej ścieżce” duchowego rozwoju nie powinno przypominać kibicowania lokalnej drużynie sportowej. Rozwój charakteru związany jest z osobistym, szczerym związkiem z Bogiem, istotą doskonałą.

Wiele kościołów ma pozytywny wpływ na swoich wyznawców, ale żaden nie dorównuje w swoim potencjale temu, który założył Zbawiciel świata i którym On sam kieruje przez objawienia dawane żyjącym prorokom oraz szczerze nawróconym członkom. Z drugiej jednak strony, jak uczą pisma święte, szczególnie Księga Mormona, chrzest w Kościele Boga niczego nie gwarantuje. Moje nazwisko może się znajdować na właściwej liście, ale jeżeli nie rozwinę osobistego, bliskiego związku z Bogiem i nie zacznę się zmieniać, stając się podobnym do mojego Mistrza, jeżeli nie zacznę myśleć jak On, czuć jak On, reagować na przeciwności tak, jak On by na nie reagował gdyby był na moim miejscu - nie zasługuję na miano Świętego.


Bóg nie zbuduje Syjonu wbrew naszej woli


Moje niemal 30-letnie doświadczenie w Kościele Jezusa Chrystusa nauczyło mnie, że zasada wolnej woli, czy wolności wyboru człowieka to nie tylko piękna teoria. My faktycznie jesteśmy wolni. Bóg może nam dać pisma święte, proroków, moc kapłaństwa, może posyłać do nas aniołów, dawać objawienia, uzdrawiać, błogosławić nas docześnie a nawet oferować czystość sumienia. Od nas jednak zależy, czy z tego wszystkiego skorzystamy.

Kiedy mieszkałem i podróżowałem po Stanach Zjednoczonych, gdzie kongregacje Kościoła są duże i - jak by to powiedzieć - bardziej dorosłe, zaawansowane, w wielu miejscach w Chicago, w Utah, w Oregonie i w Kalifornii nie raz miewałem uczucie, że nareszcie jestem tam, gdzie czuję się zupełnie jak w domu, otoczony jestem prawdziwymi uczniami Jezusa, ludźmi, których właściwe postępowanie jest spontaniczne, wypływa z natury latami (może nawet pokoleniami) wypracowanej przez osobistą wiarę otwierając się tym samym na boską łaskę, która dzięki Zadośćuczynieniu ma moc dokonywania zmiany w sercu człowieka, sprawiając, że nie ma on pragnienia czynienia zła ale ciągłe pragnienie czynienia dobra (oczywiście, co jakiś czas popełniając błędy). Nie dlatego, że takiego zachowania oczekuje się od nich w kulturze swojej sekty, ale dlatego, że - jak to określił Jezus - królestwo boże jest w nich (Łukasz 17:21). Po początkowym okresie przyzwyczajania się do nowych warunków, nasze myśli, słowa i uczynki powinny wypływać z naszych serc a nie wyuczonych kroków.


Nauka tańca


Rozwój naszych kongregacji jak też osobisty rozwój duchowy każdego z nas można porównać do nauki tańca. Zaczyna się od nieporadnego naśladowania doświadczonego nauczyciela, mechanicznego zapamiętywania poszczególnych kroków i ruchów ale godziny praktyki zawsze powinny prowadzić do miejsca, w którym ciało porusza się samo, bez świadomego napinania odpowiednich mięśni. Dobry tancerz dochodzi do takiej doskonałości, w której kroki i ruchy spontanicznie układają się same. Zaczęło się od ciężkiej, mozolnej pracy, a kończy się na czystej przyjemności, bezwysiłkowej niemal euforii.


Rozwój Kościoła w Polsce


Podczas obchodów dwudziestej rocznicy ustanowienia w Polsce misji Kościoła zostałem poproszony o wygłoszenie przemówienia. Nie potrafiłem się zdobyć na zbyt wielki optymizm i radość z czegoś, co - wg. mojej oceny - nie szło tak, jak powinno. Poza tym byłem wtedy w samym środku swojego „kryzysu wiary” spowodowanego rozczarowaniem przykładami niektórych członków. Zamiast więc motywacyjnej mowy, zwróciłem głównie uwagę na niesamowicie szybki postęp Kościoła u naszych wschodnich sąsiadów. Misjonarze trafili na Ukrainę w mniej więcej tym samym czasie co do Polski. Ukaińcy się jednak rozwijają, mają tysiące członków, paliki (zaawansowane lokalne organizacje zastępujące mniej zaawansowane dystrykty), okręgi (zamiast gmin) i patriarchów. Mają nawet Świątynię!

Od tamtego przemówienia minęło prawie dziesięć lat. Jak się mogłem tego spodziewać, nigdy mnie już nie poproszono o wystąpienie na większych zebraniach. Być może złamałem jedną z podstawowych zasad „mormońskiej kultury”, byłem za mało pozytywny. Ale zmęczony jestem słuchaniem, że to dopiero początek, a na początku nie jest łatwo, że w najbliższej przyszłości rozwój Kościoła eksploduje, i tak dalej. Tymczasem z roku na rok liczba członków pozostaje niemal taka sama. Pozytywnie czy nie - nie obchodzi mnie to - fakt jest faktem, że jako organizacja jesteśmy w stanie stagnacji (przez cały czas mam na myśli Kościół w naszym kraju).

W Polsce Kościół istnieje od trzech dekad. Odnoszę jednak wrażenie, że dla wielu członków nasz taniec nadal jest zbyt mechaniczny. Czujemy się komfortowo uśmiechając się do innych, klepiąc się po plecach i wykonując inne życzliwości według wzoru pokazanego nam przez przemiłych misjonarzy zza oceanu. Myślę, że te rytuały są zazwyczaj szczere, ale na tym nie powinniśmy poprzestawać. A jednak to nam wystarcza. Po dwugodzinnej sesji uśmiechów i serdeczności rozchodzimy się do domów, gdzie naprawdę zaczynamy się dobrze bawić, spędzając czas z prawdziwymi przyjaciółmi i rodziną. Zapominamy o współbraciach do następnej niedzieli. Oczywiście są wyjątki - coraz częściej członkowie organizują wspólne wypady do kina, a nawet na wczasy. Nasze siostry spotykają się z naszymi chłopakami a nawet zakładają wieczne rodziny. Takie wieści napawają optymizmem i dodają nadziei.

Często słyszymy, że Kościół w naszym kraju jest jeszcze młody. Faktycznie jesteśmy na etapie raczkowania. Chodzenia na czworakach można wybaczyć nawet dwulatkowi, ale trzydziestoletniemu facetowi trochę nie wypada. Jesteśmy jak małe dzieci udające dorosłych albo jak dorośli zachowujący się jak dzieci. W tym sensie jesteśmy jeszcze trochę sektą. Nie niebezpieczną. Ale daleko nam jeszcze do dorosłości, „do męskiej doskonałości” - jak to określił Paweł w Liście do Efezjan (rozdział 4, werset 13) - do dorośnięcia „do wymiarów pełni Chrystusowej”.

Myślę, że członkowie Kościoła w Efezie do których pisał apostoł Paweł mogli być jeszcze na podobnym etapie rozwoju, w którym znajdujemy się obecnie w Polsce. Paweł porównuje ich do dzieci miotanych i unoszonych lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez postęp, prowadzący na bezdroża błędu (werset 14). Istnieją w Polsce kongregacje w których na spotkaniach, oprócz nauk Kościoła, naucza się modnych na świecie filozofii według instrukcji otrzymanych nie od proroków, ale od celebrytów, postępowych dziennikarzy i polityków. Pod tym względem bardzo jesteśmy podobni do starożytnych Efezjan.

Bóg dał nam apostołów i proroków bo życzy nam tego samego, czego życzył Efezjanom apostoł Paweł:

„Lecz abyśmy, będąc szczerymi w miłości, wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, W Chrystusa, z którego całe ciało spojone i związane przez wszystkie wzajemnie się zasilające stawy, według zgodnego z przeznaczeniem działania każdego poszczególnego członka, rośnie i buduje siebie samo w miłości.” (Efezjan 4:15-16)


Dlaczego jeszcze jestem członkiem Kościoła?


Nie podzieliłem się tu swoimi powodami odsunięcia się od społeczności członków Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Myślę, że nikogo one nie interesują (właściwie to wiem to na pewno, bo nikt w ciągu lat mojego kryzysu nie chciał ze mną na ten temat porozmawiać, może dlatego, że negatywne gadanie odstrasza Ducha, jak twierdzi doktryna „mormońskiej kultury”). Chętnie jednak odpowiem na pytanie dlaczego nigdy nie przestałem uczęszczać na spotkania (choć przyznaję, że nie na wszystkie i nie z pełną uwagą, zawsze można „uciec” ze spotkania w niezawodnego smartfona - ha ha!) i dlaczego, od pewnego czasu wracam do Kościoła ze szczerą chęcią.

Po pierwsze, nigdy nie zapomniałem odpowiedzi jaką otrzymałem od swojego kochającego Ojca po trzeciej dyskusji ze Starszymi Swanem i Blumelem. Bóg odpowiedział na moją modlitwę. Dowiedziałem się, że Józef Smith z Nim rozmawiał wiosną roku 1820, tak jakbym tam był osobiście. Od tamtej pory, przez zmagania ze swoim niepokornym charakterem i podczas służy w Kościele, także podczas dwuletniej misji w Chicago, otrzymałem wiele potwierdzeń, które pogłębiły moje świadectwo oraz zrozumienie woli i charakteru Boga. Dzięki swojej dziesięcioletniej służbie w Polsce mogę śmiało powiedzieć, że On nie tylko kieruje Kościołem dając objawienia Braciom w Salt Lake City, ale troszczy się o każdą misję, dystrykt i gminę dając natchnienie lokalnym przywódcom, jeśli tylko chcą je otrzymywać. Jeśli nie są zbytnio zajęci rozglądaniem się na członków Kościoła w poszukiwaniu odpowiedzi w naszej terestialnej kulturze.

Po drugie, bardzo mi pomogło trzymanie się postanowienia codziennego studiowania pism świętych. Bez intelektualnego nawrócenia, „połączenia wszystkich kropek” (jak mawiają Amerykanie nawiązując chyba do dziecięcych łamigłówek), niektóre doświadczenia, czy nawet sprytnie ułożone zdanie wykrzywiające fakty z historii Kościoła mogą skutecznie naruszyć wiarę a nawet przyćmić duchowe świadectwo.

Kto wie jak potoczyłyby się losy Oliviera Cowdery czy Martina Harrisa, którzy rozmawiali przecież z aniołem Moronim i dotykali złotych płyt, gdyby pilnie studiowali pisma święte i umieli interpretować znaczenie swoich przykrych doświadczeń przez pryzmat pełniejszej wiedzy ewangelii? Odeszli od Kościoła, by w końcu do niego powrócić (obaj zmarli w Utah). Z pewnością jednak nie straciliby wielu lat życia borykając się z kryzysem wiary, by w końcu zdać sobie sprawę, że nigdzie nie można znaleźć duchowego spokoju jak w Królestwie Boga na ziemi.

W moim przypadku bardzo pomógł rozdział 76 Nauk i Przymierzy. Dzięki niemu zaakceptowałem w końcu fakt, że Kościół nie jest miejscem dla ludzi doskonałych, ale właśnie dla tych, którzy są jeszcze „terestialni” a nawet „telestialni”. Również fakt, że nie wszyscy skorzystają z pełnego potencjału jaki niesie członkostwo w Kościele. Jedni wydają owoc stukrotny, inni sześćdziesięciokrotny a jeszcze inni tylko trzydziestokrotny.

Nie ukrywam, że fajnie byłoby, gdybyśmy po chrzcie zawsze doświadczali w Kościele tylko rzeczy pozytywnych i budujących. Nigdy jednak i nikt czegoś podobnego nam nie obiecywał. Nikt natchniony nam nie obiecywał, że członkowie Kościoła będą nam pomagać w dźwiganiu naszych brzemion, albo nas pocieszać w chwilach w których potrzebujemy pocieszenia. Zupełni odwrotnie - to my zawarliśmy podczas chrztu przymierze w którym obiecaliśmy dźwigać brzemiona naszych braci i sióstr, alby im ulżyć, czy płakać z tymi którzy płaczą albo pocieszać tych, którzy potrzebują pocieszenia i zawsze dawać świadectwo o Bogu we wszystkim, co czynimy i gdziekolwiek się znajdujemy (Mosjasz 18:8-9).

Kiedy to piszę to ogarnia mnie wstyd za to, że latami użalałem się nad sobą, zamiast wywiązywać się ze złożonej Bogu obietnicy. Szkoda, że tego nie robiłem. Coś dziwnego dzieje się z człowiekiem skupiającym swoją uwagę na służeniu innym. Nie tylko zapomina on o własnych kłopotach, ale ci, którym służy magicznie zmieniają się w jego oczach. Zamiast irytować, stają się interesujący. Zamiast płytcy, stają się inspirujący. Zaczynamy ich lubić. Niektórzy nawet okazują swoją wdzięczność i zarażają się naszą pasją służenia i pomagania. Być może tak właśnie mieliśmy zbudować w Polsce Syjon.

Jeśli już mamy się rozglądać na innych to warto poobserwować misjonarzy i misjonarki, szczególnie doświadczonych „seniorów”, którzy po wychowaniu czasami przerażającej ilości dzieci, jeżdżą teraz po świecie z nadzieją, że może nadarzy się okazja kogoś pocieszyć, zmotywować, albo podzielić jakąś cenną nauką. Służba w Kościele, bez względu na to czy wymaga siedzenia za mównicą czy przed, może być czymś pasjonującym. Szczerze mówiąc nie odczuwam jeszcze wielkiego pragnienia poświęcania swojego czasu w Kościele, ale pamiętam, że kiedyś to czułem. Na razie wystarczy mi uczęszczanie na spotkania i słuchanie przemówień a także pomaganie swoim dzieciom w rozwinięciu ich własnego świadectwa intelektualnego i kibicowania w zdobywaniu tego najważniejszego - duchowego.

Jeśli pamiętasz jak się czułeś przed i zaraz po swoim chrzcie to może i Ty stwierdzisz, że warto znowu spróbować. Ja Ci mówię otwarcie - na pewno warto. Im więcej na spotkaniach ludzi wrażliwych na podszepty Ducha i tęskniących za doskonałą społecznością, tym lepiej zaczynają wyglądać proporcje między celestialnymi a terestialnymi (i telestialnymi). Kto zbuduje w Polsce Syjon? Przecież nie ludzie, którzy od dziesięcioleci uczęszczają na kurs tańca pierwszego stopnia!

Duża nadzieja w młodych ludziach, którzy nie pamiętają podłych lat Polski Rzeczpospolitej Ludowej, powszechnej znieczulicy, strachu przed obcymi, korupcji i powszechnej akceptacji złodziejstwa. Młodzi członkowie mogą zmienić kierunek Kościoła w naszym kraju. Jeżeli tylko nie należycie do stada bezmyślnych, którzy dali się nabrać na modne w naszych czasach filozofie to bardzo Was potrzebujemy. Wasze pokolenie jest szczególne. Nie jesteście takimi robotami jak my. Z moich obserwacji jesteście zdrowsi emocjonalnie, bardziej utalentowani, bardziej pewni siebie i - jeżeli postępujecie według głosu własnego sumienia - jesteście od nas mądrzejsi. Starsze pokolenia - nie obrażajcie się, bo ja tu tylko generalizuję. W każdym pokoleniu są osoby wyjątkowe (ale w młodym jest ich dużo więcej).

Jeżeli nie zostałeś jeszcze ochrzczony to odwiedzaj nas, spotykaj się z misjonarzami. Jeśli poczujesz w sercu zaproszenie od Boga - przyjmij chrzest w jego Kościele. Doświadczysz w nim wielu budujących ducha chwil i poznasz wielu fajnych ludzi. A tym, którzy jeszcze nie są wspaniali możesz pomóc dźwigać ich brzemiona, żeby były dla nich lżejsze, co wzmocni Twoje duchowe mięśnie.

Warto ufać lokalnym przywódcom, jednocześnie nie wymagając od żadnego członka Kościoła tej doskonałości o której pisał Paweł. Jeszcze nie. Sami do tej doskonałości doprowadźcie, tak jak to zrobili przodkowie mojej żony, którzy przystąpili do Kościoła w Danii prawie dwieście lat temu. Pewnej nocy, by nie mogli ich powstrzymać sąsiedzi i lokalna policja, uciekli ze swej wsi by statkiem dostać się do Nowego Jorku, z tamtąd parowcem do Nauvoo w Stanie Illinois a potem pieszo, jak najdalej od USA - w samo serce Gór Skalistych, gdzie u boku prawdziwych proroków i apostołów dosłownie zamienili pustynię w kwitnący ogród (jak to przewidział Izajasz). Stworzyli kongregacje posyłające na cały świat setki tysięcy misjonarzy próbujących odtworzyć to, czego dokonali ich przodkowie.

Dzisiejsze czasy są dużo łatwiejsze. Nie musicie uciekać przed uprzedzonym, agresywnym tłumem. Ogromna większość polskich Katolików to ludzie tolerancyjni i wyrozumiali wobec „innych wiar” jak nas określają. Kiedy już poczujecie się w Kościele Jezusa Chrystusa jak we własnym domu i nabierzecie pewności siebie (to bardzo ważne, bo błędem jest próba dokonywania zmian zaraz po chrzcie), naśladujcie nie członków Kościoła, ale tego, którego nazywamy naszym Mistrzem oraz tych, których wyznaczył na swoich apostołów i proroków (to zresztą jedno i to samo - NiP 1:38).


„Kto więc wierzy w Boga, może mieć pełną nadzieję lepszego świata, a nawet miejsca po prawicy Boga...” (Eter 12:4)

. . . . . .

Na tym kończę (przynajmniej na jakiś czas) pisanie tego bloga, który był dla mnie swego rodzaju terapią w trudnym okresie bycia odsuniętym od pełnej aktywności w Kościele. Niedawno sprawdziłem statystyki i - szczerze mówiąc - jestem pozytywnie zdumiony, że do tej pory mój blog został odwiedzony kilka tysięcy razy (pewnie tylko przez moją mamę, ale jednak). Myślałem z początku, że będzie sobie po prostu leżał cicho w wirtualnej przestrzeni dopóki ktoś go nie odkryje poszukując jakiejś informacji o „mormonach”. Pisałem go też w nadziei, że kiedyś moje dzieci zatęsknią za starym, może już nieżyjącym tatą i poczują pragnienie poznania jego spostrzeżeń i spojrzenia jego oczami na historię i doktrynę Kościoła. A tu nagle - takie duże liczby. Bardzo Wam dziękuję za poświęcony czas.

sobota, 29 lutego 2020

Zmiany w Kościele





Z ostatniej chwili: Uniwersytet Brighama Younga usuwa ze swojego Kodeksu Honorowego restrykcje wobec homoseksualistów!


W ubiegłym tygodniu nagłówki amerykańskich gazet doniosły:


„Uniwersytet Brighama Younga, którego właścicielem są mormoni łagodzi przepisy dotyczące ‚zachowań homoseksualnych’” (Salt Lake Tribune)


„BYU aktualizuje swój kodeks honorowy, usuwa nawiązania do zachowań homoseksualnych” (Daily Herald)


„Mormoński Uniwersytet Brighama Younga usunął zakaz ‚zachowań homoseksualnych’ ze swojego kodeksu honorowego” (insider)


„Nowy kodeks honorowy BYU bez klauzuli dotyczącej ‚zachowań homoseksualnych’” (Fox News)


„Uniwersytet Brighama Younga usuwa ‚zachowania homoseksualne’ jako naruszenie kodeksu honorowego  Jednopłciowe pary będą teraz się mogły całować i trzymać za ręce.” (KVIA)

Nastawiona lewicowo mniejszość Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich ogarnęła euforia. Wychodzimy z ciemnogrodu! Nareszcie zaczynamy doganiać świat!

Kiedy emocje nieco opadły, ludzie zaczęli czytać zaktualizowany Kodeks. Ku zdumieniu niektórych okazało się, że Kościół wcale nie zmienił swojej pozycji wobec grzechu homoseksualnych zachowań. Parę dni później dziennikarskie nagłówki już są nieco bardziej ostrożne:


„Studenci zmęczeni zmianami w uniwersyteckim kodeksie honorowym” (Voice of America)


„Studenci LGBTQ uniwersytetu BYU odczuwają ulgę, ale i konsternację odnośnie zmian w kodeksie honorowym” (MSN)


„Biseksualna biegaczka z BYU wyraża ‚rozczarowanie i konfuzję’ z powodu zmian w kodeksie honorowym” (MSN)


„Geye z Uniwersytetu Brighama Younga żądają odpowiedzi na pytania na temat zmian w kodeksie honorowym” (NBC4)


„Kontrowersja wobec kodeksu honorowego się pogłębia” (The Digital Universe)


Co to jest „Kodeks Honorowy”?


Niektóre uczelnie w USA, szczególnie te, których właścicielem jest religijna organizacja, wymagają od kandydatów na studentów podpisanie „Honor Code”, zawierającego reguły do których przestrzegania się zobowiązują. Celem tego kodeksu jest zachowanie poczucia bezpieczeństwa pośród studentów. Jest to wspólna umowa przestrzegania pewnych ustalonych zasad i wartości.

Kiedy w roku 1994 otrzymałem niespodziewaną wiadomość, że zostałem przyjęty do BYU, ogarnęły mnie wątpliwości, czy dam sobie radę na studiach w obcym kraju i w języku, którego jeszcze dobrze nie znałem. Dzięki Honor Code nie musiałem się jednak martwić o jedno. Wiedziałem, że podczas studiów będę otoczony ludźmi, z którymi łączy mnie postanowienie zachowywania znanych i zaakceptowanych przez nas wszystkich norm moralnych: nikt mnie nie będzie namawiał do picia alkoholu czy narkotyków, nikt nie będzie ode mnie oczekiwał pomocy w ściąganiu podczas egzaminu, itd.

I tak faktycznie było. Poziom podporządkowania się nauczanym przez Kościół Jezusa Chrystusa zasadom i wartościom poszczególnych studentów BYU nie był jednakowy, ale generalnie, czułem się jak ryba w wodzie. A fakt, że byłem studentem BYU, a co za tym idzie, musiałem wcześniej podpisać Kodeks Honorowy, sprawił, że piękne i miłe studentki chętniej przyjmowały moje zaproszenia do wspólnego spędzenia wieczoru bez większej wątpliwości co do mojego postanowienia życia w zgodzie z czystością seksualną poza małżeństwem.

Kodeks ten jest „honorowy” dlatego, że nikt nie sprawdza czy się go przestrzega. Nikt nikomu nie zagląda do lodówki w poszukiwaniu puszek z piwem i nie instaluje podsłuchu w sypialniach studentów. Każdy uczciwy student BYU, bez względu na to, czy jest członkiem Kościoła czy nie, honorowo dotrzymuje danego przez siebie słowa. Jeden z moich bliskich kolegów z którym mieszkałem pod jednym dachem przez pierwsze dwa lata studiów był ateistą. Zarówno on jak i jego odwiedzająca go regularnie, również niewierząca dziewczyna, nie raz wyrażali swoją wdzięczność za szczególną atmosferę na kampusie z powodu właśnie zasad zawartych w Kodeksie Honorowym.


Co się stało?


Co się zmieniło przez ostatnie 20 lat? Postawa niektórych obecnych studentów BYU wobec Honor Code jest dla mnie zadziwiająca. Szczególnie, że niektórzy z nich twierdzą, że są wiernymi członkami Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Dlaczego podpisywali regulamin, skoro nie zgadzają się z jego treścią? Przyznaję się, że trudno mi zrozumieć osoby nie szanujące zwyczajów panujących w miejscu prywatnym. Nie wyobrażam sobie, na przykład, wkroczenia do katolickiego kościoła i domagania się, żeby podczas swoich kazań ksiądz,oprócz Biblii, zaczął cytować Księgę Mormona. Nikt nie przyjmuje zaproszenia do odwiedzin w domu sąsiada by bez jego zgody przestawiać mu meble.

Gdyby w Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich obowiązywał system demokratyczny (istnieją takie kościoły), to postawa ludzi cierpiących na nadmiar energii byłaby do pewnego stopnia uzasadniona. Ale nasz Kościół jest Królestwem, nie Demokracją. Jedną z fundamentalnych podstaw naszej religii jest doktryna mówiąca, że Kościół kierowany jest przez objawienie otrzymywane przez naszych przywódców, proroków Boga. Ponadto, warunkiem do otrzymania przywileju wejścia do Świątyni, szczególnego dla nas miejsca, jest odpowiedź „Nie.” na pytanie, czy wspieramy jakąkolwiek organizację, której nauki są sprzeczne z naukami Kościoła. Mimo to, coraz więcej, szczególnie młodych członków, aktywnie działa w ruchach i roganizacjach domagających się rzeczy kompletnie niekompatybilnych z naszymi wartościami.

Prawa od których uzależnione jest nasze szczęście podczas tego życia oraz zbawienie w przyszłym życiu są już dawno ustalone. Nie są one wynikiem protestów, petycji i głosowania, ale objawień otrzymanych przez proroków Boga. Zdecydujcie się, drodzy zainfekowani lewackim wirusem czciciele Boga i mamony. Jak ktoś mądry powiedział: zbliżając się do rozwidlenia dróg za którym stoi drzewo, trzeba podjąć decyzję. Skręcam w lewo albo w prawo. Nie jest mądrze, w takiej sytuacji kompromisowo jechać dalej prosto.

Po co, pytam, aktywnemu homoseksualiście pchać się pośród ludzi wyznających wiarę w Boga, który od początku świata uczy, że zachowania homoseksualne nigdy nikogo nie doprowadzą do pełni szczęścia? Homoseksualizm może, owszem, niektórym ludziom dać przyjemność, ale nigdy trwałej satysfakcji. Możecie się z tym nie zgadzać. Nie ma problemu. Dlaczego więc nie złożycie aplikacji do innego uniwersytetu? W Stanach Zjednoczonych macie przecież setki opcji. W samym Stanie Utah istnieją dobre uczelnie, w których możecie się trzymać za ręce a nawet mieszkać razem ze swoim kochankiem?

Dlaczego nie wybierzecie na przykład Uniwersytetu Utah? Kilka lat temu byłem w Salt Lake City na Konferencji Generalnej Kościoła. W przerwie między sesjami wybrałem się na spacer w okolice budynku Capitol. Tysiące studentów UofU zorganizowało w proteście przeciwko Kościołowi marsz przez miasto... w majtkach. Jak widać, jest nawet taka opcja. Dlaczego nie dołączycie do ludzi dzielnie spacerujących po ulicy bez spodni i zaczepiających dziwnego faceta w garniturze?

Skąd w lewicowych umysłach bierze się tyle gniewu? Z tolerancją i równością na ustach, a jednocześnie sercem wypełnionym ciągłym niepokojem, zadziwiającym agresywnym dążeniem do podporządkowania swoim ideom całego świata. Nie przez perswazję i dyskusję, ale siłą, demokratycznie - krzycząc, oskarżając, pchając się tam, gdzie was nie chcą, demonizując, szydząc i poniżając każdego, kto się z wami nie zgadza. Uciekając się nawet do wsparcia ze strony rządu od którego domagacie się specjalnych przywilejów dla siebie oraz ograniczenia wolności sumienia wobec innych, wzmacniając swoją pozycję nie logicznym argumentem czy odniesieniem się do etyki, cnoty albo głosu sumienia ale policyjnymi karabinami.


Dlaczego Kościół usunął wzmiankę o „homoseksualnych zachowaniach” z Honor Code?


Nie jestem jednym z przywódców naczelnych Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, dlatego mogę się tylko domyślać bazując na swojej wiedzy, łącznie z historią tego Kościoła, zarówno w czasach starożytnych jak i współczesnych.

Członkowie tego Kościoła stojący jedną nogą w Babilonie a drugą w Syjonie (posługując się powiedzeniem założyciela BYU) mówią, że (pozorne) obniżenie moralnej poprzeczki „to krok we właściwym kierunku”. Myślę, że tak, ale mam na myśli zupełnie inny kierunek. Kościół nie skręca w lewo, jak się niektórzy o to usilnie modlą. W przeciwieństwie do niektórych innych religii, nasi przywódcy nigdy nie przestaną nauczać, że warunkiem zbawienia (w najwyższej chwale) jest związek między prawnie zaślubionymi mężczyzną i kobietą. Bóg nie zmienia swoich doktryn i nie negocjuje swoich pozycji z nikim, nawet z rządem, tak zwanymi „opiniodawcami” - dziennikarzami, piosenkarzami, aktorami, filozofami czy aktywistami.

Z drugiej strony, Bóg nigdy nikogo nie zmusza do przyjęcia jego praw. Jeżeli odrzucamy jego nauki, nie ma sprawy - Bóg je nam odbiera.


„Tak mówi Pan Bóg: Dam ludziom słowo po słowie, przykazanie po przykazaniu, trochę tu i trochę tam, i błogosławieni będą ci, którzy słuchają Moich przykazań i nadstawiają ucha, aby usłyszeć Moje rady, albowiem zdobędą oni mądrość. Temu, kto przyjmuje, dam więcej, a od tego, kto mówi: Wystarcza nam, co mamy; od takich zostanie zabrane nawet to, co mają.” (2 Nefi 28:30)

Kiedy więc widzimy jak pod presją rozwścieczonego tłumu apostołowie Boga usuwają z oficjalnych dokumentów kościelnych słowa, zdania i akapity, nie ma powodu do zadowolenia. Chyba tylko dla tych, których nie interesuje wola Boga, a kierują się raczej diabelskim dążeniem do podporządkowania sobie wszystkich, którzy się z nimi nie zgadzają.

Księga Mormona podaje wiele interesujących szczegółów dotyczących sposobu prowadzenia walki ze złem. Można je znaleźć, między innymi, w opisach wojen.


Obrona Nefitów przed Lamanitami.


Oprócz licznych przemówień starożytnych proroków żyjących na amerykańskim kontynencie oraz natchnionych pisanych rozpraw o boskich doktrynach, Księga Mormona zawiera także liczne relacje z militarnych konfliktów między ludami Nefitów i Lamanitów. Wielu czytelników zastanawia się dlaczego prorok Mormon zawarł w swojej kronice, której celem jest przekonanie ludzi, że „Jezus jest Chrystusem, Wiecznym Bogiem, objawiawającym się wszystkim narodom” opisy wojen. W jaki sposób historia obrony z reguły wierzących Nefitów przed pogańskimi Lamanitami może nam pomóc lepiej poznać Boga i jego nauki oraz sposoby jego działania? Posłużę się przykładem:

Około roku 64 p.n.e. wykorzystując spowodowany przez „jakąś intrygę” rozłam pośród Nefitów, Lamanici  wyparli nefickie wojska z południowej części kraju i zajęli wiele miast (Alma 53:8). Potem przejęli także kontrolę nad położonym w strategicznym miejscu mieście Antiparah (56:14). Rozdziały 56 i 57 Księgi Almy zawierają szczegółowy opis odzyskania Antiparah przez Nefitów. Niewielki oddział Nefitów przeszedł obok miasta celowo zwracając na siebie uwagę przywódców Lamanitów. Ci wysłali za nim dużą część swojej armii nie zdając sobie sprawy, że zostają wyprowadzeni w sytuację bez wyjścia. Drugi oddział Nefitów zaatakował Lamanitów od tyłu, w porę otrzymując wsparcie od oddziału Helamana znajdującego się z przodu.

Składający się z „dwóch tysięcy chłopców” oddział Helamana odegrał w tej bitwie kluczową rolę. Wspomniani chłopcy byli synami nawróconych do ewangelii Jezusa Chrystusa lamanickich imigrantów. Helaman, w liście do naczelnego wodza Nefitów (Moroniego) napisał: „nigdy, pośród wszystkich Nefitów, nie widziałem tak wielkiej odwagi” (56:45). Dalej Helaman napisał:


„Nigdy nie walczyli, a mimo to nie bali się śmierci, i troszczyli się więcej o wolność swych ojców niż o własne życie, bowiem matki nauczyły ich, że jeśli będą ufać, Bóg ich ocali.” (56:47)

Zwycięstwo bitwy o miasto Antiparah przechyliło szalę zwycięstwa na stronę narodu Nefitów doprowadzając w końcu do wyparcia z kraju okupantów.


Duchowe lekcje z wojny.


Wojna między Lamanitami a Nefitami z lat 60. p.n.e. zawiera wiele interesujących i cennych lekcji dla nas, ludzi żyjących ponad dwa milenia później. Oto kilka z nich:

1. W wojnie dobra ze złem czasami strona dobra zmuszona jest do wycofania się ustępując miejsca silniejszym.

2. Wycofanie się nie musi oznaczać ustępstwa wobec zła czy gotowości do kompromisu ze złem.

3. Droga do ostatecznego zwycięstwa nie jest prosta. Często wymaga kreatywności, skomplikowanej strategii, zrozumienia psychologii w celu przewidzenia ruchów przeciwnika, a także pozornego kompromisu, żeby zyskać na czasie, odbudować siły do ostatecznego ataku i odzyskania tego, co się wcześniej utraciło.

4. Nefici wygrali wojnę z poganami tylko dzięki wierze, odwadze i bezkompromisowej wierności wobec Boga niewielkiej grupy osób jeszcze niedawno należących do narodu niewiernych.

5. Łatwo jest wskazać na grupę uzbrojonych mężczyzn jako tych, których męskość i gotowość do poświęcenia ocaliła swój naród od zagłady lub niewolnictwa. Trudniej jest docenić fakt, że ci mężczyźni zostali wychowani na duchowych mocarzy przez swoje wierne boskim zasadom matki.

Jak skorzystać z historii wojny obronnej przed Lamanitami w roku 2020 n.e.:


1. Czasami prorocy się wycofują.


Gdyby mieszkańcy zdobytego przez armię Lamanitów miasta honorowo nie składali broni aż do ostatniej krwi (jak to robili nasi rodacy w historii doprowadzając do niepotrzebnych tragedii), Nefici nigdy nie wygraliby wojny z Lamanitami. Czasami trzeba się wycofać, dać przeciwnikowi chwilę satysfakcji, przemyśleć kolejne działania i zaatakować wtedy, gdy się tego nie spodziewa.


2. Wycofanie się nie musi oznaczać ustępstwa wobec zła czy gotowości do kompromisu ze złem.


Kiedy faryzeusze zapytali: „Czy wolno odprawić żonę swoją dla każdej przyczyny?” (Mateusz 19:3), Jezus odpowiedział, że co Bóg złączył, niechaj człowiek nie rozłącza. Wtedy mądrale zwrócili uwagę na to, że w Prawie Mojżesza istnieje klauzula wspominająca o „liście rozwodowym”. Jezus wyjaśnił im dlaczego Mojżesz pozwolił na rozwód mimo, że taka praktyka („dla każdej przyczyny” - w. 3) nie jest w harmonii z wolą Boga:


„Rzecze im: Mojżesz pozwolił wam odprawiać swoje żony ze względu na zatwardziałość serc waszych, ale od początku tak nie było.” (Mateusz 19:8)

Izraelitów nie interesowała wola Boga co do rozwodu. Dlatego Bóg, który zawsze respektuje wolną wolę człowieka, odebrał im to prawo. Praktyka wręczania żonie listu rozwodowego i odprawiania jej z byle przyczyny nie jest w harmonii z wolą Boga bo taka praktyka nie przynosi jego dzieciom trwałego szczęścia. Skoro jednak Izraelitów nie interesowało trwałe szczęście - proszę bardzo - rozwodźcie się. Działacze na rzecz prawa człowieka do rozwodu bardzo się z tego powodu ucieszyli, choć mina proroka Mojżesza ogłaszającego obniżenie norm moralnych z pewnością nie wyrażała radości.


3. Prorocy muszą czasem myśleć strategicznie.


Wkrótce po przywróceniu Kościoła Józef Smith otrzymał przykazanie rozpoczęcia praktyki Poligamii. Pod koniec dziewiętnastego wieku prorok Wilford Woodruff ogłosił zakończenie praktyki Poligamii. Co to może oznaczać? Czy któryś z tych proroków się mylił? Czy w latach 1890. Kościół nareszcie przestał być ciemnogrodem i postanowił zrównać szeregi z postępowym światem? Oczywiście istnieje możliwość, że od początku Bóg planował wprowadzenie Poligamii tymczasowo. Jednak uzasadnienie zmiany w kościelnej praktyce jakie podał prorok Woodruff sugeruje, że było inaczej. W Naukach i Przymierzach czytamy jego słowa:


„Pan ukazał mi przez wizję i objawienie, dokładnie coby się stało, gdybyśmy nie zaprzestali tej praktyki...”

Rząd Stanów Zjednoczonych odebrałby Kościołowi świątynie „i bylibyśmy zmuszeni zarzucić tę praktykę” - powiedział prorok. Zmiana ta podyktowana była również troską o bezpieczeństwo Świętych w Dniach Ostatnich. „Zamieszanie królowałoby w całym Izraelu, i wielu ludzi byłoby uwięzionych.”

Krytycy Kościoła twierdzą, że gdyby Kościół kierowany był przez proroków Boga, nie podejmowałby decyzji pod naciskiem rządu. Prawdą jest, że źródłem zaprzestania praktyki Poligamii (która, choć trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, przynosiła Świętym, szczególnie kobietom, wiele błogosławieństw, również doczesnych - to temat na inny artykuł) były rządowe prześladowania a jej kontynuacja byłaby strategicznie mało praktyczna. Jednak to nie Wilford Woodruff podjął taką decyzję, tylko Bóg, który jest głową Kościoła. Prezydent Woodruff podkreślił:


„Raczej bym pozwolił, aby wszystkie świątynie wypadły nam z rąk; raczej sam poszedłbym do więzienia i dopuścił, by każdy inny człowiek tam poszedł, gdyby Bóg nieba nie nakazał mi uczynić, com uczynił...”

Nie znam procesu myślenia obecnego proroka Nelsona ani jego doradców. Nie wiem czy Pan im ukazał na jakie niebezpieczeństwa mogliby być narażeni Święci, gdyby Kościół nie usunął rażących „postępowe” oczy takich określeń jak np. „homoseksualne zachowania”. Może po prostu obserwują sytuację w lewicowej Europie, płonące kościoły i pełne nienawiści twarze lewackich bojowników podczas demonstracji antywolnościowych. Ale jedno wiem na pewno. Wcale nie potrzebuję wzmianki o homoseksualnym zachowaniu, żeby znać wolę Boga co do homoseksualnego zachowania. Kto chce, może czytać pisma święte i tysiące przemówień współczesnych proroków w naszych czasach na ten temat. Lepiej może usunąć - jak by nie było - niepotrzebne teksty (Kodeks Honorowy nadal zawiera klauzulę o życiu zgodnym z czystością seksualną, która oczywiście wyklucza zachowania homoseksualne: „ Prowadź zgodne z zasadą czystości moralnej, cnotliwe życie, łącznie z brakiem stosunków seksualnych poza małżeństwem między mężczyzną a kobietą.”) niż zeskrobywać ze ścian świątyni lub kościelnej kaplicy szczątki ofiar lewackiego ataku terrorystycznego.


4. Czasem niewielka grupa bohaterów doprowadza do ostatecznego zwycięstwa.


Tak, jak młodzi chłopcy pod wodzą Helamana doprowadzili do wycofania się okupantów z nefickiej ziemi, podobnie i w naszych czasach może być tak, że modlitwy i wiara nieskażonej popularnymi na świecie filozofiami mniejszości w Kościele sprawi, że Kościół przetrwa ten okres obłędu na punkcie seksualności i politycznej poprawności. Kto wie - może sprawią to właśnie ci, którzy nie mogą się pochwalić genealogią sięgającą mormońskich pionierów początków Kościoła. Może potrzebujemy w Kościele ludzi, którzy nie wychowali się w amerykańskiej kulturze wywierającej psychiczny nacisk na osobach myślących samodzielnie, efektywnie zmuszając ich do politycznej poprawności, gloryfikującej każdy rodzaj odmienności i demonizującej każdego, kto waży się zwracać uwagę na podważające niektóre amerykańskie wartości fakty.


5. Siła Kościoła zależy od wiary naszych kobiet.


Gdyby nawrócone Lamanitki posyłały swoich synów do przedszkoli zamiast czerpać radość z wypełniania swoich powinności jako matki, kto wie czy historia ludu Nefitów nie zakończyłaby się o pięć wieków za wcześnie.

To dzięki wiernym siostrom i wpajaniu przez nie zasad Ewangelii swoim synom, armia Nefitów była nie do pokonania. Współczesne feministki okłamują kobiety obiecując im szczęście za uleganie filozofiom kompletnie przeciwnym do zasad nauczanych przez proroków. Ich twierdzenia nie tylko są w sprzeczności z naukami Boga, ale również z wynikami naukowych badań. Statystyki pokazują, że kobiety cieszące się największą satysfakcją i poczuciem spełnienia to nie te, które jeżdżą na traktorach, pracują na linii produkcyjnej, wertują faktury czy zarządzają przedsiębiorstwami, ale te, które wykonują najważniejszą pracę na świecie - wychowują swoje dzieci.

Proszę tu na mnie nie krzyczeć. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie wiele rodzin w dzisiejszym świecie wysokich podatków może sobie pozwolić na jedną wypłatę. Większość kobiet zmuszonych jest do zawodowej pracy. Możemy jednak rozpocząć naprawę tej chorej sytuacji od wspierania ruchów dążących do tego, by większość z wypracowanych przez męża pieniędzy nie była im odbierana po to, by budować żłobki i przedszkola. To oczywiście także temat na osobny artykuł.


Z ostaniej chwili: Kościół właśnie opublikował zmiany w zawierającym m.in. oficjalne stanowisko wobec homoseksualizmu, transseksualizmu i edukacji seksualnej!


Zapraszam teraz do zapoznania się z najnowszą wersję kościelnego „Podręcznika” zawierającego, między innymi rozdział 38 pod tytułem „Przepisy i wytyczne Kościoła” („Church policies and guidlines”). Oto kilka fragmentów, jeszcze gorących, bo zaktualizowane zostały w tym samym tygodniu w którym zaktualizowano Kodeks Honorowy BYU.

Ograniczę się do streszczeń. Każdy może się zapoznać z oryginalnym tekstem dostępnym w kościelnej apce „Gospel Library” lub na witrynie Kościoła.


38.6.5 - Czystość moralna i wierność małżeńska


Prawo czystości moralnej oznacza unikanie seksualnych stosunków poza małżeństwem między mężczyzną a kobietą.


38.6.12 - Pociąg do tej samej płci i zachowania homoseksualne („same-sex behavior”)


Osoby z pociągiem do tej samej płci zasługują na „wrażliwość, miłość i szacunek”. Kościół promuje w społeczeństwie zrozumienie odzwierciedlające nauki o życzliwości, otwartości („inclusiveness”), miłości do innych i szacunku dla wszystkich istot ludzkich. Kościół nie zajmuje pozycji w debacie o źródle pociągu do tej samej płci.

Przykazania boskie zabraniają niemoralne zachowania zarówno homoseksualne jak i heteroseksualne.

Członkowie Kościoła, którzy odczuwają pociąg do tej samej płci lecz dążą do życia zgodnego z prawem czystości moralnej mogą liczyć na wsparcie swoich przywódców kościelnych. Mogą otrzymywać kościelne powołania, rekomendację świątynną, itd. Mężczyźni mogą otrzymać kapłaństwo.

Niektórzy wierni członkowie Kościoła nie otrzymają w tym życiu błogosławieństw wiecznego małżeństwa i rodzicielstwa. W końcu jednak otrzymają wszystkie obiecane błogosławieństwa wieczności, pod warunkiem, że pozostaną wierni zawartym z Bogiem przymierzom (Mosjasz 2:41).


38.6.13 - Małżeństwo homoseksualne („Same-Sex Marriage”)


W tym rozdziale Kościół potwierdza, że małżeństwo między mężczyzną a kobietą jest niezbędne w boskim planie. Tylko legalnie i prawnie zaślubiony mężczyzna i kobieta jako mąż i żona powinni mieć stosunki płciowe. „Każde inne stosunki płciowe, łącznie z tymi między osobami tej samej płci, są grzeszne i osłabiają boską instytucję rodziny.”


38.6.14 - Edukacja seksualna


Rodzice są odpowiedzialni za edukację seksualną swoich dzieci. W miejscach, w których szkoły prowadzą zajęcia z edukacji seksualnej rodzice powinni dążyć do upewnienia się, że dawane dzieciom instrukcje są w harmonii z rozsądnymi wartościami moralnymi i etycznymi.


38.6.21 - Osoby transseksualne


Jak każdy człowiek, osoba określająca się jako transseksualna zasługuje na wrażliwość, życzliwość, współczucie i chrystusową miłość. Takie osoby mogą uczęszczać na kościelne spotkania.

Płeć osoby to biologiczna płeć w chwili narodzin. Kościół nie uczy co sprawia, że niektóre osoby określają się jako transseksualne.

Takie osoby mogą przyjąć chrzest, uczestniczyć w sakramencie i otrzymywać błogosławieństwa kapłańskie. Jednak wyświęcone do kapłaństwa mogą być tylko osoby, które urodziły się mężczyznami. Obrzędy w świątyni mogą być otrzymane zgodnie z płcią w chwili chrztu.

Kościół jest przeciwny operacjom zmiany płci.

Kościół jest przeciwny „tranzycji płciowej”...

(Nigdy nie słyszałem o czymś takim. Dlatego zajrzałem do wikipedii: „Tranzycja płciowa (ang. gender transition) – proces zmiany sposobu wyrażania swojej płci lub cech płciowych tak, aby były one zgodne z wewnętrznym poczuciem własnej tożsamości płciowej...”)

...Tranzycja płciowa to zmiana sposobu ubierania się, zmiana imienia lub zaimka osobowego tak, by się przedstawiać za kogoś innego niż tego, kim się było w chwili narodzin. Prawa członkowskie takich osób mogą być ograniczone na czas tranzycji płciowej (otrzymanie lub używanie kapłaństwa, wstęp do świątyni i otrzymywanie powołań kościelnych). Takie osoby zapraszane są jednak do uczestnictwa w życiu Kościoła.

Osoby transseksualne, które nie poddają się medycznej, chirurgicznej czy społecznej tranzycji i są godne mogą otrzymywać powołania, rekomendację świątynną oraz uczestniczyć w świątynnych obrzędach.

Preferencje osoby, która zdecydowała się na zmianę imienia lub zaimka osobowego, mogą być zanotowane w kościelnej kartotece. Takie osoby mogą być nazywane wybranym przez siebie imieniem. (Domyślam się, że ten akapit został wymuszony przez obowiązujące w niektórych Stanach prawa. To jednak tylko mój domysł.)


Zakończenie.


Jak widać, nie ma żadnego skrętu w lewo. Czy istnieje jakikolwiek powód dla którego możemy się spodziewać „postępowych” zmian w nauce i praktyce Kościoła? Ja nie dopatrzyłem się ani jednej takiej zmiany czy sugestii, że może takowa nastąpić w przyszłości. Odkąd spotkałem po raz pierwszy misjonarzy Kościoła prawie 30 lat temu zawsze byłem nauczany czym jest małżeństwo, jaka jest rola rodziny w Planie Zbawienia, zawsze podkreślano, że Bóg kocha wszystkie swoje dzieci, łącznie z grzesznikami. Kościół nigdy nie nauczał, że tendencje homoseksualne są grzechem. Tylko zachowania homoseksualne są naruszeniem przykazania „Nie cudzołóż.” Żadnych innych nauk nie znalazłem w zachowanych przemówieniach proroków z pierwszych czy późniejszych lat Przywrócenia ani w pamiętnikach Parleya P. Pratta czy książkach Josepha Fieldinga Smitha albo „Mormońskich Doktrynach” Bruce’a R. McConkiego.

Załóżmy, że „postępowi” fanatycy przejmą kiedyś całkowitą kontrolę i wprowadzą Komunizm wraz z marksistowskimi filozofiami. Przypuśćmy, że nowe regulacje skażą Podręcznik na przynależność do kategorii „mowy nienawiści” i trzeba go znowu będzie zmienić. Może nawet zmniejszy się on kiedyś do jednego, wymarzonego przez nasze lewicowe siostry i lewicowych braci zdania: „Róbta co chceta, tylko nie obrażajcie czarnoskórych, feministek, homoseksualistów, biseksualistów, transseksualistów...” Powiedzmy, że każą nam spalić Biblię i Księgę Mormona. Może do tego dojść. W końcu w Demokracjach żądzi większość. Cokolwiek zdecydują, trzeba się będzie temu przyporządkować.

Wszystkich egzemplarzy się nie doszukają. A nawet jeśli tak, to studiujmy Księgę Mormona i inne pisma święte póki jest to jeszcze legalne. Nauczmy się ich na pamięć. Albo żyjmy tak, żebyśmy sami stali się prorokami i prorokiniami, chodzącymi pismami świętymi. Choćby było nam dane żyć w świecie szczekających kotów i miałczących psów a rewolucja kulturalna zamieni Świątynie na nocne kluby lub pałace kultury to nadal możemy żyć i wierzyć jak Bóg przykazał a obrzędów doczekamy się po zmartwychwstaniu. Nic nas nie może powstrzymać od czczenia Boga w zgodzie z naszymi sumieniami.

niedziela, 23 lutego 2020

nauka czy religia?





kościelny Uniwersytet Brighama Younga
Świat można poznawać metodami naukowymi lub studiując zapiski proroków. Czy da się pogodzić oba te sposoby? Co robić, kiedy te metody zajmują się jednakowym tematem i prowadzą do różnych konkluzji? Czy objawienia od Boga mogą kolidować z naukowymi odkryciami? Czy Bóg kiedykolwiek zniechęcał ludzi do zdobywania wykształcenia w szkołach i uniwersytetach?

W ubiegłym tygodniu uczestniczyłem w bardzo interesującej dyskusji na Facebooku w której omawialiśmy, między innymi, różnice między nauką a religią. Rozmowa była spokojna i fascynująca, chociaż dotyczyła tematu kontrowersyjnego (tak, jest to możliwe, kiedy ma się na Facebooku znajomych na poziomie). Skłoniła mnie do napisania tego artykułu.


„religia”


Słowo „religia” ma negatywny wydźwięk w uszach ateisty, zupełnie odmienny od emocji jakie wywołuje u osoby wierzącej w istnienie najwyższej istoty lub przekonanej co do tego.

Dla osoby religijnej, jej wiara uczy prawd niezaprzeczalnych, bo objawionych prorokom bezpośrednio od istoty wszechwiedzącej.

Ateista odrzuca istnienie Boga (czy bogów), a co za tym idzie - możliwości otrzymania wiedzy przez objawienie. Z punktu widzenia ateisty, dogmaty czy doktryny religijne to zbiór twierdzeń niemożliwych do zweryfikowania. Ponieważ nie da się udowodnić ich prawdziwości, w dążeniu do prawdy nie powinny być brane pod uwagę.


„nauka”


Dla sceptyka jedyną bezpieczną drogą w poznawaniu rzeczywistości jest metoda naukowa. Godne uwagi są tylko niezaprzeczalne fakty lub przyjęte przez świat naukowy teorie.

Wierzący uważa natomiast, że Bóg powinien być zawsze stawiany na pierwszym miejscu. Jeśli więc wyniki naukowych badań zaprzeczają jakiemuś religijnemu dogmatowi, należy je zignorować, bo Bóg jest mądrzejszy od najwybitniejszego naukowca.

Słowo „nauka” rozumiane jest przez ateistę (i agnostyka) inaczej niż przez przeciętnego Chrześcijanina, Buddystę czy Muzułmanina.


Czy można pogodzić naukę z religią?


Osoby zainteresowane zdobywaniem wiedzy i zrozumienia można podzielić na 5 kategorii:


1. Ateiści.


Niektóre osoby wykształcone, w tym naukowcy, odrzucają ideę istnienia Boga. Wielu z nich ewangelickim zapałem lubi podkreślać swoją wiarę w nieistnienie niczego, czego nie da się poznać za pomocą jednego z pięciu fizycznych zmysłów. Są nawet tacy, którzy z głoszenia ewangelii o nieistnieniu Boga zrobili całkiem dochodową karierę. Nie można im zarzucić braku dobrych intencji. Z ich punktu widzenia wszystkie religie są takie same i albo niepotrzebnie zawracają ludziom głowę, albo są źródłem niepotrzebnych konfliktów. Świat bez religii byłby lepszy od obecnego, dlatego warto zachęcać ludzi do porzucenia wiary w Boga.


2. Agnostycy.


Agnostyk nie wie czy Bóg istnieje czy nie. Jeśli tak i jeśli ta wiedza byłaby dla człowieka cenna to Bóg z pewnością uczyniłby to wiadomym. Agnostyk nie traci czasu ani na poznawanie objawień, ani na namawianie kogokolwiek do porzucenia wiary w Boga. Całą swoją energię poświęca na odkrywaniu świata metodami naukowymi.


3. Ludzie wierzący i wykształceni.


Wbrew pozorom, wielu ludzi wykształconych, także naukowców wierzy w istnienie Boga. Należeli do nich, między innymi, Izaak Newton i Albert Einstein. Takie osoby doświadczają czasem dylematu pogodzenia nauki z objawieniem, gdy konkluzja wyciągana z odkrycia naukowego zaprzecza konkretnej doktrynie kościoła do którego należą. Taki konflikt może pojawić się w dwóch przypadkach: albo naukowe odkrycie zostało mylnie zinterpretowane albo źródłem konkretnej doktryny jest nie objawienie od Boga, lecz mylna interpretacja objawień ojców kościoła.

Jak radzą sobie wierni członkowie kościołów a jednocześnie miłośnicy nauki z konfliktem między świętymi doktrynami a naukowymi odkryciami? Niektórzy starają się rozdzielić sferę religijną, duchową od sfery doczesnej, fizycznej. Takie podejście może się wydawać nieco naiwne i nielogiczne (albo istnienie człowieka jest wynikiem przypadku albo świadomego działania istoty rozumnej - podstawowe prawa logiki nie pozwalają na pogodzenie tych dwóch teorii). Jednak w samym świecie nauki dopuszczalna jest akceptacja dwóch lub więcej teorii, których w pewnych obszarach nie da się ze sobą pogodzić. Weźmy chociaż ogólnie przyjęte przez świat nauki i stosowane na codzień przez inżynierów NASA czy SpaceX teorie grawitacji Newtona i ogólną teorię względności Einsteina. Jedna jest do pewnego stopnia zaprzeczeniem drugiej, a jednak obie są stosowane w różnych sytuacjach. Do tego dochodzi mechanika kwantowa (wyśmiewana przez Einsteina), która zdaje się zdawać egzamin w sytuacjach z którymi nie radzą sobie grawitacja i względność. Jak na razie wysiłki w poszukiwaniu teorii unifikacji („teoria wszystkiego”) nie przynisły rezultatów.

Teologia chrześcijańska ma zresztą identyczny problem chociażby z pogodzeniem osoby surowego, przykazującego zabijanie wroga starotestamentowego Jehowy z nowotestamentowym Jezusem nawołującym do pokoju, przebaczenia i miłości do wrogów.

Rozdzielenie sfery duchowej od fizycznej nie jest jedynym możliwym rozwiązaniem dla wierzących naukowców. O tym za chwilę.


4. Religijni fanatycy.


Niektóre religie (oraz skrajne frakcje generalnie nie-fanatycznych denominacji) otwarcie zniechęcają swoich członków do zdobywania wiedzy w szkole i na uczelni, podkreślając potencjalnie fatalne duchowe konsekwencje wypełniania swojego umysłu naukowymi teoriami które odwracają uwagę od Boga i zachęcają do nieposłuszeństwa Jego przykazaniom. Ich przywódcy głoszą, że Bóg powinien być jedynym obiektem zaineresowania. Jeśli więc wyniki naukowych badań zaprzeczają jakiemuś religijnemu dogmatowi, należy je zignorować, bo Bóg jest mądrzejszy od najwybitniejszego naukowca. Nie dopuszczają do siebie innej możliwości: potencjalnie błędna doktryna. Wiele doktryn kościołów chrześcijańskich jest wynikiem błędnej interpretacji boskiego objawienia (np. biblijnego wersetu; faktem jest, że wiele fragmentów Biblii da się logicznie zinterpretować na kilka sposobów).


5. Osoby pokładające wiarę zarówno w objawieniach jak i osiągnięciach naukowców.


Żadne objawienie od Boga nie stoi w sprzeczności z żadnym naukowym odkryciem. Prorok Brigham Young (1801-1877) powiedział: „Nasza religia nie koliduje z naukowymi faktami ani im nie zaprzecza.” Bóg zachęca ludzkość do zdobywania wiedzy nie tylko czytając czy słuchając słowa proroków ale również studiując wiedzę naukową. Do tej grupy powrócę za chwilę.

Oczywiście, z wyjątkiem religijnych fanatyków, przynależność do żadnej z tych grup nie oznacza, że człowiek nie może posiąść wyjątkowego zrozumienia konkretnego tematu i zostać ekspertem a nawet autorytetem w wybranej przez siebie dziedzinie wiedzy.


Wspólne cechy nauki i religii.


W rzeczywistości ani świat religijny ani świat naukowy nie grzeszą czystością jakiej chcielibyśmy od nich oczekiwać.

Doktryna większości kościołów to pomieszanie boskich objawień z nie zawsze trafną interpretacją słów Boga. Stąd występowanie wielu przeróżnych religii i spory między nimi o dogmaty. Niektóre objawienia wydają się dosyć jasne i niepozostawiające miejsca do indywidualnych interpretacji. Na przykład, pierwsze rozdziały Biblii (jeżeli przyjmiemy je za natchnione, a więc prawdziwe) wyraźnie wskazują, że nasza planeta została stworzona przez Boga. Nie ma jednak w świecie chrześcijańskim konsensusu co do szczegółów procesu stworzenia. Do jakiego stopnia opis stworzenia ziemi, roślin, zwierząt i człowieka powinien być traktowany dosłownie a do jakiego - symbolicznie? Czy słowa „i nastał wieczór i nastał poranek - dzień pierwszy” (potem „drugi”, „trzeci” i tak do siódmego) oznaczają okresy 24 godzin czy też umowne okresy poszczególnych etapów stworzenia, a może chodzi o dni liczone na innej planecie, tej, którą zamieszkuje Bóg? Czy świat został stworzony z niczego, czy też raczej „zorganizowany” z wiecznej materii? I tak dalej.



Dobrze przygotowany do debaty o religii ateista może przytoczyć długą listę obalonych przez naukę religijnych dogmatów oraz niewypełnionych proroctw (np. trzy opublikowane przez stowarzyszenie Strażnica daty „końca świata”). Dla ateisty religia to strata czasu. O wiele korzystne jest poznawanie świata za pomocą nauki, czyli przez obserwację oraz drogą starannie zaplanowanych i przeprowadzonych eksperymentów.

Musimy też zdawać sobie sprawę, że nie prawdą jest jakoby religie pozostawały niezmienne. Kiedy moja córka zaczęła uczęszczać do zerówki nie raz poruszona była niezrozumiałymi dla niej, powszechnymi praktykami kłamania i okazywania przez dzieci wzajemnej agresji. Z punktu jednak widzenia nauki Kościoła Katolickiego, gdyby autobus z dziećmi z przedszkola uległ fatalnemu wypadkowi, dusza Eweliny jako jedynej z jej klasy udałaby się do piekła (a dokładnie - na jego obrzeża), ponieważ nie została ochrzczona jako niemowlę. Parę lat później Kościół Katolicki zmienił tę doktrynę. Obecnie katolicki Bóg nie posyła żadnych dzieci do piekła, bez względu na to, czy uczestniczyły w sakramencie chrztu czy nie.

Nauki większości kościołów nie są do końca niezależne od przyjętych w społeczeństwie norm moralnych i wartości. W USA, na początku dziewiętnastego wieku niemal każda protestancka denominacja nauczała, że czarnoskórzy mieszkańcy pochodzący z Afryki są potomkami Kaina (pierwszego mordercy w historii) i dlatego powinni być traktowani jako niższa rasa, której celem jest służenie białemu człowiekowi. W miarę zachodzących zmian społecznych, kościoły porzuciły doktrynę o wyższości Europejczyków nad pozostałymi rasami (obecnie panuje odwrotny trend).

W świecie nauki również występują różnice poglądów i spory między teoriami a nawet odpowiednią interpretacją wyników badań. Nauka, podobnie jak religia, nie pozostaje niezmienna. Dobrze przygotowany do debaty z ateistą zwolennik wyższości objawienia nad nauką może przytoczyć długą listę nauk i teorii, które niegdyś uważane były za niepodważalne do dnia, kiedy wyparły je nowe rewelacje i nowe „prawdy”. Jeszcze niedawno uważano, że ziemia powstała z oderwanej od słońca materii, a obecnie przyjęte jest, że powstaliśmy z krążącego do koła słońca pyłu. Rządy państw nie raz promowały konkretne diety, które potem zastępowane były innymi. Panika wywołana przez lewicowych proroków o nadchodzącej apokalipsie spowodowanej przez przeludnienie nakłoniła wielu rządzących do wprowadzenia ustaw zniechęcających do płodzenia dzieci, co doprowadziło do sytuacji w której do krajów rozwiniętych sprowadza się z krajów trzeciego świata imigrantów, bo - jak się okazuje - nasze gospodarki potrzebują więcej ludzi.

Czasami świat nauki bardzo przypomina sferę religii. Naukowcy to ludzie, jak cała reszta. Są również podatni na błędy, mają swoje uprzedzenia i niepoparte faktami opinie. Nawet ci najbardziej sceptyczni i kierujący się myśleniem krytycznym, opierają niektóre ze swoich poglądów na wierzeniach.

Dla agnostyka ateizm jest formą religii. Bertrand Russel w swojej książce „Kto to jest agnostyk?” napisał:


„Ponieważ nie można jednoznacznie udowodnić nieistnienia Boga lub bogów a jednocześnie nie można jednoznacznie udowodnić istnienia Boga lub bogów, można przyjąć ateizm teoretyczny jako szczególną formę wiary w nieistnienie Boga lub bogów”

W obecnym świecie sfera nauki coraz bardziej przypomina grupę ludzi fanatycznie trzymających się wiary w określone doktryny. Szczególnie dotyczy to tych dziedzin nauki, które badają tematy blisko związane z platformami różnych opcji i partii politycznych, a więc dotyczące lub zahaczające o globalne ocieplenie jako wynik ludzkiej działalności, różnice między płciami, rasami i narodowościami, homoseksualizm, feminizm i inne gorące tematy. Łatwo jest powiedzieć, że świat nauki jest zgodny co do źródła globalnego ocieplenia, ale trudniej byłoby zgadnąć jaki faktyczny procent naukowców otwarcie wspierałby tę teorię, gdyby nie fakt, że jej kwestionowanie grozi natychmiastową utratą pracy na uczelni i brakiem nadziei na naukową karierę. Tak jak kościoły, wiele naukowych instytucji walczy z heretykami i karze ich na banicję i ekskomunikę.


Jak dążyć do pogłębiania wiedzy, by nie ominąć rzeczy istotnych?


Pomimo powyższych faktów nie ma powodu do odrzucenia ani nauk proroków ani osiągnięć naukowców. Z punktu widzenia Świętych w Dniach Ostatnich, każda prawda jest cenna. Im więcej wiedzy otrzymamy podczas tego ziemskiego życia, tym lepsze będzie nasze położenie po śmierci:


„Jakąkolwiek zasadę inteligencji osiągniemy w tym życiu, powstanie ona z nami podczas zmartwychwstania. A jeżeli ktoś zyska więcej wiedzy i inteligencji w tym życiu przez pilność i posłuszeństwo niż inny, tym większą będzie mieć korzyść w świecie, który nastanie.” (Nauki i Przymierza 130:18-19)

Innym razem Józef Smith zadeklarował: „Zbawienie człowieka w niewiedzy jest niemożliwe.” (NiP 131:6)

Chrześcijanin wyznający doktrynę o odrzuceniu nauki pokłada wiarę w doktrynie po której w Biblii nie ma ani śladu. Jest to więc nauka pozabiblijna. Odrzucając naukę odrzucamy ważne części prawdy. Jest to wyraz braku wdzięczności za wiedzę od Boga. Według proroków Boga, każda wiedza pochodzi od Boga. Moroni napisał:


„Cokolwiek jest dobre, jest także sprawiedliwe i prawdziwe, nic więc, co dobre, nie zaprzecza Chrystusowi, ale potwierdza, że Chrystus żyje.” (Księga Mormona: Moroni 10:6)

Jeden ze współczesnych proroków, Spencer W. Kimball (1895-1985) uczył, że Bóg objawia prawdę zarówno przez proroków jak i przez naukowców. Naukowiec otrzymuje nową wiedzę poddając się prawu nauczanego przez Jezusa: „szukajcie a znajdziecie” (Mateusz 7:7).

Z drugiej strony, zamykanie się na wiedzę otrzymywaną w drodze objawienia również nie jest korzystne. Osoba pokładająca całą swoją wiarę w poszukiwanie prawdy wyłącznie przez naukę zamyka się na wiedzę, która nie jest dostępna w laboratorium. Eksperymentami i obserwacjami nie da się poznać pochodzenia człowieka, jego prawdziwej natury czy celu istnienia.

Jak słusznie twierdzą agnostycy - nie tylko nie da się udowodnić, że Bóg istnie, ale również tego, że nie istnieje. A co jeżeli istnieje? Czy nie warto byłoby zdawać sobie z tego sprawę? Jeżeli faktycznie jesteśmy Jego dziećmi to jaki jest limit naszego umysłu? Jeżeli przygotował dla nas Plan Szczęścia, czy nie warto byłoby ten Plan poznać? Do jakiego stopnia człowiek posiada wolną wolę? Czy sumienie człowieka, który popełnił w życiu poważne błędy może zostać oczyszczone i powrócić do stanu z lat dzieciństwa? Jakie są limity ludzkiej natury? Do jakiego stopnia jesteśmy w stanie udoskonalić swój charakter? Czy w ogóle istnieją jakieś ograniczenia dla dzieci Boga? Co jest korzystniejsze dla człowieka - niezależność od bliskich czy małżeństwo i rodzina? Czy śmierć jednego z małżonków jest początkiem rozwodu czy też rodzina może trwać wiecznie? Jakich przywódców należy wspierać w krajach demokratycznych? Czy tych, którzy szanują prawo do prywatnej własności, czy też tych, którzy dążą do większej szczodrości państwowej opieki społecznej? Co się dzieje z człowiekiem po jego śmierci? Czy śmierć jest końcem istnienia, snem czy tylko rozłączeniem się żywego ducha od martwego ciała fizycznego? Jaki powinniśmy mieć stosunek do zwierząt? Czy zabijanie ich dla żywności jest usprawiedliwione? Co autor ludzkiego organizmu uważa o wegetarianizmie? Co się dzieje ze zwierzętami kiedy umierają? Czy jest coś takiego jak piekło? Na czym polega „życie wieczne” i czy wato do niego dążyć?

Są jeszcze inne, bardziej osobiste pytania na które, jeżeli istnieje najwyższa, wszechwiedząca i wszechmocna Istota, niewątpliwie zna na nie odpowiedzi. Z kim się pobrać? Ile mieć dzieci? Jak je wychowywać? Czy próbować zmienić pracę? Pozostać egipskim niewolnikiem albo zapytać Boga czy Mojżesz jest faktycznie przysłanym przez niego prorokiem? I tak dalej.


Jak się przekonać o prawdziwości objawień?


Ateista i agnostyk odpowiadają: „Wszystko pięknie, ale po co wierzyć w coś, czego nie da się udowodnić? Skąd pewność, że to nie są wymyślone przez ludzi bajki?”

Zgadzam się ze stwierdzeniem, że nie warto marnować czasu na coś, o czym nie jesteśmy w stanie wiedzieć na pewno. Gdybym nie wiedział, że Bóg istnieje, że mnie kocha i jest aktywnie zaangażowany w moim życiu i że objawia swoją wolę przez wybranych przez siebie proroków to nie pokładałbym wiary w jego nauki. W przeciwieństwie do innych chrześcijańskich denominacji Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich nie zachęca do tak zwanej „ślepej wiary”. Przeciwnie, prawdziwa wiara zawsze oparta jest na faktach. Prorok Józef Smith nauczał, że najpierw przychodzi wiedza a potem, na tej wiedzy możemy budować swoją wiarę.

Od początku ludzkości Bóg stosował prosty sposób działania: (1) Wybiera sprawiedliwego człowieka i ustanawia go swoim prorokiem (rzecznikiem Boga na ziemi). (2) Przekazuje prorokowi wiedzę i swoją wolę. (3) Prorok przekazuje objawienia ludzkości. (4) Każdy człowiek może się przekonać czy dany prorok jest prawdziwym lub fałszywym prorokiem przez osobiste objawienie od Boga.

Oto przykład. W 16 rozdziale „Ewangelii wg. Mateusza” opisana jest rozmowa Jezusa z jednym ze swoich najbliższych uczniów - Szymonem. Jezus zapytał go za kogo Go (Jezusa) ludzie uważają. Szymon odpowiedział, że jedni za proroka, inni za Eliasza, itd. Wtedy usłyszał pytanie: A za kogo ty mnie uważasz? Na co odpowiedział, że za Chrystusa i Syna Boga. „A Jezus odpowiadając, rzekł mu: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jonasza, bo nie ciało i krew objawiły ci to, lecz Ojciec mój, który jest w niebie.” (Mateusz 16:17).

Szymon nie wierzył ślepo w słowa Jezusa o Jego tożsamości. Dowiedział się kim jest jego Mistrz przez osobiste objawienie. Na pamiątkę tego wydarzenia Jezus nadał mu nowe imię - Piotr, czyli „skała”. „A Ja ci powiadam, że ty jesteś Piotr, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go.” (w. 18).

Bóg zawsze budował swój Kościół, czyli zgromadzenie swoich wyznawców na opoce czy podstawie osobistego objawienia. Warunkiem przystąpienia do Kościoła przez chrzest jest wyznanie lokalnemu przywódcy o otrzymaniu od Boga wiedzy (nie wiary), że Jezus jest Chrystusem a Kościół został założony i jest kierowany przez samego Zbawiciela. Tak jak miliony ludzi na całym świecie, ja również modliłem się do Boga pytając czy Józef Smith jest prawdziwym prorokiem. Decyzję o chrzcie podjąłem po otrzymaniu osobistego objawienia, odpowiedzi na moją modlitwę. Od tamtej pory otrzymałem wiele potwierdzeń, że znajduję się we właściwym miejscu i kieruję się w swoim życiu właściwymi wartościami i zasadami (a kiedy tego nie robię - Bóg nakłania mnie do powrotu na właściwą drogę).

Otrzymanie wiedzy przez objawienie to nie wszystko. Można przecież wiedzieć, że Bóg istnieje i znać Jego wolę, jego przykazania, a nadal nie postępować według nich. Po otrzymaniu wiedzy można zacząć wzmacniać swoją wiarę w boskie nauki. Wiara w Boga to postępowanie w harmonii z otrzymaną przez objawienie wiedzą. Jest ona przeciwieństwem ślepej wiary, która nie opiera się na wypróbowanych faktach, ale można ją porównać do gry w ruletkę: stawiam na tego a nie innego boga z nadzieją, że okaże się tym prawdziwym.

Z jednej więc strony - istnienia Boga nie da się udowodnić. Z drugiej - każdy może się osobiście przekonać nie tylko, że istnieje ale gdzie go należy szukać. Piotr wiedział, że Bóg istnieje i że Jezus jest Zbawicielem świata, ale nie był w stanie nikomu tego udowodnić. Mógł, co najwyżej, zachęcać ich do osobistego poszukiwania tej samej wiedzy, którą sam uzyskał. Poświęcił na to całe swoje późniejsze życie.

Prorok Moroni wyjaśnił w ostatnim rozdziale Księgi Mormona jak każdy człowiek może się przekonać, że została ona napisana przez prawdziwych proroków Boga i że zawiera prawdę, dlatego warto pokładać w niej swoją wiarę, czyli stosować jej nauki w swoim życiu:


„I gdy otrzymacie te słowa, zachęcam was, abyście zapytali Boga, Wiecznego Ojca, w imię Chrystusa, czy jest to prawdą, i jeśli zapytacie w szczerości serca, z prawdziwym zamiarem, mając wiarę w Chrystusa, objawi On wam prawdę przez Ducha Świętego. I przez Ducha Świętego możecie przekonać się o prawdzie wszystkiego.” (Moroni 10:4-5)

Wiara pokładana w niepopartej niczym wiedzy jest ślepa. Wiara ateisty w nieistnienie Boga jest bezpodstawna. Stwierdzenie, że to wszystko bajki i nie ma czegoś takiego jak objawienie od Boga, bo każda wiedza przychodzi wyłącznie za pośrednictwem pięciu zmysłów fizycznych jest również tylko ślepą wiarą.


Bóg zachęca do zdobywania wiedzy przez naukę.


Zdobywanie wiedzy przez naukę jest dla prawdziwego Chrześcijanina przykazaniem od Boga. W pismach świętych Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich znajdujemy takie, objawione przez Proroka Józefa Smitha przykazania:


„...szukajcie pilnie i uczcie jeden drugiego słów mądrości; szukajcie w najlepszych księgach słów mądrości; szukajcie wiedzy, przez naukę jak i przez wiarę” (Nauki i Przymierza 88:118)


„...studiuj i ucz się - i zapoznaj się ze wszystkimi dobrymi księgami, i z językami, mowami i ludźmi.” (NiP 90:15)

Starożytny prorok Nefi, również namawiał swoich braci i siostry w Kościele do zdobywania wiedzy. Jednocześnie ostrzegał przed zamykaniem się na wiedzę, która przychodzi przez objawienie:


„...Cóż za próżność, słabość i głupota ludzi. Gdy zdobywają wiedzę, uważają, że są mądrzy i nie słuchają rady Boga, nie biorą jej pod uwagę przypuszczając, że sami wiedzą lepiej, dlatego ich mądrość jest głupotą, nie przyniesie im korzyści, i zginą oni. Ale zdobywanie wiedzy jest dobre, jeśli słuchać będą rad Boga” (2 Nefi 9:28-29)


Połączenie objawienia z wiedzą naukową w praktyce.


Od samego początku przywódcy Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich zachęcali członków do korzystania z dobrodziejstw edukacji.


„Każda znana i badana przez dzieci ludzkich dziedzina sztuki i nauki jest częścią Ewangelii.” (Brigham Young)

W większości kościołów można zaobserwować wspólny trend: im więcej ich członkowie zdobywają wiedzy w szkole i na uczelni, tym bardziej są skłonni do porzucania swojej wiary. Wśród Świętych w Dniach Ostatnich ten trend jest dokładnie odwrotny. Przeprowadzone badania Stana Albrechta i Tima Heatona badania opublikowane w roku 1984 w „Review of Religious Research” pokazują, że w przeciwieństwie do innych religii w USA, Święci w Dniach Ostatnich pozostają wierni swojej religii tym bardziej im wyższy zdobywają poziom edukacji. Nie mam wątpliwości, że dzieje się tak dlatego, że żadne odkrycie naukowe nie może podważyć żadnej objawionej przez Boga prawdzie. Zjawisko wzmacniającego efektu wiedzy naukowej na wiarę Świętych w Dniach Ostatnich to jedno z wielu potwierdzeń, że Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich jest prawdziwy.

Warto wspierać naukę, bo Bóg nie objawił ludzkości wszystkiego. Dzięki współczesnym prorokom wiemy, na przykład, że materia jest wieczna, nie została stworzona z niczego (jak twierdzi katolicka a potem odziedziczona przez kościoły protestanckie teoria „creatio ex nihilo”). Słowo „stworzyć” w relacji o stworzeniu świata należy rozumieć jako „zorganizować”. Bóg więc zorganizował naszą planetę z istniejącej materii. Nigdy jednak nie podał szczegółów procesu stworzenia świata. Z roku na rok naukowcy dokonują odkryć pogłębiających nasze zrozumienie tego fascynującego tematu.

Zaledwie trzy lata po przywróceniu Kościoła Jezusa Chrystusa w naszych czasach, Prorok Józef Smith prorokował, że nadejdzie dzień w którym wszystko zostanie ujawnione:


„Rzeczy, co przeminęły, i rzeczy ukryte, których żaden człowiek nie znał, rzeczy ziemi, przez które została zrobiona, i cel jej i kres - rzeczy najcenniejsze, rzeczy co są w górze i rzeczy, co są w dole, rzeczy, co są w ziemi i na ziemi, i w niebie.” (NiP 101:33-34).

Niejeden z późniejszych przywódców Kościoła twierdził, że to proroctwo wypełnia się także w odkryciach naukowców z roku na rok poszerzających zasób wiedzy ludzkości. Bóg przywraca w obecnej dyspensacji wiedzę zarówno przez proroków jak i naukowców.



Brigham Young założył w Salt Lake City w roku 1850 Uniwersytet Deseret (obecny Uniwersytet Utah). 15 lat później w miejscowości Provo akademię, która później otrzymała status uniwersytetu. Miałem okazję do niego uczęszczać. Kościół nadal jest jego właścicielem i sponsoruje jego działalność ze swoich funduszy. Podczas gdy inni chrześcijanie budują muzea mające przekonać świat do teorii kreacjonizmu, naukowcy BYU (Brigham Young University) uczestniczyli w gromadzeniu danych genetycznych gatunków roślin i zwierząt w projekcie nazwanym „Drzewo Życia”, którego celem jest zbadanie pokrewieństwa między poszczególnymi gatunkami i pogłębienie zrozumienia teorii Darwina.

Dla osoby kochającej prawdę nie ma konfliktu nauki z religią. W prawdziwym Kościele Boga nie ma lęku przed nauką ani potrzeby starannego ignorowania sprzeczności między odkryciami naukowców a natchnionymi naukami proroków, bo właściwie przeprowadzony eksperyment lub rzetelnie dokonana obserwacja nigdy nie zaprzeczy prawdom objawionym przez Boga. Mogą je, co najwyżej potwierdzić i pogłębić ich zrozumienie. A wielu rzeczy jeszcze nie wiemy.


„Gdybyśmy dożyli wieku Metuzalecha ... i spędzili nasze życie poszukując zasad życia wiecznego, po wejściu do stanu wieczności okazałoby się, że wiedzieliśmy tyle co dzieci, niemowlęta rozpoczynające zdobywanie wiedzy o rzeczach odnoszących się do wieczności Bogów.” (Brigham Young)