sobota, 30 listopada 2019

Kim są „wybrani”? (listy Piotra)

Jakub (Izrael) błogosławi swoich synów

Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki zawiera popularną frazę mówiącą, że wszyscy ludzie urodzili się równi. Jest ona czasem przytaczana przez wyznawców doktryny o równości wszystkich i wszystkiego pod każdym niemal względem. Tymczasem z całego tekstu Deklaracji jasno wynika, że jej autor miał na myśli równe prawa dla każdego. Wcale nie sugerował, że wszyscy jesteśmy tacy sami, równie zdolni, wrażliwi czy też że posiadamy ten sam charakter. Fakt jest taki, że ludzie nie rodzą się równi. Ja, na przykład, urodziłem się w szarej rzeczywistości betonowego PRL-u a mojej żonie dane było przyjście na świat w kraju wolności i dobrobytu. Podczas gdy oboje byliśmy zdrowymi dziećmi, niektórzy rodzą się z poważnymi dolegliwościami. Pod każdym niemal względem każdy z nas wzrasta w wyjątkowych warunkach i borykając się z wyjątkowymi przeciwnościami. Są na przykład tacy, których Bóg wybrał do spełnienia ważnej misji.



wybrani „według powziętego z góry postanowienia Boga”


Apostoł Piotr pisze swój „Pierwszy List” do „wybranych według powziętego z góry postanowienia Boga” (1 List Piotra 1:1-2). Kim są ludzie wybrani? Kto ich wybrał, kiedy i do czego? Na jakiej podstawie zostali wybrani? Skoro jedni są wybrani a inni nie - czy to nie oznacza, że Bóg jest Bogiem stronniczym?


Kim są „wybrani”?


Wiele dzieci naszego Ojca zostało wybranych przed przyjściem na ten świat do wypełnienia jakiegoś konkretnego zadania podczas swojego życia. Na przykład, Jezus został wybrany do dokonania Zadośćuczynienia „przed założeniem świata (1 Piotr 1:20). Autor starotestamentowej Księgi Jeremiasza został wybrany „na proroka narodów” (Księga Jeremiasza 1:5). Wierni potomkowie Jakuba czyli Izraela są narodem wybranym.
„Potomkowie Izraela, sługi jego, Synowie Jakuba, wybrani jego!” - 1 Księga Kronik 16:13
Piotr w swoim pierwszym liście tak zwraca się do Świętych, czyli wiernych członków Kościoła któremu przewodniczył:
„Ale wy jesteście rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym, abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości;” - 2 List Piotra 2:9
Naród żydowski uznawany jest przez wielu Chrześcijan za naród wybrany. Jest to jednak tylko część prawdy. Trzeba pamiętać, że Żydzi, czyli potomkowie Judy, syna Izraela stanowią tylko jedną dwunastą wszystkich izraelskich plemion. Izrael miał jednak nie jednego a 12 synów. Juda był tylko jednym z nich. Pozostaje więc jeszcze jedenaście plemion. Większość uznawanych jest obecnie za „zagubione”. Są oni „rozproszeni” po całej ziemi. Ich powrót do Izraela, czyli „zebranie” dokonuje się właśnie poprzez służbę misjonarską głównie potomków jednego z braci Judy - Józefa, czyli misjonarzy i misjonarki Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W jego kongregacjach na niemal całym świecie dokonuje się zapowiadane przez starotestamentowych proroków „zgromadzenie Izraela”. Błędem jest więc dzielenie przez niektórych wyznawców Judaizmu ludzkości na Żydów i gojów, bo nigdy nie wiadomo, czy przodkiem konkretnego goja nie jest właśnie Jakub, czyli Izrael.

Dopóki Żyd czy inny potomek Izraela nie przyjmie Jezusa z Nazaretu za prawdziwego Mesjasza, dopóty, z duchowego punktu widzenia, nie może on należeć do Królestwa Boga na ziemi, czyli narodu Izraela. Nefi tak prorokował w 6 wieku p.n.e.:
„I stanie się, że Żydzi, którzy będą rozproszeni, także zaczną wierzyć w Chrystusa i zaczną się gromadzić, i ci, którzy uwierzą w Chrystusa, staną się także miłym Mu ludem.” - 2 Księga Nefiego 30:7
Obecne państwo Izrael nadal należy do grupy tych stanów, w których działalność misjonarska jest zabroniona przez prawo. To jednak kwestia czasu. Żydzi jako ostatnie izraelskie plemię przyjmą w końcu pełnię Ewangelii Jezusa Chrystusa. W roku 1831 Józef Smith otrzymał objawienie z następującym przykazaniem:
„wzywajcie wszystkie narody, najpierw inne narody, a potem Żydów” - Nauki i Przymierza 133:8

Do czego zostali wybrani?


Przez wieki osoby urodzone w rodzinach szlacheckich uważali, że Bóg wybrał ich do wygodnego życia, panowania nad innymi, korzystania z pracy rąk tych, którym dane było urodzić się w mniej korzystnych warunkach. Nie o nich pisze tu Piotr. Bóg umieszcza wybranych w genealogii Izraela nie po to, by cieszyli się przywilejami. Przeciwnie - wybrał ich do tego, by byli sługami reszty świata. Zostali oni wybrani...
„...aby nauczać ludzi Jego przykazań, umożliwiając im wejście do Jego odpoczynku” - Księga Almy 13:6
Wybranym jest człowiek, którego najważniejszym zadaniem podczas swojego życia jest nauczanie boskich nauk, bycie przykładem pobożności, wychowanie swoich dzieci w duchu Ewangelii, bycie światłem dla świata. Prorok Alma w Księdze Mormona uczył, że kapłani Boga (każdy prawy potomek Izraela płci męskiej otrzymuje w odpowiednim wieku kapłaństwo) zostali przygotowani „od założenia świata” (Alma 13:3) „aby przez nich ludzie mogli się dowiedzieć, co mają czynić, aby oczekiwać odkupienia od Jego Syna” (Księga Almy 13:2)

Jahwe powiedział Abrahamowi, że przez jego potomków „...błogosławione będą wszystkie rodziny na Ziemi błogosławieństwami Ewangelii, które są błogosławieństwami zbawienia, czyli życia wiecznego”. (Księga Abrahama 2:11)

Po czym poznać „wybranego”?


Zadaniem potomków Abrahama, Izaaka i Jakuba (Izraela) powołanych do służby misjonarskiej w tych dniach ostatnich jest aby „dokonali zebrania moich wybranych” (Nauki i Przymierza 29:7). Skąd wiadomo, że ktoś jest wybrany? „wybrani moi słyszą mój głos i nie zamykają swych serc;” (NiP 29:7).

Czy to oznacza, że osoba, która nie przystąpiła do Kościoła, inaczej mówiąc - nie powróciła do Izraela, nie jest jedną z wybranych? Nie koniecznie. „Bowiem wielu jest jeszcze na ziemi pomiędzy wszystkimi sektami, partiami i wyznaniami [...] którzy są powstrzymywani od prawdy tylko dlatego, że nie wiedzą gdzie ją znaleźć”. (Nauki i Przymierza 123:12)

Kto wybiera?


Różne bywają praktyki w kościołach chrześcijańskich. W większości do nauczania i przewodzenia w kongregacji wymagany jest dyplom ukończenia odpowiedniej uczelni, np. „seminarium duchownego”. Istnieją denominacje, w których przywódca grupy wybierany jest metodą demokratyczną, większością głosów członków zboru. Tymczasem w Kościele Jezusa Chrystusa to Bóg wyznacza ludzi na konkretne powołania przez objawienie dane osobie dzierżącej specjalne „klucze kapłaństwa”, czyli upoważnienia między innymi do wyznaczania braci i sióstr do konkretnego powołania, funkcji albo zadania.
„...i niechaj ci, co godni zostaną wybrani. I przez głos Ducha objawieni będą słudze memu ci, co są wybrani; i zostaną oni uświęceni;” - Nauki i Przymierza 105:35-36
Przemawiając do Apostołów, Jezus powiedział:
„Nie wy mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was, abyście szli i owoc wydawali i aby owoc wasz był trwały, by to, o cokolwiek byście prosili Ojca w imieniu moim, dał wam.” - Ewangelia wg. Jana 15:16

Kiedy zostali wybrani?


Na to pytanie już sobie w kilku miejscach odpowiedzieliśmy. Warto jednak jeszcze raz podkreślić, że osoba otrzymująca od natchnionego przywódcy funkcję w Kościele została do tego powołania wybrana i przygotowana do jej spełnienia w domu Ojca, przed swoimi narodzinami. Jezus „... był On na to [do dokonania Zadośćuczynienia] przeznaczony już przed założeniem świata...” (1 List Piotra 1:20). Abrahamowi Bóg powiedział: „Abrahamie [...] zostałeś wybrany jeszcze przed narodzeniem.” (Księga Abrahama 3:23). Jeremiasz natomiast usłyszał te słowa:
„Wybrałem cię sobie, zanim cię utworzyłem w łonie matki, zanim się urodziłeś, poświęciłem cię, na proroka narodów przeznaczyłem cię.” - Jeremiasz 1:5

Czy każdy potomek Izraela jest wybrany?


Szlachecka genealogia, nawet ta wywodząca się od tak zacnych przodków jak Abraham, Izaak i Jakub, nie przyznaje jej posiadaczowi żadnych przywilejów, jeżeli się nie nawróci i nie zostanie uczniem Jezusa. Zbawiciel powiedział Żydom:
„niech wam się nie zdaje, że możecie wmawiać w siebie: Ojca mamy Abrahama; powiadam wam bowiem, że Bóg może z tych kamieni wzbudzić dzieci Abrahamowi.” - Ewangelia wg. Mateusza 3:9

Istotnie, każdy człowiek, niezależnie od swojej genealogii może otrzymać błogosławieństwa obiecane potomkom Izraela. Ci, którzy przyszli na świat bez krwi Abrahama mogą przez swoją wiarę, nawrócenie i chrzest przystąpić do ludu Izraela przez adopcję:
„Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów [ang. „adoption”], w którym możemy wołać: Abba, Ojcze!” - List do Rzymian 8:14-15 (Biblia Tysiąclecia)
Autor pierwszych dwóch ksiąg wchodzących w zbiór Księgi Mormona, Nefi, podkreślił, że wszyscy ludzie mogą przystąpić do Ludu Pana:
„...[Pan] zaprasza wszystkich, aby przystąpili do Niego i korzystali z Jego dobroci, i nie odmawia On nikomu spośród tych, którzy przystępują do Niego, obojętnie, czy jest on czarnoskórym czy białym, niewolnikiem czy wolnym, mężczyzną czy kobietą, pamięta On też o innych narodach [ang. „gentiles”, czyli nie-Izraelici”], i wszyscy są jednakowo traktowani przez Boga, zarówno Żydzi jak i ludzie innych narodów [„nie-Izraelici”].” - 2 Księga Nefiego 26:33

Na jakiej podstawie zostali wybrani?


Tak więc samo pochodzenie nie jest warunkiem do bycia wybranym. Odpowiedzmy sobie teraz na pytanie jakie warunki spełniły osoby zanim zostały wybrane przez Boga do służby w Jego Królestwie na ziemi.

Abraham miał wizję wydarzeń, które miały miejsce przed stworzeniem naszego świata. Ujrzał w niej naszego Ojca oraz duchy późniejszych proroków:
„I widział Bóg, że dusze te są dobre, i stanął między nimi, i powiedział: Tych uczynię moimi władcami; bowiem stał między duchami widząc, że są dobre; i powiedział mi: Abrahamie, jesteś jednym z nich; zostałeś wybrany jeszcze przed narodzeniem.” - Księga Abrahama 3:23
Powróćmy jeszcze raz do trzynastego rozdziału Księgi Almy rzucającego dużo światła na omawiany tu temat. Alma pisze o posiadaczach kapłaństwa (czyli boskiego upoważnienia i mocy do służby ludzkości):
„I taki był sposób ich wyznaczenia - oto Bóg wiedząc wszystko, co ma nastąpić, powołał ich i przygotował od założenia świata ze względu na ich wielką wiarę i dobre czyny, albowiem mając swobodę wyboru pomiędzy dobrem a złem, wybrali dobro mając wielką wiarę... I tak otrzymują to święte powołanie ze względu na swą wiarę, podczas gdy inni odsunęli się od Ducha Bożego, znieczuliwszy swe serca i zaślepiwszy umysły, a jeśliby tego nie uczynili, dostąpiliby tego samego wielkiego przywileju jak ich bracia, inaczej mówiąc, na początku mieli takie same szanse jak ich bracia. To święte powołanie zostało więc przygotowane od założenia świata dla tych, którzy nie znieczulą swych serc, a jest ono możliwe dzięki zadośćuczynieniu Jednorodzonego Syna, przygotowanego także od początku świata.” - Księga Almy 13:3-5
A więc to wielka wiara i dobre czyny, odrzucenie zła i wybór dobra, nie zamykanie się na podszepty Ducha Świętego są tymi zasadami, których przestrzeganie prowadzi do przynależności do ludu wybranego. Każdy syn i każda córka Boga mogli doświadczyć tego błogosławieństwa. Bóg nie jest więc stronniczym Bogiem. Każdy człowiek miał na początku szansę bycia wybranym.

Czy każdy powołany do służby jest wybranym?


Fakt, że dana osoba spełnia w Kościele odpowiedzialną funkcję, została powołana na przywódcę, etc. nie musi oznaczać, że jest wybrana.
„Oto wielu jest powołanych, ale niewielu wybranych. A dlaczego nie są wybrani? Bo serca ich są tak nastawione na rzeczy tego świata i dążą do zaszczytów ludzkich, że nie nauczyli się tej jednej lekcji - że prawa kapłaństwa są nierozerwalnie związane z mocami niebieskimi, i że moce niebieskie nie mogą być kontrolowane ni manipulowane w żaden inny sposób, lecz tylko według zasad prawości.” - Nauki i Przymierza 122:34-36
Nie zachęcam tu do zastanawiania się czy brat X czy siostra Y szczerze służą Bogu czy też robią to tylko na pokaz. Warto jednak zastanowić się nad sobą, pamiętając, że żadne miejsce w kościelnej hierarchii nie czyni człowieka lepszym czy ważniejszym (sam Judasz należał do ekskluzywnego grona Dwunastu). Ostatecznym zwycięstwem nad złem i nagrodą Życia Wiecznego cieszyć się będą ci z nas, którzy są 1. powołani, 2. wybrani, a także pozostali 3. wierni:
„Ci będą walczyć z Barankiem, a Baranek ich zwycięży, bo Panem jest panów i Królem królów - a także ci, co z Nim są: powołani, wybrani i wierni.” - Księga Objawienia 17:14 (Biblia Tysiąclecia)
Na błogosławieństwa wybranych i wiernych nie trzeba czekać do końca świata. Już dzisiaj możemy być błogosławieni za swoją wierność. Obecny prorok, Prezydent Russel M. Nelson napisał:
„Święci mogą być szczęśliwi niezależnie od okoliczności. Kiedy skupiamy nasze życie na Boskim planie zbawienia [...] oraz na Jezusie Chrystusie i Jego ewangelii, możemy czuć radość niezależnie od tego, co się dzieje, lub co się nie dzieje w naszym życiu. Radość przychodzi od Niego i z Jego powodu. On jest źródłem wszelkiej radości.”

niedziela, 24 listopada 2019

Rozdwojona dusza - nauki z Listu Jakuba

Kim jest autor Listu Jakuba?


Nie jest to ten Jakub, który wraz ze swoim bratem - Janem i Piotrem stanowili najbliższy kręg uczniów Jezusa. Tamten Jakub jest synem Zebedeusza (Mateusz 4:21).

Autor wspomnianego listu jest synem Marii, matki Jezusa i jej męża - Józefa. (Mateusz 13:55, Marek 6:3, List Judy 1:1) Autor Listu Jakuba jest więc przyrodnim bratem Jezusa z Nazaretu. Był on przywódcą Kościoła w Jerozolimie (Dzieje Apostolskie 12:17, 15:13, 21:18, 1 List do Koryntian 15:7, List do Galatów 2:9-12), a następnie został powołany na Apostoła (List do Galatów 1:19). Mówiono na niego „Jakub Sprawiedliwy”.


Jaki był cel Listu Jakuba?


Jak każdy prorok, Jakub naucza praw Królestwa Celestialnego. Każdy kto je zna i żyje według nich, zostanie zbawiony w najwyższej chwale tego Królestwa. Otrzyma Wyniesienie. Stanie się podobny do naszego Mistrza, który nie różnił się charakterem od naszego Ojca.


Błogosławiony mąż, który wytrwa w próbie, bo gdy wytrzyma próbę, weźmie wieniec żywota, obiecany przez Boga tym, którzy go miłują. - List Jakuba 1:12


Próba


Tekst tej nowotestamentowej księgi potwierdza przywrócone przez Proroka Józefa Smitha nauki Ewangelii o celu stworzenia ziemi. Synowie i córki Ojca przychodzą na ten świat, by doświadczać przeciwności. To życie jest więc próbą, możliwą tylko w warunkach niedoskonałych, w miejscu w którym istnieje dobro i zło. Z jednej strony świat kusi nas do łamania boskich praw a z drugiej Bóg zaprasza nas do ich przestrzegania. Od naszych decyzji zależy czy staniemy się niewolnikami złego mistrza, którego dążeniem jest byśmy się stali tak nieszczęśliwi jak on, czy też zostaniemy uczniami Jezusa, upodobnimy się do Dobrego Mistrza i osiągniemy to, co On osiągnął - pełnię szczęścia i radości.


Rozdwojona dusza


Chyba każdy z nas jest człowiekiem „o rozdwojonej duszy, chwiejny w całym swoim postępowaniu.” (List Jakuba 1:8). Stoimy na pograniczu szczęścia i smutku, jedną nogą w Babilonie a drugą w Syjonie. Jesteśmy trochę dobrzy, trochę źli. Nasze ciała są niedoskonałe, posiadające cechy ciał zwierzęcych. Ojcem naszych duchów jest jednak doskonały Bóg. Poddając się zwierzęcej, cielesnej naturze, oddalamy się od Boga. Kiedy jednak nad naszym ciałem zwycięża nasz duch, inaczej mówiąc - postępujemy zgodnie z naszym sumieniem, opieramy nasze postępowanie na prawdziwych wartościach, stajemy się podobni do Boga.

Wszystkie inne istoty oprócz człowieka wypełniają miarę swojego stworzenia. Dotyczy to zarówno minerałów jak i roślin, bakterii, wirusów, owadów oraz zwierząt. Ich natura, właściwości i działanie są w dużej mierze przewidywalne. Inaczej jest z nami. Tylko my, ludzie, mamy „rozdwojoną duszę”. Możemy być dobrzy lub źli. Posiadamy też wolną wolę - to od każdego z nas zależy czy stanie się zły, duchowo wadliwy, zepsuty czy też doskonały, mądry, przezorny, efektywny i szczęśliwy.

Przykładem tego rozdwojenia są wypowiadane przez nas słowa. Cały rozdział trzeci Listu Jakuba poświęcony jest zdolności człowieka do wymawiania swoich myśli. Używamy naszego organu - języka zarówno do błogosławienia Boga jak i do przeklinania Jego dzieci (List Jakuba 3:9-10). Postępując w ten sposób obnażamy to nasze rozdwojenie duszy, wykazujemy się brakiem konsekwencji. Jakub porównuje nas do drzewa figowego wydającego oliwki albo winorośli wydających figi. Jesteśmy jak źródło z którego płynie woda słodka a jednocześnie słona.

To oczywiście niemożliwe. Nie ma czegoś takiego w naturze. Woda może być albo słodka albo słona, ale nie oba jednocześnie. Jeżeli wlejemy do słodkiej wody odrobinę słonej - woda staje się słona. (List Jakuba 3:9-12).

I jeszcze jedno genialne porównanie: Kiedy człowiek, który przestrzega przykazania „Nie cudzołóż” złamie przykazanie „Nie zabijaj”, jego czystość seksualna nie stanie się w sądzie okolicznością łagodzącą. Żaden obrońca nie użyje argumentu: „Mój klient wprawdzie dokonał morderstwa, ale, Wysoki Sądzie, to prawy człowiek, przez całe życie wierny był swojej żonie.”


Ktokolwiek bowiem zachowa cały zakon, a uchybi w jednym, stanie się winnym wszystkiego. Bo Ten, który powiedział : Nie cudzołóż, powiedział też: Nie zabijaj; jeżeli więc nie cudzołożysz, ale zabijasz, jesteś przestępcą zakonu. - List Jakuba 2:10-11


Wiara bez uczynków


Jakub Sprawiedliwy namawia nas do stałości uczuć do Boga i jego dzieci. Powinniśmy być konsekwentni. Powinniśmy praktykować w codziennym życiu nauki Jezusa. „A niech każdy człowiek będzie skory do słuchania, nieskory do mówienia, nieskory do gniewu.” (Jakub 1:19). „Przeto odrzućcie wszelki brud i nadmiar złości i przyjmijcie z łagodnością wszczepione w was Słowo, które może zbawić dusze wasze.” (w. 21)

Nie bądźmy słuchaczami Słowa, którzy słuchają, wzruszają się przy tym, bo piękne są nauki Jezusa, a potem zapominają co usłyszeli. Jakub twierdzi, że taki człowiek „oszukuje samego siebie” (List Jakuba 1:22). Taką osobę Jakub porównuje do człowieka, który przegląda się w lustrze, widzi swoje naturalne oblicze a potem odchodzi i zapomina jakim jest (werset 24). A jest przecież synem lub córką Boga.

Mamy więc być nie słuchaczami, ale wykonawcami Słowa. Mamy wejrzeć w „prawo wolności” i w nim trwać, nie zapominać, lecz wykonywać. „Ten będzie błogosławiony w swoim działaniu.” (List Jakuba 1:25)

„Tak i wiara, jeżeli nie ma uczynków, martwa jest sama w sobie.” - pisze Jakub (List Jakuba 2:17). Jak ciało bez ducha jest martwe, tak samo wiara bez uczynków jest martwa (werset  26).


Albo Bóg albo świat



Wiarołomni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem, to wrogość wobec Boga? Jeśli więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga. - List Jakuba 4:4

Tego samego uczył Brat Jakuba, sam Mistrz, kiedy powiedział, że nie można służyć dwom Panom, „gdyż albo jednego nienawidzić będzie, a drugiego miłować, albo jednego trzymać się będzie, a drugim pogardzi. Nie możecie Bogu służyć i mamonie.” (Mateusz 6:24) Miłość do Boga wymaga nienawiści do diabła.

Pokonanie naszej rozdwojonej natury wymaga udoskonalenia umiejętności powściągania swojego języka. Bez niej nasza pobożność jest bezużyteczna. (List Jakuba 1:26)

Powinniśmy też służyć bliźniemu, pomagać potrzebującym, dzielić się z biednymi naszym mieniem. Jak mawiał Król Benjamin z Księgi Mormona: „gdy służycie bliźnim, służycie swemu Bogu” (Mosjasz 2:17). Ale i to nie wystarczy. Wspieranie uczciwej i mądrej organizacji charytatywnej bez prawego życia, życia w harmonii z boskimi prawami, bez odrzucenia modnych filozofii świata to kolejny przykład rozdwojenia duszy. Oto prosty przepis na czystą pobożność:


Czystą i nieskalaną pobożnością przed Bogiem i Ojcem jest to: nieść pomoc sierotom i wdowom w ich niedoli i zachowywać siebie nie splamionym przez świat. - List Jakuba 1:27.


Parę uwag osobistych


Podzieliłem się tu swoimi „odkryciami” z wczorajszej lektury Listu Jakuba nie dlatego, że udało mi się opanować zasady, których nauczał, ale dlatego właśnie, by utrwalić je w swojej pamięci (i przy okazji zachęcić czytelnika do lektury i dokonania własnych odkryć, to właśnie List Jakuba natchnął czternastoletniego Józefa Smitha do modlitwy, dzięki której Bóg rozpoczął dzieło Przywrócenia swojego Kościoła na ziemię). Nie mam wątpliwości, że jestem jednym z przykładów rozdwojonej duszy, źródła wody słodkiej i gorzkiej. Gdybym pisał tylko o tych zasadach, w których uważam się za mistrza to niewiele mógłbym napisać. A lubię pisać. Pozwalam więc sobie na wymądrzanie się zdając sobie sprawę z tego, że narażam się tym samym na słuszny osąd jako hipokryta.

Warto studiować Nowy Testament. Ta czynność otwiera czytelnika na wpływ Ducha Świętego, a więc pomaga lepiej poznać Boga. Im bardziej poznajemy Boga, tym lepiej rozumiemy siebie samych. Jesteśmy jego dziećmi. Dosłownie.

Poznawanie słów starożytnych autorów niesie jeszcze jedną korzyść. Ci ludzie żyli tak dawno, ale ich przemyślenia są wartościowe dla nas, ich potomków żyjących w dwudziestym pierwszym wieku. Ludzie w tamtych czasach nie różnili się zbytnio od nas. Mam już prawie pięćdziesiąt lat. Chwilami przerażają mnie zmiany na świecie, w modzie, kulturze, zwyczajach, obowiązujących filozofiach. Można odnieść wrażenie, że moje czasy są bardzo wyjątkowe, cechujące się fatalnym nastawieniem do życia, ludzi i Boga pokolenia młodszego. Kiedy czytam Biblię lub Księgę Mormona, okazuje się jednak, że to nic nowego. Zmiany na świecie można porównać do cyklu przypływów i odpływów. Nic więc, tak na prawdę, na dłuższą metę się nie zmienia. Tylko na krótszą - w ostatnich trzydziestu latach, które jako tako pamiętam. W latach mojej młodości był - powiedzmy - przypływ. Teraz mamy odpływ. Nadejdzie więc znowu przypływ. A po drodze rodzą się i umierają ludzie, istoty z rozdwojonym duchem. Życie kładzie przed nami dobro i zło. Dokonujemy wyboru i stajemy się tacy, jacy chcemy się stać. Myślę, że to bardzo piękne. Plan Zbawienia jest piękny. 

Pozdrawiam!

sobota, 19 października 2019

Czy Chrześcijanin musi być słodki?


Obrywa mi się od czasu do czasu na Facebooku od osób (najczęściej kobiet), które - jak często twierdzą - zawiodłem swoimi poglądami i ostrymi słowami pod adresem polityków, dziennikarzy i innych miłościwie nam panujących lub próbujących zapanować. Według moich krytyków, jako osoba wierząca, Chrześcijanin, nie powinienem nikogo obrażać, bo to nie jest słodkie. A Chrześcijanin powinien być słodki, prawda? Powinien zawsze się do wszystkich uśmiechać i ze wszystkimi się we wszystkim zgadzać, tolerować wszystko i akceptować wszystko.

Coś, oczywiście w tym jest. W końcu powinniśmy kochać bliźnich, nawet wrogów. Jestem jak najbardziej za miłością do wrogów, podawaniem im ręki, obdarzaniem ich szczerą przyjaźnią. W końcu sam lubię i przyjaźnię się wyborcami, których głosy doprowadzają do zrujnowania świata mi i moim dzieciom.


Jak kochać bliźnich?


Ale czy miłość przejawia się tylko w serdeczności i uległości? Myślę, że nie koniecznie. Miłość do Boga i bliźniego można okazywać na wiele sposobów, w zależności od swoich umiejętności, zainteresowań, poziomu zrozumienia nauk Jezusa, a także osobowości, stylu bycia. Miłość można okazywać dzieląc się swoim talentem - komponując, śpiewając, grając na instrumencie, produkując filmy, pisząc książki, malując obrazy. Można też to robić prowadząc uczciwy i rzetelny biznes. Wielu ludzi, naukowców, lekarzy, artystów, którzy zasłynęli z odkrycia lub stworzenia czegoś, co w taki czy inny sposób pobłogosławiło ludzkość było znanych wśród najbliższych jako osoby nietowarzyskie, często wręcz nieznośne. Miłość można też oczywiście okazywać przez bycie miłym. W protestanckiej Ameryce a ostatnio nawet w i w naszym kraju wielu pracowników sklepów i punktów usługowych wykorzystuje swoją pracę dającą im możliwość kontaktu z klientami do wyrażania szacunku, dzielenia się dobrym słowem czy podnoszącym na duchu poczuciem humoru ze swoimi bliźnimi.


Miłość a wojna


Wielu mężczyzn w historii z miłości do swoich żon i dzieci udawało się na wojnę, gdzie - tak, z miłości - pozbawiali życia wrogów. Nie nawiązuję tu do niesprawiedliwych wojen religijnych pod pretekstem nawracania pogan. Nie mam też na myśli wojowników łupiących wsie sąsiadów, by polepszyć byt swoich rodzin. Chodzi mi tylko i wyłącznie o walkę obronną.

Nefitów, na przykład, „pobudzała do walki myśl, że walczą o słuszną sprawę, bo nie walczyli o zdobycie królestwa czy władzy, lecz bronili swych domów, swych swobód, swych żon i dzieci, bronili tego, co było ich własnością, bronili swego prawa czczenia Boga na swój sposób i bronili swego Kościoła. I czynili, co uważali za sprawiedliwe w oczach Boga, gdyż Pan powiedział im, jak również ich ojcom: Jeśli zniesiecie pierwszą i drugą zniewagę od waszych wrogów, nie będziecie więcej tego znosić i nie pozwolicie, aby was zabili. I Pan powiedział także: BĘDZIECIE BRONIĆ SWYCH RODZIN AŻ DO ROZLEWU KRWI.” (Alma 43:45-46)

Prorok Samuel przekazał namaszczonemu przez siebie królowi Izraela następujące objawienie: „Idź więc teraz i pobij Amaleka, i wytęp jako obłożonego klątwą jego i wszystko, co do niego należy; nie lituj się nad nim, ale wytrać mężczyznę i kobietę, dziecię i niemowlę, wołu i owcę, wielbłąda i osła.” (1 Samuel 15:3)

To przykazanie było dane przez Boga, tego który jest miłością, tego, który jest wieczny, nigdy się nie zmienia, którego zawsze motywuje miłość do swoich dzieci. Jest ono zapisane w Biblii. Dla Chrześcijan jest więc historycznym faktem. Powinno ono wpływać na nasze wyobrażenie o Bogu tak samo jak wszystkie inne wydarzenia i nauki zawarte w pismach świętych.

Wielu Chrześcijan, łącznie z niektórymi członkami Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, wyobraża sobie Boga Ojca i jego Syna, Jezusa Chrystusa jako Istoty pasywne, niemal zniewieściałe. Myślę, że to poważny problem, bo Oni tacy po prostu nie są a nasze zbawienie uzależnione jest od tego czy ich poznamy, zrozumiemy, zaczniemy oceniać rzeczywistość tak jak Oni ją oceniają, myśleć i czuć tak jak Oni. „A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś.” (Jan 17:3) - modlił się do Ojca Jezus.


Pozwólcie mężczyznom pozostać mężczyznami


Kobiety, siostry nasze kochane, pozwólcie mężczyznom być mężczyznami. Jesteście na tym świecie między innymi dlatego, że wasi dziadowie byli prawdziwymi mężczyznami, bronili was, usługiwali wam, poświęcali za was swoje życie, a kiedy tonął statek, ratowali najpierw kobiety i dzieci. Nie ulegajcie zboczonej modzie na zniewieściałość mężczyzn. Nie pozwólcie nauczycielom wymagać od waszych synów, by przychodzili do szkoły ubrani w sukienki. Uwierzcie nam - światu potrzebne są zarówno kobiety jak i mężczyźni. Kobiety nie muszą być bardziej męskie, bo nie ma nic złego w byciu kobietą. Podobnie mężczyźni wcale nie muszą się zachowywać jak kobiety. Tak jest po prostu praktycznie. I tak jest o wiele fajniej niż wyobrażają to sobie współcześni opiniodawcy. Nie ulegajmy im, bo nie mają racji.


Pacyfizm a nauki Jezusa


To wszystko nie zaprzecza faktowi, że nasz Ojciec w Niebie przykazał zarówno mężczyznom jak i kobietom by kochali wszystkich ludzi. Nawet wrogów nie trzeba nienawidzić. Nawet wtedy, kiedy się z nimi walczy, słowem a kiedy trzeba się bronić - z użyciem śmiertelnej broni. To wcale nie zaprzecza temu, że powinniśmy przebaczać a czasami nawet pokornie i cierpliwie cierpieć za grzechy innych. Jezus cierpiał z powodu naszych grzechów i do pewnego stopnia wymaga tego samego od swoich uczniów.

Bóg nigdy nie przykazał nam, byśmy byli pacyfistami. Odmówienie pomocy niewinnej, zagrożonej osobie jest morderstwem. Świat uczy, że pacyfizm jest postawą bohaterską. Nie jest. Pacyfizm jest tchórzostwem. Kobiety nie powinny się o to martwić. Od tego są mężczyźni. A kobiety nie powinny nam w tym przeszkadzać.

Przykładem fatalnych skutków postawy pacyfistycznej jest premier Wielkiej Brytanii  w latach 1937-1940, Neville Chamberlain. To w dużej mierze jego słynna „polityka ustępstw” („policy of appeasement”) wobec bandy Adolfa Hitlera doprowadziła do utraty życia 70 do 85 milionów ludzi w tym ok. 6 milionów Polaków.


Jaki naprawdę jest Jezus?


Myślę, że źródło tego problemu leży w nieznajomości pism świętych. Wiedza o charakterze Boga i identycznego mu Jezusa znajduje się właśnie w Biblii, w Księdze Mormona i innych objawieniach. A nie w błędnej interpretacji pism odstępnego chrześcijaństwa. Jezus nie był i nie jest hipisem. Ten prawdziwy Jezus powiedział: „Czy myślicie, że przyszedłem, by dać ziemi pokój? Bynajmniej, powiadam wam, raczej rozdwojenie.” (Łukasz 12:51). „Nie mniemajcie, że przyszedłem przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz.” (Mateusz 10:34)

Ten prawdziwy Jezus „skręciwszy bicz z powrózków, wypędził ich wszystkich ze świątyni wraz z owcami i wołami; wekslarzom rozsypał pieniądze i stoły powywracał.” (Jan 2:15) Oj, dostałoby mu się porządnie od współczesnych mediów za taką akcję.

Męskiej części swoich uczniów Jezus przekazał kiedyś następujące instrukcje: „Lecz teraz, kto ma trzos, niech go weźmie, podobnie i torbę, a kto nie ma miecza, niech sprzeda suknię swoją i kupi. Albowiem mówię wam, iż musi się wypełnić na mnie to, co napisano: Do przestępców był zaliczony; to bowiem, co o mnie napisano, spełnia się. Oni zaś rzekli: Panie, oto tutaj dwa miecze. A On na to: Wystarczy.” (Łukasz 22:36-38)

Czy Jezus zawsze był miły i grzeczny? Nie, bo kochał ludzi. Kochał prawdę, kochał sprawiedliwość. Ludzi złych namawiał do nawrócenia, a kiedy trzeba, nazywał ich żmijami, przewrotnych - przewrotnymi, głupich - głupcami, obłudników - obłudnikami. Jezus nie był dyplomatą, czy postacią publiczną od której oczekuje się ładnych minek i słodkich słówek. Sami się przekonajcie:

„A Jezus odpowiadając, rzekł: O rodzie bez wiary i przewrotny! Jak długo będę z wami? Dokąd będę was znosił?” (Mateusz 17:17)

„Głupi i ślepi! Cóż bowiem jest większe? Złoto czy świątynia, która uświęca złoto?” (Mateusz 23:17)

„Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że oczyszczacie z zewnątrz kielich i misę, wewnątrz zaś są one pełne łupiestwa i pożądliwości. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że podobni jesteście do grobów pobielanych, które na zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne trupich kości i wszelkiej nieczystości.” (Mateusz 23:26-27)

„Węże! Plemię żmijowe! Jakże będziecie mogli ujść przed sądem ognia piekielnego?” (Mateusz 23:33)

Taki Bóg różni się od oczekiwań wielu osób. Apostoł Jeffrey R. Holland napisał:

"Cechą charakterystyczną naszych czasów jest to, że jeśli ludzie w ogóle pragną mieć jakiś bogów, to chcą, żeby byli to bogowie, którzy nie mają wielkich wymogów, bogowie wygodni, bogowie pobłażliwi, którzy nie tylko nie przysparzają kłopotów, ale w ogóle nic nie robią; bogowie, którzy głaszczą nas po głowie, powodują uśmiech na twarzy i pozwalają nam radośnie hasać i zbierać stokrotki. Tak oto człowiek tworzy sobie boga na swoje własne podobieństwo! Czasami — jak na ironię największą ze wszystkich — tacy ludzie powołują się na imię Jezusa i przyrównują go do takiego ‚wygodnego’ Boga."



Dlaczego to takie ważne?


To wszystko, oczywiście, nie sugeruje, że my również powinniśmy ubliżać innym. I wcale nie dowodzi, że moje, na przykład, wpisy na Facebooku krytykujące współczesnych złodziejów, obłudników, głupich i ślepych przewodników, są trafne i właściwe. Nie próbuję się tu usprawiedliwiać.

Podkreślam tylko, że uczeń Jezusa nie zawsze musi być miły i słodki. Dlatego, szczególnie wy - drogie panie, siostry moje kochane, nie osądzajcie nas, mężczyzn zbyt surowo, bo może być czasem tak, że krytykujecie coś właściwego, godnego pochwały. Jeśli chcecie, by wasi wnukowie żyli w świecie, w którym panuje sprawiedliwość, nie byli okradani z wypracowanej w pocie czoła własności i mieli prawo do czczenia Boga zgodnie z własnym sumieniem, pozwólcie nam, mężczyznom, opierać się złym ludziom, którzy dla władzy są zdolni do krzywdzenia niewinnych. Albo się do nas przyłączcie.

Oczywiście róbcie wszystko na swój sposób. My wam nie będziemy w tym przeszkadzać, bo my kochamy waszą kobiecość. Kochamy was tak bardzo, że jesteśmy zdolni postawić się w najbardziej niekomfortowej sytuacji, żeby was bronić. Jesteśmy nawet gotowi znosić wasze narzekania pod naszym adresem, wasze nieuzasadnione oskarżenia, wasze sposoby manipulowania emocjami. Kiedy nam mówicie, że się na nas zawiodłyście, że kiedyś byliśmy tacy mili i słodcy, a teraz tacy niegrzeczni, bo obrażamy panią redaktor, czy pana polityka - my dalej będziemy walczyć o dobrą przyszłość waszych dzieci. Bardziej zależy nam na waszym komforcie niż na waszej przyjaźni.

Zastanówcie się również nad tym, czy wasze ataki pod naszym adresem, wasze odrzucenie, gniew, zrywanie przyjaźni są w harmonii z przykazaniem miłości bliźniego. Przecież nawet jeśli uważacie nas za swoich wrogów, czy nie powinnyście nas kochać i modlić się o nas, zamiast nas publicznie szkalować i zwracać innych przeciwko nam?

środa, 16 października 2019

Czy musimy wybierać między Prawdą a Miłością

„Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej. To jest największe i pierwsze przykazanie. A drugie podobne temu: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się cały zakon i prorocy.” (Mateusz 22:37-40)
 Starszy Dallin H. Oaks

Druga dekada 21 wieku dobiega końca. Czy idziesz z duchem czasu? Czy dostosowałeś już swoje opinie i swoje nastawienie do instrukcji opiniodawców? Jeśli tak, to których? Masz przecież wybór. W kwestii stosunku do tematu seksualności możesz się przyłączyć do jednego z dwóch dużych obozów.

Najpraktyczniejsza jest przynależność do tego większego, „postępowego”. Tam stawia się sprawę rzeczowo i stanowczo: wszystkie orientacje seksualne są równe, wszystkie prowadzą do szczęścia a każdy kto nawet piśnie, że wierzy inaczej musi być ukarany. Bo nie ma racji. Bo jest faszystą i nienawidzi ludzi.

Po drugiej stronie barykady znajduje się obóz obrońców przyzwoitości. Jeszcze nie dawno to oni byli siłą efektywnie zmuszając nie-heteroseksualistów do zejścia do podziemia w lęku przed utratą pracy, przyjaciół a w niektórych miejscach nawet wolności.


Trzecia droga


W ubiegłym tygodniu Apostoł Dallin H. Oaks przypomniał, że jest jeszcze inna opcja. W swoim przemówieniu na sesji dla kobiet odbywającej się co 6 miesięcy Konferencji Generalnej Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, Starszy Oaks zachęca uczniów Jezusa do stąpania „po cienkiej linii między prawem a miłością”.

Zwolennicy pozbawienia ludzkości prawa do posiadania poglądów odmiennych od tych „nowoczesnych” uzasadniają swoje dążenia zasadami tolerancji i miłości bliźniego. Według nich kochanie bliźniego to znaczy zgadzanie się z jego opiniami i wyborami. Jeżeli więc twoja córka podjęła decyzję życia z osobą tej samej płci, musisz się uśmiechnąć i zapewnić ją, że to bardzo dobrze a każdemu, kto powie inaczej dasz w mordę. W przeciwnym wypadku środowisko LGBT przekona twoją córkę, że ją odrzuciłeś, nienawidzisz jej. W przypadku samobójstwa wina, oczywiście, spadnie na ciebie.

Osoby znajdujące się po drugiej stronie tej ideologicznej barykady twierdzą, że miłość do Boga wymaga odrzucenia bliskiej osoby, która podjęła decyzję prowadzenia swojego życia inaczej niż życzyłby to sobie Bóg.

Według nauk Jezusa, obie grupy są w błędzie. Jezus zawsze nauczał i robi to nadal, ustami żyjących proroków, że powinno się jednocześnie kochać Boga i bliźniego. Nie ma w tych dwóch przykazaniach sprzeczności. Szczególnie kiedy weźmie się pod uwagę jedną z najważniejszych wartości nauczanych przez Jezusa - zasadę Wolności.

Naśladowca Jezusa może więc prowadzić swoje życie w całkowitej harmonii z jego naukami i zachęcać do tego samego swoich bliźnich, jednocześnie nie wywierając na nich żadnej presji, udzielając im całkowitej swobody w podejmowaniu własnych decyzji. Jezus nigdy nikomu nie zasugerował, że przestanie go kochać, jeśli nie będzie się z nim zgadzał. Udowodnił to cierpiąc skutki grzechów całej ludzkości. My również, jeśli chcemy być uczniami Jezusa, nie możemy nikomu stawiać takiego ultimatum. Co więc zrobić z bratem, siostrą, synem czy córką, która przyjęła modną filozofię o moralnej równości wszystkich orientacji seksualnych? To proste - nadal ją kochać, nadal się z nią przyjaźnić, nadal zapraszać ją na rodzinne obiady, a kiedy Duch podpowiada - zaprosić ją na kościelne spotkanie czy zachęcić do osobistego studiowania pism świętych. Możemy żyć nadzieją, że nasz bliźni kiedyś się nawróci, jednocześnie pamiętając, że może się nie nawrócić.


Czy grzesznik trafi na wieczność do piekła?


No właśnie, a co wtedy? Co, jeśli mój brat czy mój przyjaciel do końca życia będzie - z punktu widzenia biblijnych nauk - żyć w grzechu? Po długim okresie odstępstwa, w którym chrześcijańskie denominacje w swoich naukach wysyłały grzeszników do wiecznego cierpienia w piekle, albo nieodwracalnie unicestwiały ich dusze, Jezus przywrócił swojemu słudze, prorokowi Józefowi Smithowi wiedzę o istnieniu wielu poziomów Nieba. Bóg chce zbawić wszystkie swoje dzieci. Osoby, które nie nawróciły się, także odziedziczą jedno z królestw chwały.
„Dzięki ogromnej miłości Boga, którą obdarza wszystkie swoje dzieci te niższe królestwa są wspanialsze niż potrafi to pojąć człowiek.” - przypomina Apostoł Oaks.

Nie ma Miłości bez Prawdy i Szacunku


Bądźmy więc wolni i nie manipulujmy nikim.

Mówienie bliźniemu słodkich kłamstw wcale nie jest wyrazem miłości bliźniego, ale oznaką tchórzostwa i braku szczerej troski o jego szczęście. Niech nasz bliźni zawsze jednak żyje w pewności, że będziemy go kochać bez względu na podejmowane przez niego decyzje.

Prawdziwy uczeń Chrystusa nie wspiera ruchów LGBT, które nie dążą do równych praw, ale specjalnych przywilejów oraz pozbawienia wszystkich ludzi prawa do postępowania w harmonii z naukami Jezusa. Warto też obalać powszechnie panujące kłamstwo, że wszystkie osoby odmawiające wspierania ruchów LGBT kierują się brakiem tolerancji i nienawiścią. W wielu przypadkach jest przecież odwrotnie - to miłość, zarówno do Boga jak i bliźniego motywuje do nie udzielania im poparcia lub stawiania aktywnego oporu.


Słowa Apostoła Oaks’a:

„A tymczasem musimy dołożyć starań by przestrzegać obydwu największych przykazań. Musimy więc stąpać po cienkiej linii między prawem a miłością przestrzegając przykazań i krocząc ścieżką przymierza jednocześnie kochając bliźnich. Droga ta wymaga dążenia do uzyskania boskiego natchnienia w kwestii tego co mamy popierać a czemu się przeciwstawiać oraz jak miłować, słuchać z szacunkiem oraz nauczać.Nasza droga wymaga, abyśmy nie szli na kompromis w kwestii przykazań ale okazywali pełnię zrozumienia i miłości.”
Zapraszam do wysłuchania całości przemówienia Starszego Dallin H. Oaks’a z polskim tłumaczeniem

środa, 1 maja 2019

LDS ostracism - to both sides

This is the first article about causes of losing faith and how to keep it. Click here to read the introduction: How personal crisis of faith doesn't have to lead to apostasy.

ostracism

Ostracism – exclusion from a society or group, exclusion, rejection, repudiation, shunning, spurning, the cold shoulder, cold-shouldering, boycotting, blackballing, blacklisting, snubbing, avoidance, barring, banishment, exile, expulsion; disfellowship; excommunication. (Google)
Have you ever received a cold treatment for something you said or did? Even something as small as a few seconds of silence at a dinner table after making a comment considered inappropriate or too controversial? Perhaps you felt judged and rejected or even emotionally manipulated.

As annoying and confusing as these situations might cause you to feel, they are insignificant compared to the experiences some people have when they lose respect, fellowship, friendships and, in some cases – even a family - because of an opinion or a choice which doesn’t meet someone's expectations.

I believe that only living the revealed principles of the restored gospel assures fullness of happiness. But in this article I will neither criticize nor defend decisions not to serve a full-time mission, date or marry someone who is not LDS, divorce, live a homosexual lifestyle, hold to an unpopular political or other opinion, lose motivation to serve in the Church or even faith in it altogether. Instead, I would like to discuss our reactions to those who used their God-given right to rebel against him.

appropriate or practical banishment

Most people today would agree that ostracism is always negative, something that our primitive ancestors used because of their fear of losing traditions and values, fear of new ideas and lifestyles, to keep annoying people away, a method of controlling or manipulating the rebellious ones into desired behavior or a form of persecution.

To be fair, our great grandparents did manage to stop some negative behaviors from creeping into their culture. For example, women who had children out of wedlock were shunned at, lost friends and respect. While such treatment could be considered heartless and mean, it did effectively motivate people to keep themselves in the line of society's expectations. In this case - ostracism resulted in some children being raised in destitute conditions, but in a long run - it assured that many other children were raised by a mom and dad - which is the most optimal situation. I am not defending the old fashioned practice of hating people who chose to lead their lives out of the established standards. I am only stating a fact that ostracism did bring positive results, especially when we contrast their world with ours. Today women are rewarded by governments for raising children without a father, which is linked with depression and criminal activity of fatherless child. Prisons are full of men who have been raised without a father.

Let’s consider other situations in which it is appropriate to fire someone from a relationship or even emotionally punish him for his choices.

Placing murderers, rapists, thieves and other criminals in a prison is an appropriate form of banishment. It is simply a way to keep dangerous people from the society.

A public servant or a politician who attempts to limit our liberties or has made other immoral choices which affect our well being should be fired without any regard for his feelings. The Lord teaches us to love our enemies but not to support them in their evil doing.

A business owned or operated by a very nice person but which offers something not as good or for a higher price than what his competitors offer also deserves our personal boycott. There is nothing wrong about being a smart shopper or patron.

It is also natural to be selective in our choices of friends, boyfriends or girlfriends. People typically like to associate with those who share their values and standards. It doesn’t even have to do with moral standards or religious beliefs. Should a girl be blamed for rejecting hundreds of boys for the one she feels attracted to? In a way every wife and husband has discriminated against half of the world by choosing to marry the one she wants to spend eternity with and be the parent of her children. Monogamy serves an important role in the Plan of Salvation, even if it causes someone to feel sad or rejected. There is nothing wrong with it. Life is tough sometimes. In my own teenage years I usually either liked a girl who didn't like me or been liked by a girl I was not interested in. Life is life.

In the Church of Jesus Christ of Latter-day Saints, the Kingdom of the Saints, we also get to deal with special, fortunately very rare, situations in which we are commanded to separate ourselves from certain individuals. Nephi and Sam were commanded to leave their brothers - Laman and Lemuel. I served in local leadership positions for 10 years and got to watch other priesthood leaders making tough decisions during disciplinary councils. As inclusive, patient and merciful as they try to be, some behavior of members results in disfellowshipment or even excommunication. Usually those decisions are made in order to protect the safety of our people, for example in cases of sexual abuse or unrepentant insistence on encouraging the Saints to rebel against the Lord and break their sacred covenants.

A person who has experienced excommunication might feel rejected and obviously deeply hurt, just as a soccer player who received a red card banishing him from the field for foul play. But he knew the rules before joining the game. We are encouraged to read the scriptures - they make it clear that there is a line we shouldn't cross if we want to keep our citizenship in the Kingdom. We've read what the brethren are expected to do with the wolves among the sheep.

But these situations are very rare. And in most cases – the Church encourages the Saints to embrace the sinner with a circle of sincere love. Surely the person’s family should never reject even those who violated the most serious gospel standards. They should love them no matter what their choices might be. I am talking here about what the Church teaches, not necessarily what it’s members actually do. Tragically, there are those among us who refuse to love and associate with their own son or daughter, because he or she has lost a testimony or has chosen a homosexual lifestyle. This kind of ostracism is a blatant rebellion against the whisperings of the Spirit which teaches to love and forgive. As Paul put it: But the fruit of the Spirit is love, joy, peace, longsuffering, gentleness, goodness, faith, meekness, temperance… (Gal. 5:22-23). Excommunication from a family has never been taught by the Church.

LDS ostracism

As members of the Church of Jesus Christ of Latter-day Saints, we treasure our faith. We wish everyone enjoyed the blessings of living the principles of the restored gospel. It is natural to feel deeply disappointed when our child chooses to reject the values we have raised him to appreciate. It is also natural and frankly, reasonable, to consider those who disregard God's commandments as belonging to the category of sinners. However, it is worth considering how Heavenly Father expects us to react to those challenges and how He categorizes people.

The Brethren have spoken against discriminating people based on their membership or level of activity in the Church. For example, during the October 2001 General Conference address, Elder Ballard challenged us to eliminate from our vocabulary such words and phrases as nonmember and non-Mormon. He then added:
Such phrases can be demeaning and even belittling. Personally, I don’t consider myself to be a "non-Catholic" or a "non-Jew". I am a Christian. I am a member of The Church of Jesus Christ of Latter-day Saints. This is how I prefer to be identified – for who and what I am, as opposed to being identified for what I am not. Let us extend that same courtesy to those who live among us. If a collective description is needed, then "neighbors" seems to work well in most cases.

leaving Babylon

There have been times when the Lord instructed his people to separate themselves from the rest of the world. Typically, in an effort to end apostasy, God instructs the prophet of the restoration (and sometimes a few who follow) to take some action which would ensure an appropriate degree of Israel's separation from other nations. The faithful in times of Noah were spared from the wickedness of the world by a natural disaster. Moses took Israel out of Egypt. Jesus initially forbade his disciples to preach the gospel to the gentiles (some speculate that moving the Sabbath to the first day of the week might have also served the purpose of forcing Christians to stick together and stay away from the non-believers). Joseph Smith and Brigham Young kept appointing new places of gathering the Saints, resulting in the final settlement in the promised land of the Rocky Mountains. And there were some strange practices which made the Saints quite peculiar - abstaining from alcohol which made going to bars and taverns pointless, polygamy, beards, funny hats, etc.

The separation period of the current dispensation has long passed. We are now instructed to live in the world but be not of the world. For more than a century we have been commanded to treat all people with respect, including those who leave the faith while not letting the philosophies of men to affect our own faith. But still, some people report having experienced being disliked by the Mormons for refusing to meet with the missionaries, for leaving the Church, for watching R-rated movies, for asking an uncomfortable question about Church history or revealing they are going through a crisis of faith, even for not shaving their beards. Why do we avoid those people instead of doing what the Lord expects from us – to love, support, rescue or just accept? I have my opinion why this might be.

where ostracism came from

The Church was restored in the United States of America. Until about a century ago, almost every Latter-day Saint was influenced not only by the teachings of the Savior, but also by the American culture. Currently, there are more members of the Church outside the United States than within. Yet, I wouldn’t be surprised if a non-American Latter-day Saint was much more likely to behave like Americans than those Poles, Japanese or Peruvians who don’t associate with our missionaries. In my country, some members even use American grammar when they speak their native language (I call it missionary Polish).

Don’t get me wrong – I love the American culture. The whole world seems to love it. Even those who claim they hate America watch American movies, listen to American music, dress like Americans do, argue about opinions of President Trump, even joke like Americans and use English words (usually the worse ones, but still). And those of us who succeed financially do so because – consciously or not – they follow the principles and habits set by Americans. The American culture has a lot good to offer. But – obviously – it is not perfect.

After growing up in Europe I moved to the US, first to serve an LDS mission and then to study at BYU. Upon my arrival in the New World I noticed that Americans are different from Europeans (obviously). Most of their attitudes impressed me in a very positive way, but there was at least one thing that didn’t seem right. In Europe people are generally more inclusive, more open and friendly toward all sorts of people (which, admittedly, doesn’t always work out the best for us). But in Chicago – where I served as a missionary – people seemed to keep themselves as far away from those who were different as possible. The city was (I assume - still is) divided into districts or neighborhoods: white American, black American, Latino, Polish, Russian-Jewish, non-Russian Jewish, Korean, Chinese, gay and some other. It wasn’t a result of some government planning but a very spontaneous phenomena. On one hand Americans say they value diversity and often express their pride for forming a nation made up of different cultures and nationalities, but in practice – they do all they can to avoid contact with those who are not like them.

When I moved to Utah (1994) I noticed that nearly everyone looked, behaved and talked in a like manner. As if there was a set of rules every person living in the State had to agree to follow. I have never heard anyone trying to correct a person who chose to color her hair, grow his beard, dress funny or display an attitude the Utahns were not used to. I have never heard it, but I’ve seen it. It was done without using words. Literally, by being silent, by quickly changing a subject or by not inviting you know, that guy to a social gathering.

There is some good in not mixing values, attitudes and cultures. Multiculturalism and even mixing races unavoidably leads to occasional disputes, even violence. I lived in America during the Rodney King riots and later I watched the OJ Simpson's trial which divided the Nation into white and black. More homogeneous countries don’t experience those things. But since USA has been open for diversity, perhaps Americans should consistently adopt a more tolerant attitude toward those minorities that are already living among them. Not necessarily by accepting them or changing their own values, allowing foreign ones to dictate their regulations. Some values should be rejected. But I am talking about every day dealings with neighbors, co-workers and in our case - with fellow-Saints. Instead of avoiding people, instead of treating them with silence, why not being friendly anyway?

In some ways Americans have become more tolerant and inclusive since the time I first visited the great country in 1992. But in other – things have gone much worse. A company whose owner shared his unpopular political or religious views have experienced significant profit losses due to an organized boycott. Conservative political commentators are prevented from speaking at universities or face screaming and often violent crowds. Scientists who propose alternative explanations, theories or solutions to problems have their careers ruined. Large percentage of voters admit they would never be friends with someone who voted for the other candidate. Even historic figures have had their statues removed because their lifestyle would be unaccepted by some people today. I don’t know any other place in the world where so many people experience real hatred just because they refuse to embrace currently trendy philosophies and opinions.

And there are those mass shootings, often committed by people, even kids, who are lonely because of their backwardness. I don't want to go into this subject here or blame their classmates or neighbors, but I can't help it but connecting this strange phenomena with the way Americans deal with the weirdos. I have never attended a high school in the US. All I know about an American high school experience I learned from movies. If they do portray reality, let me tell you - I consider myself very lucky that my kids never experienced it. All that pressure to look and act in a certain way in order to meet a social circle's expectations in order to be accepted, the gangs, subcultures, etc. Things are not perfect in Europe, but I have never heard about popularity contests, king or queen of promes, etc. here. I have never seen popular kids refusing to talk to the nerds. And I hope there are not many kids in Europe who lose respect of their class mates after making one mistake. I can't help it but seeing the connection between the culture of shunning and the emotional depression which sometimes leads to terrible violence.

You might not agree with me on this. I am just sharing my thoughts as someone who grew up in a very different place (we have our own problems, they are just different). What I am suggesting is that being overprotective, including the awful practice of ostracism is one of those elements of the LDS culture which has been borrowed from the American culture. It has nothing do do with the restored gospel. It is one of those areas where the LDS culture doesn't overlap with the teachings of the Church. Just as in the New Testament we read about some elements of the Jewish or Roman cultures influencing the early Saints’ attitudes and practices, in our days the American culture is still influencing the way Latter-day Saints think and act.

why ostracism is wrong

1. ostracism is immoral

The Savior set an example of being inclusive by surprising even his closest disciples as He chose to dine with those who didn't share his standards. We can’t consider ourselves the followers of Jesus Christ if we are not converted to the doctrine of inclusion as taught by Elder Ballard and others.

Our doctrine of the Plan of Salvation which, among other things, explains the origin of evil is very unique in Christianity. If we consider the reasons why Lucifer has fallen, what attitudes he has chosen to hold toward those who disagree with him, we might come to the conclusion that the practice of ostracism is indeed inspired by evil, not good. Satan wanted to force the disobedient into obedience. Persecuting others in an effort to manipulate them into obeying our standards seems to be exactly what the devil advocates. While other Christians might be excused for pressuring others into Christianity - after all - they don't have as much knowledge about Satan's nature as we do - we are left with no excuse. We know too much.

2. ostracism hurts them

Another reason is very practical. How can we convince a fascist that he is wrong, if we don't talk with him? By shunning or beating him? How can we bless others if we don’t spend time with them? How can we inspire a sinner to repent if he will never be able to see the fruits of repentance and living the gospel standards? We are kidding ourselves thinking that someone who found more acceptance and support outside the Church, will ever desire to return. Ostracism rarely makes people change their minds. This sort of emotional manipulation just doesn’t work in most cases. It hurts feelings, destroys self-confidence and opens a soul to the spirit of rebellion. It inspires to fight against the Church. I wonder how many Nephites who ended up joining the Lamanites did so, because in their crisis of faith they experienced ostracism instead of understanding and love.

As an active member of the Church of Jesus Christ of Latter-day Saints, I challenge myself to study scriptures, both the standard works as well as the inspired words of our current leaders, so that I might be able to recognize other elements of our LDS culture which are not inspired by the Spirit. Truth will make me free from inappropriate attitudes. President Nelson doesn’t want me to be a Mormon but a Latter-day Saint. I believe the Lord wants me to see others as my literal brothers and sisters and children of God, more than as members, non-members, normal people, homosexuals, leftists, conservatives, Socialists, etc. I think He want’s me to be aware of who and what I deal with, but He expects me to respond to all challenges appropriately and in a right order of importance.

When I was a full-time missionary I met many nice and friendly people. But there were also those who were less kind. Some seemed to feel offended by very fact we dared not to share their religious views. I often thought - if you think I am wrong, why don't you talk to me and give me the reasons why I should accept your message? Sadly, some of us are not much different. I've seen some Latter-day Saints who also seemed to think that the best way to deal with those who they consider wrong is to either avoid them or avoid conversations about their views. I don't believe it works. Silence and an awkward change of the subject as well as responses like: Is this really necessary for your salvation?Why don't you pray about it? or I know the Church is true. just doesn't work in most cases. The message such reaction carries is: I don't care about your feelings. or I am scared to talk about it. which understandably leads to the conclusion that the person is not sure of his faith and testimony.

I have had my crisis of faith which lasted nearly 6 years. Some of my words and actions made it very obvious. I approached a few of my friends who were active in the Church, including three of my priesthood leaders trying to share my concerns. Perhaps I didn't do it the right way, I don't know, but from my perspective it looked like they didn't care about me. One of them interrupted me as soon as I said I was going through hard time and changed the subject. Maybe he didn't want the Spirit to leave, I don't know. But for me the message was clear - he didn't give a damn about me and my salvation. As members of the Church we are supposed to stay positive, avoid speaking evil of the Lord's anointed and ever question anything.

I was looking for some empathy and I was open to hear arguments why my views and attitudes were wrong. Yes, I must admit that there were moments when - like my brother Lucifer - I only wanted to hear that I was right. Certainly, telling someone who is wrong that he is right - is wrong. But showing a little bit empathy wouldn't hurt. I think it would have a calming effect on my rebellious spirit if I heard something like this: I've had a similar experience too. or I know someone who dealt with a similar problem.

Why is it hard to talk to people about their concerns or opinions? Americans believe in avoiding two subjects: politics and religion, because they are potentially contentious. They have a point - not many people lost their friends after a discussion about astronomy or gardening. May I suggest that instead of avoiding these and other topics, we try to learn how to talk about them without negative emotions? It's a matter of practice. If we are not open with each other, we lose opportunities to share our opinions and frankly, we shut ourselves from new and potentially valuable ideas (just as some of the people who refused to talk to my companion and me during my mission).

3. ostracism hurts us

This leads me to the third, also practical reason to be open and inclusive: we can learn valuable lessons from those who don’t share our faith. Both ancient and latter-day prophets have taught that there is a lot of good to learn from those who are not members of the Church. God inspires many people, even those who don't believe in his existence, with wisdom and valuable insights. Leaders of the Church from Joseph Smith Jr. to current apostles have taught this principle when they encouraged the Saints to read literature, watch plays and valuable movies and befriend all kinds of people. Did you know that Brigham Young called those who only read the scriptures religious fanatics and he built a theater in Salt Lake City long before the work on the Temple was completed? Did you know that one of the reasons the Church built the Tabernacle was so that guest speakers from other faiths could share their ideas with the 19 century Saints?

I recently finished watching a Netflix show by Ricky Gervais Life After. In my opinion, this is one of the most valuable shows ever made about Christlike love. The main character – Tony – is surrounded by people who patiently endure his depressing approach to life, his verbal abuse - often very offensive and derogatory comments, etc. (oddly, many of his comments are hilarious). They tolerate him because they remember him as a great, valuable guy he was before he had experienced a personal tragedy. So, they believe in his potential. And they love him even though he is less than pleasant to be around. Especially the last two (of 7) episodes are very touching and inspiring. As I watched it I thought – these are the kinds of people I wish I was surrounded by.

Ricky doesn’t believe in God and has a very negative attitude about religion in general (he makes it very clear in all his movies and shows). This is sad. Surely, he misses a lot of blessings predicated upon living the principles of the gospel. But our Christian culture has something to learn from him and others who don't value religion. No, not valuing religion is not the lesson I suggest we should take from them. But perhaps we should relax a bit, consider not taking some things too seriously. Perhaps there is some value in not categorizing people into religious and not religious, into those who behave properly and those who don't care about spiritual things. After all, this is exactly what the Brethren seem to teach us.

I recommend Life After with the warning: you will have to hear some very funny but quite foul jokes. I wouldn’t watch it with kids. If you are familiar with Ricky Gervais, you know what I am talking about. But I love him for writing the script under the influence of the Spirit (except for those not inspired parts) and I will thank him for it one day.

if you have experienced ostracism - consider this:

Blame the members but not the Church. Listen carefully what the Brethren say and read carefully the scriptures. Don't read between the lines. Don't mistake Jesus Christ's boldness in calling sin a sin for invitation to persecute the sinners. Don’t blame the Brethren for faithfully supporting their Master in encouraging everyone to follow his teachings. If you belong to the LGBT community, you have not been wronged because the LDS Church teaches that homosexual behavior doesn’t bring happiness, but because some members of the Church thoughtlessly follow the habits they have been taught by the world since their childhood – to be intolerant, to put everyone into categories and leagues, to make fun of those they don't understand, etc. Instead of loving you, like they are encouraged by the Brethren, they follow the wicked traditions of their fathers.

If you lived among true Latter-day Saints and used your right to reject the gospel (and assuming your behavior is not disruptive), you would still be invited to dinners and ward activities, you would still be surrounded by sincere friends and you would never have heard hurtful comments. Maybe not never – nobody is perfect. In a way every member of the Church stands with one foot in Zion and the other in Babylon (or, as Brother Brigham put it - our bodies are in the Salt Lake Valley, but our hearts back in Illinois).

I believe that the invitation of President Nelson to stop referring to ourselves as the Mormons is deeper than just a public relations move. The Lord really doesn’t want us to be just another exclusive and intolerant religious sect called – in our case – the Mormons. He wants us to be real Saints, followers of Jesus Christ who befriended not only those who listened to him, but also those who chose to reject his message, even adulterers, collaborators, prostitutes, even the lawyers and tax collectors ( ;) ).

Those who hurt you had no right to demand perfection (or whatever they consider perfection) from you. Don’t be like them. Don’t expect perfection from the Latter-day Saints either. If you are still a member of the Church, let me remind you that we joined this Church to bless more than to be blessed (or, I should say - with the promise to be blessed because of blessing others). In some cases or periods of our lives our mission is to go as lambs in the midst of wolves (Luke 10:3). We are to forgive and repent, not to expect that others will forgive us. We know God will if we repent, but people are not as reliable and predictable as He is. They might need more time or - frankly - some may never forgive even a stupid mistake. It’s a fact of life. One unfortunate comment might forever cause someone to have a negative opinion about us. I have experienced it more than once (you should try it if you don't believe me - just make as many unfortunate comments as I do and you will see :) ).

You have been wronged. But you must admit, just as you have the right to your own set of values and attitudes toward others, everyone else should have the right to believe and treat others as they please (as long as they don't use physical violence). They should have a right to be jerks, if they choose to. Show them you have more class. Don’t try forcing anyone to pretend they respect you by turning to the state and using its weapons to ban intolerance. Throwing people in jail for using a wrong personal pronoun is not going to create any friends – it might change someone’s behavior, but it will also make them hate you even more. Forcing a baker to bake you a cake is also not going to make Christians respect you.

Show the LDS Church the same respect that you expect from it. They might call you a sinner, you are welcomed to call them sinners too, but note they don’t disrupt your gatherings, they don’t force themselves into your meetings like the feminists have done in the past during priesthood sessions of General Conference. Note the LDS Church has never tried to force anyone to like it's members or ensure them equal treatment by promoting hate speech laws. They have never proposed a law granting Christians or LDS special privileges, for example, forbidding employers to fire them or landlords from signing contracts with them. While not hiring someone because of his sexuality is wrong and stupid, don't you think that just as you are free to associate with or avoid whoever you want, business owners should have the same right?

And don’t kid yourself that a love parade with people dressing and acting in a shocking, repulsive way in public is going to turn the hearts of people in your city to your cause. You might scare them for a while or prevent them from speaking their minds in public, but - in a long run - they will respect your people less and some might even turn to violence, for example, in order to protect their children from being exposed to teaching gender doctrine in schools or - as it is already practiced in some European countries - encouraging 7 year olds to masturbate, etc. Doing those things is much worse than what they do to you. Screaming at someone is less cool than giving him a silent treatment (both are wrong of course).

Also, be willing to compromise – not necessarily your standards or lifestyle, but your behavior among those whose standards differ from yours. If you are a guy and have a boyfriend, don’t be surprised that it is painful for your LDS family to watch your displays of affection during family dinners. Take it easy. Just as they shouldn't expect you to teach the evils of homosexual lifestyle, you should not expect them to be taught the advantages of it. You can do it when you are alone with your loved one. Imagine someone showing up with the red MAGA hat at an LGBT gathering – that would be very inappropriate, don’t you think?

If you feel angry about the LDS Church, reconsider your opinions by considering facts. Perhaps, things are not as bad as you have been told they are. For example, some people blame our religion for teen suicides in the State of Utah. Do some investigation, even by using Google. Note that no scientific studies suggest any connection between teachings and practices of the Church of Jesus Christ of Latter-day Saints and suicide attempts. Note that there are other states with higher suicide rates. Also, notice that the Church's position about homosexual behavior hasn't changed for almost 200 years. If it is true that more teenagers try to end their lives now than before, consider what has actually changed. I can think of at least one thing that is different about our times - previous generations were not encouraged as current young generation to experiment with sexuality and manifest their homosexuality. Not until very recently young people with same-gender attraction have been told to rebel against their fathers' traditions, demand special privileges and feel wronged for not being accepted. I don't know if any of those things make people not wanting to live, but surely this is something worth considering if we are interested in getting to the bottom of this important and tragic issue.

turn evil into good

Something I love about the first chapters of the Bible is how God was able to turn Satan’s actions into good. Satan’s successful temptation of Eve opened the way for us to experience the Second Estate and the Atonement – without which the Plan of Salvation would have failed.

I have had my own experiences with the Mormon ostracism. While some negative reactions I feel I didn’t deserve, some - I must admit - I have brought upon myself. Either way, I think it was obvious I was going through hard times. Some of my brothers and sisters didn’t love me enough to try to help me. It was more convenient for them to remove the source of annoyance (just like the Pharisees did with Jesus). As a result I went through a crisis of faith that lasted 6 years. I never lost faith in the gospel – the testimony I had received was sure, I feel like nothing will ever cause me to doubt the Church is led by God. But I lost my faith in my local leaders, in friendship and in myself. I started doubting I would be able to make it as a faithful Latter-day Saint. I felt I no longer belonged with those people I was surrounded by in the Church. At some point I even decided that if these kinds of people are going to live in the Celestial Kingdom, I don't want to be there.

Paradoxically, I also learned the value of real friendship. Once I felt abandoned by the Mormons I started making friends with people who don’t share my faith, don’t set the condition that I should be like them. I also contacted some of my old pre-baptism friends and now we keep in touch again. Last week we got together for the first time in 28 years - had a wonderful time in a Turkish bar - drinking beer, Whiskey and - in my case - a yummy, non-alcoholic cocktail. I repented of abandoning them for not being interested in meeting the missionaries. And I am no longer turned off by language and attitudes which are not in perfect harmony with the Spirit. I still have a hard time respecting and accepting some people whose views and behaviors hurt others, but the words of the Savior about loving and blessing enemies remind me that overcoming this might be a worthy challenge.

I am also trying to repent for not keeping in touch with my mission companions, BYU roommates and other Latter-day Saints from the past. If our relationship in the last 20 years was not so casual, limited to smiles and short conversations - mostly on Facebook, if I was genuinely concerned with their lives, Skyped them regularly, etc. – I am sure I would be in a much safer position when my crisis of faith started.

It also goes the other way. Who knows how many crisis’s they have gone through and I wasn’t there for them. At least one of my mission companions and great friends has left the Church. We have this weird tradition in the Church – at least this has been my experience – we hang out with friends until we meet the girl we want to seriously date and marry. Once we get married, we forget about our old friends, as if they were part of our lives just temporarily, to get us through the weird single period. Marriage and family is the real life, everything prior to that was sort of pre-existence. Nothing exists outside the walls of our home. Thank God for Church callings, home teaching or ministering program, Relief Society, missionary work, professional work or other things that force us to talk to people outside our families! I question the inspiration in this attitude. Again – the scriptures and the Brethren have never thought our home is the only important place. It is the most important, but we are encouraged to to have meaningful, appropriate relationships with others as well.

I would like to share one more piece of advice to those who have been mistreated by fellow-Saints. Once I realized that I only have to rely on my closest family, myself and the Lord, I limited my activity in the Church to Sunday meetings and occasional activities my wife really enjoyed. I admit – there were Sundays when after the Sacrament meeting I would leave and go for a walk while my family stayed for the rest of the meetings and socializing.

This might sound like not a good advice, but it worked for me. On one hand, I kept the weekly routine of Church attendance - which was part of my baptism covenant. On the other – I think it was good for me to slow down and relax a little bit. I still wonder if the fact that the Church takes so much of our time and attention is because the Lord wants the Church to occupy most of our time or perhaps it is just a tradition influenced by some protestant cultures. You decide for yourself. As for me – my crisis of faith made me appreciate the world outside our LDS world (which was also created by God) more. I am not talking here about any of the evils offered by the world – alcohol, pornography, having a lover, etc. I am talking about being silly with my kids and kissing their feet, weekly dates with my wife, lonely walks in beautiful forests, petting our cat, hanging out with valuable people who are not LDS (they never mind me ordering Pepsi instead of beer), watching valuable or just fun movies, reading literature, attending lectures on history, science or whatever you might be interested in, watching stars at night, taking pictures of moon eclipses, getting involved in community or supporting a political party whose goals seem to be the same as those Captain Moroni fought for. I really don’t think the Lord expects his Saints to only bless each other. He is concerned with spiritual development of all of his children. Let’s befriend as many as we can – even if they smoke, drink or swear.

thank you for reading this

This has been somewhat therapeutic for me. Writing helps me organize my thoughts and in this case – made me reflect on the valuable lessons from the last 6 years of my life. If you managed to read this far – thank you for spending so much of your time with me. If you have been hurt by Latter-day Saints and don't buy my arguments for returning, at least you now understand better where we come from. And if you are a Church-goer, please remember that you have never been taught by the Lord to follow the members, but follow the Brethren whom He has sent. Love the future gods you are privileged to know, including those you think are lost, but as the Lord reminded us in the last General Conference – they are not totally lost because the Lord knows where they are and is watching over them (Elder Ulisses Soares, GC - April 2019). And keep in touch with your friends so you can rescue each other when you find yourself alone in your crisis of faith. And don’t blame me for getting addicted to Ricky Gervais – it was your choice, not mine to start watching it! Cheers!