niedziela, 29 marca 2020

Wnioski z pandemii COVID-19



Wielu ludziom na całym świecie zadrżała pod nogami ziemia. Niektórym dosłownie - na przykład mieszkańcom Salt Lake City. Innym z powodu lęku zarażenia się potencjalnie groźnym wirusem oraz ekonomicznych skutków rządowych restrykcji mających na celu zmniejszenie, lub przynajmniej spowolnienie rozprzestrzeniania się COVID-19. Wiele firm zawiesiło lub zakończyło swoją działalność. Miliony ludzi straciło pracę.

Pomimo tego wszystkiego możemy być optymistami. Rozpoczęła się wiosna - zapowiedź zakończenia grypowego sezonu. Pustki na ulicach i zachowanie bezpiecznej odległości w kolejkach do sklepów z żywnością dodaje nadziei, że COVID-19, jak inne podobne wirusy, zostanie wkrótce pokonany. Wszystko wróci do normy. Znowu będziemy mogli podawać sobie dłonie i zapraszać na rodzinne obiady przyjaciół i znajomych. Nareszcie odwiedzimy naszych rodziców i dziadków bez obawy zarażenia ich śmiertelną chorobą.

Ta sytuacja daje jednak do myślenia. Żyjemy na pięknej i przyjaznej planecie, ale nie powinniśmy czuć się zbyt wygodnie, zbyt bezpiecznie. Nagle, bez ostrzeżenia, może wydarzyć się coś, co przepełni nasze serca lękiem o najbliższą przyszłość.

Dwa tysiące lat temu Jezus przepowiadał czasy w których „ludzie omdlewać będą z trwogi w oczekiwaniu tych rzeczy, które przyjdą na świat, bo moce niebios poruszą się.” (Łukasz 21:26) Jeżeli Corona-wirus nie jest jeszcze częścią wypełnienia się tego proroctwa, być może ma nam o nim przypomnieć.

Choroby, cierpienie, utrata pracy, załamanie gospodarki, wypadek samochodowy, śmierć bliskiej osoby, wojna - takie rzeczy się zdarzają, są częścią „doświadczenia w ciele”. Jak możemy się przygotować na ewentualność takich niespodziewanych osobistych lub powszechnych kataklizmów, by zmniejszyć ich negatywny efekt na nasze emocje, czy dobrobyt lub bezpieczeństwo naszych rodzin?

Zacznijmy od wiedzy, która „wielce powiększa duszę” (NiP 121:42)


1. Wszystko idzie zgodnie z planem.


Przede wszystkim musimy zawsze pamiętać, że Plan Szczęścia nie może zostać naruszony. Nic nie jest w stanie przeszkodzić naszemu wszechmocnemu Ojcu w jego dziele zbawienia swoich dzieci. Cokolwiek by się nie wydarzyło na świecie, wszystko idzie w zgodzie z tym planem.

Według przywróconych przez proroka Józefa Smitha nauk Jezusa Chrystusa, przed przyjściem na ten niedoskonały świat zdawaliśmy sobie sprawę z niedoskonałych warunków jakie tu będą panować. Widzieliśmy jak nasi zbuntowani bracia i siostry, którzy pozbawili się najmniejszej cząstki Ducha Świętego zostali strąceni na ziemię by stawiać przeszkody na naszej drodze do szczęścia. A jednak pisma święte nie pozostawiają wątpliwości, że każdy człowiek świadomie podjął decyzję przyjścia na ten świat. Prorok Spencer W. Kimball powiedział:


„Zanim się urodziliśmy, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że przychodzimy na ten świat w celu otrzymania ciała i doświadczenia oraz z tego, że doświadczymy radości i smutku, spokoju i cierpienia, komfortu i trudności, zdrowia i choroby, sukcesu i rozczarowania a także z tego, że po jakimś okresie czasu umrzemy. Zaakceptowaliśmy wszystkie te ewentualności z radością w sercu, z chęcią przyjęcia zarówno rzeczy pozytywnych jak i negatywnych. Gorliwie zaakceptowaliśmy szansę przyjścia na ziemię choćby na jeden dzień lub rok. Być może nie martwiła nas zbytnio perspektywa utraty życia z powodu choroby, wypadku czy starości. Chętnie przyjęliśmy życie takim jakie jest i jak je możemy zorganizować i kontrolować, bez szemrania, narzekania czy nierozsądnych żądań. („Nauki Prezydentów Kościoła: Spencer W. Kimball”)


2. Życie w harmonii z naukami Boga sprowadza błogosławieństwa.


Powody do lęku mają tylko te osoby, które nie postępują w zgodzie z podszeptami sumienia. Tylko niegodziwi nie mają pewności o swoją przyszłość. Prorok Mormon napisał, że jego rodacy patrzyli na armię nieprzyjaciela „z okropnym lękiem przed śmiercią, który ogarnia wszystkich niegodziwych” (Mormon 6:7).

Nie oznacza to, że prawość gwarantuje brak problemów. Podczas swojego Kazania na Górze, Jezus przypomniał, że „deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.”(Mateusz 5:45). Warto jednak być po jego stronie. Innym razem Jezus powiedział: „Na świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, Ja zwyciężyłem świat.” (Jan 16:33).

Prawe życie pozbawia człowieka lęku. Paweł napisał Tymoteuszowi:„Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, lecz mocy i miłości, i powściągliwości.” (2 Tym. 1:7). Kiedy Maria Magdalena z drugą Marią przyszły pamiętnego, niedzielnego poranka do grobu Jezusa, ziemia pod ich nogami się zatrzęsła i ogarnął je strach. „Wtedy anioł odezwał się i rzekł do niewiast: Wy się nie bójcie; wiem bowiem, że szukacie Jezusa ukrzyżowanego.” (Mateusz 28:5)

W czasach współczesnych Bóg nie raz przypominał świętym, że nie mają powodów do obaw. Poniższe objawienia dane były w czasach ogromnych prześladowań, o wiele trudniejszych od tych, w których żyjemy:


„Nie bójcie się, małe dziatki, bo moimi jesteście, a ja przemogłem świat, i z tych jesteście, których mi Ojciec dał; a nikt z tych, których mi dał Ojciec, nie będzie zgubiony.” (NiP 50:41-42)


„Przeto bądźcie dobrej myśli, i nie lękajcie się, bowiem Ja, Pan, jestem z wami i będę stać przy was...” (NiP 68:6)


„Przeto ten, co należy do mojego kościoła, nie musi się lękać, bo tacy odziedziczą królestwo niebieskie.” (NiP 10:55)

Aby uniknąć zarażenia się wirusem COVID-19, musimy postępować mądrze, zgodnie z zaleceniami ekspertów, a więc unikać wzajemnych kontaktów, często myć ręce, i tak dalej. Nie zapominajmy jednak i o tym, że to Bóg jest uzdrowicielem ludzkości. Ze starożytnych kronik spisanych przez jego proroków wiemy, że niektóre nieszczęścia powinny nakłonić ludzkość do nawrócenia od grzechów. Zasada ta opisana jest w Starym Testamencie:


„Gdy zamknę niebiosa, tak iż nie będzie deszczu, albo gdy każę szarańczy, aby objadła ziemię, albo gdy ześlę zarazę na mój lud, I ukorzy się mój lud, który jest nazwany moim imieniem, i będą się modlić, i szukać mojego oblicza, i odwrócą się od swoich złych dróg, to Ja wysłucham z niebios, i odpuszczę ich grzechy i ich ziemię uzdrowię. I będą moje oczy otwarte, i moje uszy uważne na modlitwę w tym miejscu zanoszoną.” (2 Kronik 7:13-15)

Kilka dni temu Prezydent Nelson zaprosił członków Kościoła na całym świecie do postu i modlitwy o „fizyczną, emocjonalną i ekonomiczną ulgę od tej globalnej pandemii.”. Oto początek tego apelu:


„Jako lekarz i chirurg odczuwam wielki podziw dla pracowników służby zdrowia, naukowców i wszystkich, którzy pracują całą dobę, aby ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby COVID-19. Jestem też człowiekiem wiary i wiem, że w tych trudnych czasach możemy być wzmocnieni i podniesieni na duchu, gdy zwracamy się do Boga i Jego Syna, Jezusa Chrystusa — Mistrza Uzdrowiciela. Zapraszam was, abyście przyłączyli się do mnie w ogólnoświatowym poście — wszystkich, którym zdrowie na to pozwala — aby modlić się o fizyczną, emocjonalną i ekonomiczną ulgę od tej globalnej pandemii.”


3. Powinniśmy być przygotowani na trudniejsze czasy.


Piszę ten artykuł 29 marca, w dniu postu do którego zaprosił nas prorok. Dziś rano wraz ze swoją rodziną połączyliśmy się za pomocą internetowej sieci z członkami naszego Katowickiego Dystryktu, by wspólnie podzielić się naszymi świadectwami. Na początku spotkania Prezydent Dystryktu przywitał wszystkich nawiązując do postu o „uzdrowienie”. Zdziwiło mnie to, że nie podkreślił, że mamy się modlić o „fizyczną, emocjonalną i ekonomiczną ulgę.”

Kiedy się teraz zabrałem do pisania, jeszcze raz przeczytałem email wysłany do członków w Polsce. Zawierał on tłumaczenie tekstu zaproszenia Prezydenta Nelsona. Sprawa się wyjaśniła, kiedy zauważyłem, że słowa „fizyczną, emocjonalną i ekonomiczną” zostały pominięte. Dlaczego my, tu, w Polsce, zawsze musimy coś skopcić?! Kto nam dał prawo do zmian słów proroka Boga? Podczas gdy na całym świecie miliony świętych modli się i pości o ulgę nie tylko fizyczną, ale również emocjonalną i ekonomiczną, my, w Polsce ograniczamy się tylko do pierwszego punktu. Czy my naprawdę chcemy po prostu przeżyć? Czy nie zależy nam również na tym, żeby Polacy nie tracili pracy, żeby firmy nie zamykały swoich działalności, żeby nasz rząd przestał dodrukowywać pieniędzy doprowadzając do inflacji, a co za tym idzie, nieuniknionego obniżenia poziomu życia naszych rodaków?

Istnieją religie, które wierzą, że na błogosławieństwa od Boga sprawiedliwi muszą czekać aż do śmierci. Innymi słowy - jedyną nagrodą za przestrzeganie przykazań Boga ma być zbawienie w niebie. Przywrócona przez Józefa Smitha pełnia ewangelii nie pozostawia jednak wątpliwości, że Bóg błogosławi sprawiedliwym również podczas ich życia, także fizycznie i materialnie. Oto jedna z najczęściej powtarzanych w Księdze Mormona obietnic: „Jeśli będziecie przestrzegać przykazań, Pan będzie wam szczęścił na tej ziemi” (w oryginale użyte jest słowo „prosper”).

W roku 1831 Józef Smith otrzymał następujące objawienie:


„Słyszycie o wojnach w dalekich krajach i mówicie, że wkrótce będą wielkie wojny w dalekich krajach, a nie znacie serc ludzkich we własnej ziemi. Mówię wam o tych rzeczach z powodu waszych modlitw; przeto gromadźcie skarby mądrości w waszym łonie, aby niegodziwość ludzi nie odsłoniła wam tych spraw przez niegodziwość, w sposób, który zabrzmi w waszych uszach głośniej od tego głosu, co wstrząśnie ziemią; ale jeżeli jesteście przygotowani, nie zaznacie trwogi.” (NiP 38:29-30)

Jeżeli Koronawirus i całe to zamieszanie, które powoduje na świecie, jest tylko preludium do zapowiadanych przez starożytnych i współczesnych proroków wydarzeń bezpośrednio poprzedzających powrót Zbawiciela na świat to powinien on nas nakłonić nie tylko do mycia rąk, ale przede wszystkim do przypomnienia sobie zaleceń proroków z ostatnich kilku dekad o fizycznym przygotowaniu na ewentualność odcięcia naszych rodzin od źródeł utrzymania.

Kiedy już zrobi się cieplej i pandemia COVID-19 przejdzie do historii, zabieram się do przygotowań na następne trzęsienie ziemi - czy to dosłowne, czy też ekonomiczne (nawet bardzo lokalne, polegające na utracie przeze mnie pracy). Z jednej strony muszę być takim pracownikiem, żebym nie znalazł się na początku listy kandydatów do zwolnienia w razie kolejnego kryzysu. Z drugiej, ustalam sobie za cel odłożenia środków pozwalających mojej rodzinie nie tylko przeżyć, ale utrzymać obecny poziom życia przez minimum 6 miesięcy. Nawracam się też do zaleceń proroków, od wielu lat nawołujących do gromadzenia i utrzymania zapasów żywności i podstawowych środków higienicznych tak, by wystarczyło ich na minimum jeden rok dla rodziny lub minimum miesiąc dla rodziny i sąsiadów. Gdybym był posłuszny prorokom, nie musiałbym dwa miesiące temu dokładać się do nagłego opróżnienia półek sklepowych z makaronu, papieru toaletowego i różnego rodzaju konserw.


Zakończenie


Bóg zawsze potrafił obrócić starania swoich upadłych dzieci zniweczenia jego Planu na swoją chwałę. Kiedy szatan nakłonił Ewę do zjedzenia owocu z drzewa poznania dobra i zła, okazało się, że nieświadomie otworzył dzieciom Boga możliwość duchowego postępu jaki może dać tylko przyjście na ten świat i otrzymanie fizycznego ciała. Te same media, które jeszcze kilka miesięcy temu krytykowały Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich za gromadzenie oszczędności teraz go chwalą za poświęcenie ogromnych środków by nieść pomoc poszkodowanym przez pandemię.

Bieżmy przykład z naszego Ojca. Obróćmy pandemię COVID-19 na naszą korzyść. Pomóżmy starszym osobom, by nie zaraziły się wirusem, robiąc im zakupy. I porzućmy nasze grzechy, byśmy na zawsze pozbyli się lęku przed niepewną przyszłością. Przede wszystkim bierzmy przykład z z Marii Magdaleny - nadal poszukujmy Jezusa.

sobota, 7 marca 2020

Dlaczego jest jak jest i jak to zmienić?

„W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej, byłbym wam powiedział. Idę przygotować wam miejsce.” (Jan 14:2)
„Głosimy tedy, jak napisano: Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, i co do serca ludzkiego nie wstąpiło, to przygotował Bóg tym, którzy go miłują.” (2 Koryntian 2:9)


Przynależność do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, jak wszystko co wartościowe, może być jednocześnie wielkim błogosławieństwem jak i niemałym wyzwaniem. Wyzwaniem z przeróżnych powodów. Jednym z nich są ludzie na których towarzystwo jesteśmy skaza..., przepraszam..., których mamy przyjemność często widywać na naszych spotkaniach.

Przystępujemy do przywróconego Kościoła spodziewając się od pozostałych członków wsparcia, przyjaźni, braterskiej miłości, współczucia, inspiracji i podnoszenia nas na duchu. Szczególnie od lokalnych przywódców. Tymczasem, oprócz tych rzeczy, co jakiś czas odkrywamy w ludziach przeróżne słabości - uprzedzenia, sprzeczne z naukami Kościoła opinie, niepoprawne ambicje, obojętność, nadgorliwość, brak gorliwości. Raz widziałem nawet brata w białych skarpetkach! Dlaczego to nas dziwi? Problem chyba w tym, że przemili misjonarze, którzy asystowali nam w przygotowaniach do chrztu, swoją postawą, cierpliwością i braterską miłością nieświadomie pozostawili w nas wysokie oczekiwania w stosunku do ludzi, z jakim dane nam będzie spędzać czas w Kościele.

Jako osoba powracająca do pełnej aktywności w Kościele po latach trzymania się nieco na boku, kieruję te słowa do osób, które przestały uczęszczać do Kościoła. Także do tych, którzy rozważali przyłączenie się do niego, lecz po pierwszej wizycie stwierdziły, że nie czują się dobrze w naszym gronie.

Każdy ma swoje powody do braku aktywności. Błędem jest zakładanie, że jedynymi powodami odejścia z Kościoła jest popełnienie ciężkiego grzechu czy utrata świadectwa o jego prawdziwości. Ja przeszedłem przez swój „kryzys wiary” (nie mylić z kryzysem świadectwa, którego na szczęście nigdy nie utraciłem) i mam swoje powody by powrócić. Chętnie się nimi z Wami podzielę.


Potrzeba nawrócenia intelektualnego


Do pełnej aktywności w Kościele powracam z tych samych dwóch powodów dla których prawie 30 lat temu postanowiłem przyjąć chrzest. Można je porównać do wykonanej z dwóch nitek ładnej i solidnej tkaniny. Pierwsza nitka to budujące moje osobiste świadectwo o prawdziwości przywróconej ewangelii doświadczenia duchowe, czyli osobiste objawienia do którym otrzymania ma prawo każdy człowiek jak tylko w to uwierzy. Druga nitka to wiedza i zrozumienie kościelnych doktryn. Można powiedzieć, że nasza wiara opiera się na takiej mocnej trampolinie wykonanej ze świadectwa duchowego oraz świadectwa intelektualnego. Uważam, że oba te elementy są niezbędne do utrzymania się na wąskiej ścieżce prowadzącej ku życiu wiecznemu. A już desperacko ich potrzebujemy błąkając się po manowcach i poszukując powrotu na właściwą drogę.

W tym artykule przedstawię tę drugą nitkę - intelektualną. Doktryna, która pomogła mi powrócić do Królestwa jest szczegółowo opisana w rozdziale 76 Nauk i Przymierzy. Rozważania o niej dały mi perspektywę potrzebną do zdania sobie sprawy, że jakkolwiek niedoskonałą jest społeczność członków Kościoła, zdecydowanie znowu potrzebuję stać się jej częścią.


Trzy Stopnie Chwały


W telegrafcznym skrócie: Opisana w 76 rozdziale wizja otrzymana przez dwóch współczesnych proroków przywróciła na świat wiedzę o istnieniu trzech stopni chwały w „niebie”. Po sądzie ostatecznym każdy człowiek przydzielony zostanie do jednego z trzech królestw: telestialnego, terestialnego lub najwyższego, w którym przebywa nasz Ojciec - celestialnego (pomijam tu „ciemność na zewnątrz” do której zresztą nie tak łatwo się dostać). W każdym z tych królestw obowiązuje pewne prawo. Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że ci z nas, którzy przestrzegają podczas swojego życia prawa królestwa telestialnego i nigdy nie odpokutują za brak chęci przyjęcia wyższego prawa, tafią kiedyś do tego najniższego królestwa. Podobnie z pozostałymi królestwami. Do terestialnego zostaną przydzielone osoby przestrzegające terestialnego prawa a do celestialnego trafią ci, którzy po odpokutowaniu żyją w harmonii z prawem celestialnym.

Doktryna Trzech Królestw Chwały mówi więc nie tylko o naszym stanie po sądzie ostatecznym, ale również, a może przede wszystkim, pomaga ona w pełnym zrozumieniu Planu Zbawienia - od Upadku Adama przez Zadośćuczynienie Chrystusa aż po ostatni sąd.


Droga Adama i Ewy od Królestwa Celestialnego do Królestwa Celestialnego


Przyjrzyjmy się historii Adama i Ewy stanowiącej doskonałą alegorię drogi powrotnej do Boga każdego z nas:

Adam i Ewa opuścili dom swojego Ojca, królestwo celestialne i znaleźli się w raju, czyli w świecie terestialnym. Mogli tam pozostać. Ale nie chcieli. Odważna decyzja Ewy sprawiła, że „upadli”. Inaczej mówiąc - rozpoczęli swoją próbę w świecie telestialnym. W jakim celu? Przecież nie po to, by powrócić do raju. Mogli po prostu z tamtąd nie odchodzić (nikt ich nie zmusił do spożycia owocu poznania dobra i zła). Zrobili to dlatego, by przez swoje „doświadczenia w ciele” i stawianie czoła wielu wyzwaniom związanym z niedoskonałym środowiskiem jaki panuje na naszym świecie, przede wszystkim dzięki Zadośćuczynieniu, mogli nie tylko odpokutować za swoje grzechy, ale doświadczyć przemiany w sercu i budować swoje charaktery na wzór charakteru naszego Ojca i Matki w niebie. W raju nie byłoby to możliwe. Adam i Ewa upadli po to, by powrócić do najwyższej chwały, do królestwa celestialnego. Ale nie jako dzieci, lecz podobne do Ojca istoty dorosłe, doświadczone, wypróbowane, posiadające atrybuty pozwalające im na pełnię szczęścia.  Staną się istotami znającymi różnice między dobrem a złem. Będzie można wtedy o nich powiedzieć: „widzą, jako są widzeni, i znają, jako są znani, otrzymawszy z Jego pełni i z Jego łaski.” (NiP 76:94). Królestwo celestialne różni się od raju „jako księżyc różni się od słońca na firmamencie” (NiP 76:71)


Moja i Twoja droga od Królestwa Celestialnego do Królestwa Celestialnego


Podobnie jest z każdym z nas. Plan naszej podróży jest taki (oczywiście jest to wersja skandalicznie uproszczona):

(1) Królestwo Celestialne (życie przedśmiertelne z Ojcem i Matką);

(2) świat terestialny (życie w niewinności jako dzieci na ziemi); 

(3) świat telestialny (osobisty upadek, chęć czynienia zła, naturalny, wewnętrzny bunt, np. w okresie dojżewania, etc.);

(4) znowu środowisko terestialne (nawrócenie, bycie przykładnym członkiem Kościoła, gromadzenie się w świętych miejscach bezpiecznych od zła tego świata, etc.);

(5) i w końcu powrót do królestwa celestialnego (pod warunkiem, że pozostaliśmy wierni zawartym z Bogiem przymierzom).

Doktryna Trzech Królestw diametralnie zmienia dwubiegunowy paradygmat nieba i piekła do którego przywykł „świat chrześcijański” a który mówi o raju jako początku istnienia Adama i Ewy, popełnionym przez nich błędzie, rebelii przeciwko Bogu polegającej na skosztowaniu zakazanego owocu za którą spędzą wieczność w piekle. Ich potomkowie zaś zamiast cieszyć się rajskim spokojem, nie z własnej winy muszą doświadczać niepotrzebnych cierpień na tym bezbożnym padole z nadzieją, że za swoją wiarę, chrzest, komunię świętą czy też zaproszenie Jezusa do swego serca (co do szczegółów poszczególne wyznania nie są zgodne) będą mogli kiedyś trafić do nieba, czyli do raju, w którym już dawno by się znaleźli gdyby nie grzech Ewy i Adama.

Powróćmy do pięciu kroków od świata celestialnego do świata celestialnego. O dwóch pierwszych krokach nie trzeba za dużo pisać. Zacznę więc od kroku trzeciego - nasze życie w społeczeństwie, w którym obowiązują prawa najniższego poziomu nieba, telestialnego.


Poziom najniższy - telestialny


W Polsce, poza kilkoma wyjątkami, do Kościoła Jezusa Chystusa Świętych w Dniach Ostatnich należą osoby, które nie były wychowane przez rodziców wyznających wiarę w przywróconą przez Józefa Smitha pełnię ewangelii. Nie wychowaliśmy się w kulturze Świętych w Dniach Ostatnich.

Józef Smith i Sidney Rigdon napisali w swojej relacji z wizji, że osoby zmierzające ku najniższemu poziomowi nieba - królestwu telestialnemu to ci, „..., co nie przyjęli ewangelii Chrystusa ani świadectwa Jezusa.” (NiP 76:82). Nie przyjęli też proroków (w. 101). „Są to ci, co są kłamcami, i czarnoksiężnikami, i wiarołomcami, i rozpustnikami, i wszyscy, co kochają kłamstwo” (w. 103).

Z perspektywy doktryny Trzech Królestw Chwały, można powiedzieć, że przystąpienie do „mormońskiej” społeczności było wyjściem ze świata telestialnego (najniższego z trzech poziomów „nieba”).


Poziom drugi - terestialny


Chciałbym się teraz podzielić własną opinią. Być może się ze mną zgodzicie, a może nie, ale wydaje mi się, że nasz chrzest i konfirmacja, to nasze symboliczne wyjście ze świata telestialnego nie wprowadza nas (albo przynajmniej nie wszystkich) odrazu do społeczności celestialnej. Owszem, wchodzimy na początek alegorycznej ścieżki kończącej się w królestwie celestialnym, ale ta ścieżka, tak mi się wydaje, prowadzi nas tam stopniowo. Najpierw przez środowisko terestialne, a potem - jeśli się na to zdecydujemy, jeśli zapragniemy żyć w zgodzie z prawem celestialnym i tak się ładnie zorganizujemy, że stworzymy takie właśnie środowisko (albo, innymi słowy - pozwolimy Bogu i Jego posłańcom takowe dla nas zorganizować), to wtedy możemy zacząć kroczyć po ścieżce celestialnej.

Jeśli powyższy paragraf jest nieco zagmatwany to ujmę to nieco inaczej i bez owijania w bawełnę. Wydaje mi się, że nasze gminy, dystrykt i misja są miejscami ucieczki od złego (telestialnego) świata, ale nie koniecznie są miejscami zamkniętymi, zarezerwowanymi dla osób żyjących w zgodzie z prawem celestialnym. Gdyby tak było, współcześni apostołowie nie porównywaliby Kościoła do „szpitala dla chorych” (jak wiadomo, tylko chorzy potrzebują lekarza).

Przyjrzyjmy się teraz warunkom otrzymania chwały terestialnej (tej środkowej). Osoby zasługujące na zbawienie w drugim stopniu nieba porzucili kłamstwo i rozpustę. „Są to ci, którzy są uczciwymi ludźmi ziemi...” (w. 75).

Nasz chrzest był bramą do lepszego środowiska. Przestaliśmy przeklinać, pić alkohol i narkotyzować się innymi środkami uspokajającymi ale również uzależniającymi. Sprośne żarty i żarciki przestały nas już rozbawiać. Zbuntowaliśmy się przeciwko kulturze wykorzystywania bliźniego, przywłaszczania sobie jego mienia wtedy, kiedy nikt nie patrzy, ściągania na egzaminach i wciskania kitu niezorientowanym klientom (taką mam nadzieję). Zmieniliśmy też swoje nastawienie wobec nieznajomych. Zamiast spoglądania na ludzi jak na potencjalnych konkurentów w wyścigu szczurów (nie tylko o lepszą posadę i podwyżkę, ale o pozycję wśród znajomych czy większą przychylność przeciwnej płci), dostrzegamy w każdym swojego brata lub siostrę, dosłowne dziecko Boga, istotę posiadającą nieograniczony potencjał duchowy.

W niektórych przypadkach nowoochrzczeni członkowie od lat przestrzegali wielu z tych dobrych zasad a w Kościele Jezusa Chrystusa poczuli się, jakby wrócili do domu, do miejsca, które te zasady skutecznie promuje.

Kościół zaprasza do siebie wszystkich: telestialnych (pod warunkiem, że zachowują podstawowe normy zachowania), terestialnych i celestialnych. Jezus, w swojej przypowieści o siewcy tak opisał osoby przystępujące do Kościoła: „ A posiany na dobrej ziemi, to ten, kto słowa słucha i rozumie; ten wydaje owoc: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, a inny trzydziestokrotny” (Mateusz 13:23). Nie mam pewności, czy miał tu na myśli osoby, które trafią kiedyś konkretnie do najwyższego, środkowego i najniższego królestwa, ale jedno jest pewne - efekty nawrócenia poszczególnych członków są różne.

Zwróćmy uwagę na fakt, że aby wejść do środkowego stopnia boskiej chwały wcale nie potrzebujemy chrztu dokonanego przez posiadacza kapłaństwa. Nie musimy też zostać członkami prawdziwego Kościoła. Każdy uczciwy i przyzwoity ateista i agnostyk, oczywiście pod warunkiem, że jest wierny swojej małżonce (czy - w przypadku kobiet - małżonkowi), będzie się cieszyć chwałą terestialną, która różni się od telestialnej jak blask księżyca różni się od blasku gwiazd. Jeszcze łatwiej dostać się do tej wyższej chwały będąc osobą religijną. Każdy wiernie przestrzegający nauk swojej religii Buddysta, Katolik czy Protestant będzie mógł cieszyć się przez całą wieczność wpaniałą chwałą królestwa terrestialnego. Można więc powiedzieć, że obietnica tych i innych kościołów zaprowadzenia wiernych do raju jest jak najbardziej uczciwa.


W raju jest fajnie i nie chce się z niego wychodzić


Powróćmy teraz do „skoku cywilizacyjnego” jakiego dokonaliśmy nawracając się do pełni ewangelii. Wewnętrzny spokój oraz wiele innych błogosławieństw, jakich doświadczać mogą tylko ludzie uczciwi, wierni swoim małżonkom i życzliwi wobec bliźnich, mogą łatwo zrodzić fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Być może Adamowi też wygodnie było w raju i może by tam nawet pozostał do dzisiaj, gdyby nie odwaga Ewy i jej determinacja podjęcia ryzyka, by wspiąć się ze swoim mężem do najwyższej chwały. Przekonanie, że jest się na właściwej drodze i wszystko, czego należy teraz dokonać to „wytrwanie do końca” nie jest właściwe. To poczucie bezpieczeństwa nie byłoby fałszywe, gdyby celem chrztu w Kościele Jezusa Chrystusa było otrzymanie przywileju spędzenia wieczności w drugim królestwie - terestialnym. Tak jednak nie jest.


Jaki jest ostateczny cel chrztu?


Owszem, Prezydent David O. McKay powiedział wprawdzie, że „celem ewangelii jest uczynienie złych ludzi - dobrymi, a dobrych ludzi - lepszymi oraz przemiana ludzkiej natury.” Można to rozumieć w ten sposób: niektórych Kościół Jezusa Chrystusa wydobędzie ze świata telestialnego umieszczając w terestialnym, inni (Jezus nauczał, że nieliczni) natomiast pójdą dalej - aż do świata celestialnego.

Warto skorzystać z całego potencjału pełni ewangelii. Celem chrztu jest otrzymanie życia wiecznego, wyniesienie do najwyższej chwały - celestialnej, stanie się „współdziedzicami Chrystusa” (Rzym. 8:17), odziedziczenie wszystkiego, co posiada nasz Ojciec (NiP 84:38), łącznie z pełnią szczęścia jakiego doświadcza.

Podczas swojej wizji świata celestialnego, Józef i Sidney zobaczyli, że zamieszkają w nim „ci, co przyjęli świadectwo Jezusa, i uwierzyli w Jego imię i zostali ochrzczeni na wzór Jego pochówku...” (NiP 76:51).


Jak ten cel osiągnąć?


Pisma święte NIE nauczają, że Bóg oczekuje od nas po chrzcie zaledwie wytrwania do końca. Prorok Nefi, w swoim kazaniu o chrzcie napisał:


„Ale teraz, moi ukochani bracia, gdy już dostaliście się na tę wąską ścieżkę, pytam was: Czy to już wszystko? Oto mówię wam” Nie.” (2 Nefi 31:19).



Co powinniśmy robić, aby wypełnić cel chrztu?


„Potrzebujecie więc dążyć naprzód mając nieugiętą wiarę w Chrystusa, pełną światła nadzieję (org. „doskonałą jasność nadziei”) i miłość do Boga oraz do wszystkich ludzi. Jeśli więc będziecie dążyć naprzód, napawając się (org. „ucztując”) słowem Chrystusa i wytrwacie do końca, tak mówi Ojciec: Będziecie mieli życie wieczne.” (w. 20) 

Wystarczy dokładnie się zastanowić nad powyższym wersetem, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy zmierzam w kierunku królestwa terestialnego, czy celestialnego? Czy dokonałem znaczącego postępu duchowego od dnia swojego chrztu czy też zwyczajnie wytrwale zachowuję przykazania do których przestrzegania zaprosili mnie misjonarze? Czy posiadam doskonałą jasność nadziei i miłość do Boga oraz do wszystkich ludzi, albo przynajmniej czy pragnę te rzeczy zdobyć? Czy dążę naprzód, napawając się słowem Chrystusa, studiując pisma, słuchając pilnie przemówień żyjących proroków i innych natchnionych przemówień braci i sióstr w Kościele i robiąc to zamierzam wytrwać do końca swojego życia?

Powróćmy do wizji królestwa celestialnego. Jak już przeczytaliśmy w wersecie 51 rozdziału 76 Nauk i Przymierzy, istoty celestialne to ci, którzy „zostali ochrzczeni na wzór [...] pochówku [Jezusa]” „aby, zachowując przykazania mogli zostać obmyci i oczyszczeni ze wszystkich ich grzechów, i otrzymać Ducha Świętego przez nałożenie rąk przez tego, kogo wyświęcono i przyłączono do tej władzy (‚mocy’).” (w. 52).

Tego już dokonaliśmy, ale - jak twierdzi Nefi - to nie wszystko. Osoby zmierzające do swego wyniesienia to ci, „którzy przemagają przez wiarę i zostają złączeni przez Świętego Ducha obietnicy, którego Ojciec przelewa na tych wszystkich, co są sprawiedliwi i uczciwi” (w. 53). Na myśl przychodzą błogosławieństwa zapieczętowania w Świątyni.

W następnym wersecie czytamy, że „to ci, co są Kościołem Pierworodnego” (w. 54). W angielskim (oryginalnym) wydaniu Nauk i Przymierzy „Kościół Pierworodnego” odsyła nas do wersetu 34 w rozdziale 84, w którym jest mowa o „wybranych Boga”. Myślę więc, że nie chodzi tu tylko o przynależność do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, ale o coś więcej. Aby nasze imiona trafiły do istniejącego w celestialnym niebie Kościoła Pierworodnego, musimy zostać wybranymi Boga. Józef i Sidney piszą, że są to ci, którzy „przemogą wszystko” (w. 60). „Są to ci, których imiona zapisano w niebie, gdzie Bóg i Chrystus są sędziami wszystkich. Są to ci, co są sprawiedliwi, co się stali doskonali poprzez Jezusa, pośrednika nowego przymierza, który dokonał doskonałego zadośćuczynienia przez przelanie swej własnej krwi.” (w. 68-69).


Cel Kościoła w Polsce


W obliczu nie napawającego optymizmem, powolnego wzrostu Kościoła w Polsce, warto też zadać sobie następujące pytanie: Czy kongregacje, które stworzyliśmy w Polsce prowadzą nas ku królestwu terestialnemu czy celestialnemu?

W dużej mierze wszystko zależy od naszej indywidualnej postawy. Z jednej strony, mamy w Polsce pełnię ewangelii, wszystko, co jest nam potrzebne do doskonałej jasności nadziei, rozwijania szczerej miłości i regularnego duchowego pożywiania naszych duchów słowem Chrystusa (w oryginale słowa „napawając się słowem Chrystusa” zawierają słowo „feasting” czyli „ucztowanie”, można to więc też przetłumaczyć „ucztując słowem Chrystusa”). Jesteśmy członkami prawdziwego Kościoła, Królestwa Boga na ziemi o którym prorokował m.in. prorok Daniel zapowiadając, że wypełni całą ziemię i obali wszystkie królestwa. Kościół kierowany jest przez wyznaczonych przez Boga proroków. Biblia, Księga Mormona i inne pisma święte nauczają czystej prawdy. Wszyscy mamy do nich dostęp. Posiadacze prawdziwego kapłaństwa dokonują obrzędów, które są uznane w niebie. Ich konsekwencje sięgają więc poza życie śmiertelne. Przemówienia i lekcje prowadzone przez naszych braci i siostry są natchnione i wzmacniają słuchaczy w ich postanowieniu budowania własnego charakteru i lepszego poznania Boga. Bez względu więc na całą resztę, nawet niedoskonałości „mormońskiej kultury” nie będziemy w stanie tłumaczyć się, że czegoś nam brakowało.

A jednak - to od nas samych zależy ile z tego wszystkiego wyniesiemy. Od polskich członków Kościoła zależy też do jakiego stopnia nasze gminy i okręgi będą przypominały kongregacje prawdziwych Świętych, uczniów Chrystusa, optymalnego środowiska do poznawania Syna i Ojca oraz rozwijania w sobie ich cech charakteru. Bóg nas nie zmusi do zbudowania Syjonu, doskonałej społeczności. Jeżeli chcemy sobie zbudować kolejną sektę religijną przez ograniczanie się do sztucznych uśmiechów i do pewnego stopnia zapominając o naszej religii w niedzielę wieczorem - nikt nie może nam tego zabronić. Jak powiedział kiedyś sarkastycznie swoim krytykom Józef Smith, że ma konstytucyjne prawo bycia fałszywym prorokiem, tak samo i my mamy prawo zrujnować wszystko, co nam dano.


Teoria ewolucji nawróconego


Osobista droga ze świata telestialnego to terestialnego


W swoim pamiętniku opisałem kiedyś swoje nawrócenie porównując je do zrzucenia przez węża starej skóry, uczucia dyskomfortu i chłodu, a następnie stopniowego i powolnego utwardzania nowej. Znalazłem się w nowym środowisku. Otworzyłem się na nowe zasady i nowe praktyki. Na początku nie w każdej sytuacji wiedziałem jak się zachować. Podczas kościelnych zebrań lub towarzyskich spotkań organizowanych przez łódzką czy warszawską gminę byli przy mnie misjonarze i inny członkowie gotowi do udzielenia pomocy lub porady. Kiedy nie było ich pod ręką, po prostu zadawałem sobie pytanie: Co zrobiłby na moim miejscu Starszy Swan albo Siostra Sylwia?

Przejście do świata Świętych w Dniach Ostatnich przebiegało w miarę bezboleśnie i pełne było fascynujących odkryć. Tak, z początku moje postępowanie było nieco sztuczne i wyuczone. Nikt mi niczego nie nakazywał. Po prostu uznałem, że misjonarze wiedzą lepiej ode mnie jak postępować, jak przemawiać, jak reagować na ataki nawiedzonych fanatyków czy na małe, naturalne konflikty z innymi członkami. Dlatego naśladowałem ich przykład. Obciąłem włosy, w niedzielę zakładałem białą koszulę i podarowany mi przez jednego z nich krawat, a w swoich konwersacjach, przemówieniach i lekcjach próbowałem przywdziewać postawę, ducha i nastawienie, które zaobserwowałem u nich, a które bardzo mi się podobało.


Osobista droga ze świata terestialnego do celestialnego


Nadchodzi jednak drugi etap naszego członkostwa w Królestwie Boga na ziemi. Wypełniając różne przydzielone nam odpowiedzialności coraz częściej oczekuje się od nas inicjatywy, podejmowania własnych decyzji. Przestajemy już być dziećmi. Coraz częściej zdawani jesteśmy na własny osąd, co jeszcze bardziej motywuje nas do poszukiwania mądrości w pismach świętych oraz osobistych objawień bezpośrednio od Ojca. Stajemy się coraz bardziej samodzielni. Nabieramy pewności siebie (nie jednokrotnie popełniając błędy i ucząc się z nich).

Albo, oczywiście, nadal, jak dzieci, rozglądamy się dokoła i naśladujemy innych członków, bo brakuje nam odwagi wyjścia z raju. Im bardziej jednak wchodzimy w życie, tym bardziej klarownie powinniśmy dostrzegać różnice między oczekiwaniami Boga i naukami jego Kościoła a nie do końca doskonałą kulturą naszej „mormońskiej” społeczności. Myślę, że to naturalne, tak samo jak naturalne jest to, że w zdrowej rodzinie dziecko próbuje naśladować swoich rodziców, lecz w miarę dorastania zaczyna odczuwać wrodzoną potrzebę dokonywania własnych osądów i podejmowania własnych decyzji. W ten sposób powoli, stopniowo przechodzimy z pozycji członka społeczności do pozycji przywódcy. Nie mam tu na myśli powołań przywódczych, ale dorosłego, dojrzałego postępowania, rozwijania pewności siebie i innych cech osoby niezależnej („działającej” a nie „podlegającej działaniu” - 2 Nefi 2:26), dobrego lidera.


Teoria ewolucji gminy, dystryktu i misji


Różnica między „mormonem” a Świętym w Dniach Ostatnich


Myślę, że podobnie powinna wyglądać ewolucja naszych kongregacji. Jeżeli nasze gminy prowadzą nas do królestwa terestialnego, to jesteśmy tylko jedną z wielu sekt czy wyznań, które tam przecież prowadzą. Można więc powiedzieć, że jednym z oczekiwań Ojca od swoich nawróconych synów i córek jest przeobrażenie naszej społeczności z sekty w rodzinę prawdziwych uczniów Chrystusa, lud „jednego serca i umysłu” żyjący sprawiedliwie i dostatnio (Mojżesz 7:18).

Nasz obecny prorok (rok 2020), Prezydent Russel M. Nelson, zachęca nas do unikania używania przydomka „mormoni” i zastąpienia go określeniem „Święci w Dniach Ostatnich”. Bóg chyba nie chce, żeby lud przymierza, współczesny Izrael myślał o sobie jako o członkach takiej czy innej religii lub sekty. Takie określenia jak „katolik”, „adwentysta”, „zielonoświątkowiec” czy „mormon” podkreślają przynależność do pewnej grupy. Niesie to za sobą pewien niesmak, sugerując prawie, że istnieje na świecie wiele klubów, z których darzymy sympatią i lojalnością nasz ulubiony. Podążanie po „wąskiej ścieżce” duchowego rozwoju nie powinno przypominać kibicowania lokalnej drużynie sportowej. Rozwój charakteru związany jest z osobistym, szczerym związkiem z Bogiem, istotą doskonałą.

Wiele kościołów ma pozytywny wpływ na swoich wyznawców, ale żaden nie dorównuje w swoim potencjale temu, który założył Zbawiciel świata i którym On sam kieruje przez objawienia dawane żyjącym prorokom oraz szczerze nawróconym członkom. Z drugiej jednak strony, jak uczą pisma święte, szczególnie Księga Mormona, chrzest w Kościele Boga niczego nie gwarantuje. Moje nazwisko może się znajdować na właściwej liście, ale jeżeli nie rozwinę osobistego, bliskiego związku z Bogiem i nie zacznę się zmieniać, stając się podobnym do mojego Mistrza, jeżeli nie zacznę myśleć jak On, czuć jak On, reagować na przeciwności tak, jak On by na nie reagował gdyby był na moim miejscu - nie zasługuję na miano Świętego.


Bóg nie zbuduje Syjonu wbrew naszej woli


Moje niemal 30-letnie doświadczenie w Kościele Jezusa Chrystusa nauczyło mnie, że zasada wolnej woli, czy wolności wyboru człowieka to nie tylko piękna teoria. My faktycznie jesteśmy wolni. Bóg może nam dać pisma święte, proroków, moc kapłaństwa, może posyłać do nas aniołów, dawać objawienia, uzdrawiać, błogosławić nas docześnie a nawet oferować czystość sumienia. Od nas jednak zależy, czy z tego wszystkiego skorzystamy.

Kiedy mieszkałem i podróżowałem po Stanach Zjednoczonych, gdzie kongregacje Kościoła są duże i - jak by to powiedzieć - bardziej dorosłe, zaawansowane, w wielu miejscach w Chicago, w Utah, w Oregonie i w Kalifornii nie raz miewałem uczucie, że nareszcie jestem tam, gdzie czuję się zupełnie jak w domu, otoczony jestem prawdziwymi uczniami Jezusa, ludźmi, których właściwe postępowanie jest spontaniczne, wypływa z natury latami (może nawet pokoleniami) wypracowanej przez osobistą wiarę otwierając się tym samym na boską łaskę, która dzięki Zadośćuczynieniu ma moc dokonywania zmiany w sercu człowieka, sprawiając, że nie ma on pragnienia czynienia zła ale ciągłe pragnienie czynienia dobra (oczywiście, co jakiś czas popełniając błędy). Nie dlatego, że takiego zachowania oczekuje się od nich w kulturze swojej sekty, ale dlatego, że - jak to określił Jezus - królestwo boże jest w nich (Łukasz 17:21). Po początkowym okresie przyzwyczajania się do nowych warunków, nasze myśli, słowa i uczynki powinny wypływać z naszych serc a nie wyuczonych kroków.


Nauka tańca


Rozwój naszych kongregacji jak też osobisty rozwój duchowy każdego z nas można porównać do nauki tańca. Zaczyna się od nieporadnego naśladowania doświadczonego nauczyciela, mechanicznego zapamiętywania poszczególnych kroków i ruchów ale godziny praktyki zawsze powinny prowadzić do miejsca, w którym ciało porusza się samo, bez świadomego napinania odpowiednich mięśni. Dobry tancerz dochodzi do takiej doskonałości, w której kroki i ruchy spontanicznie układają się same. Zaczęło się od ciężkiej, mozolnej pracy, a kończy się na czystej przyjemności, bezwysiłkowej niemal euforii.


Rozwój Kościoła w Polsce


Podczas obchodów dwudziestej rocznicy ustanowienia w Polsce misji Kościoła zostałem poproszony o wygłoszenie przemówienia. Nie potrafiłem się zdobyć na zbyt wielki optymizm i radość z czegoś, co - wg. mojej oceny - nie szło tak, jak powinno. Poza tym byłem wtedy w samym środku swojego „kryzysu wiary” spowodowanego rozczarowaniem przykładami niektórych członków. Zamiast więc motywacyjnej mowy, zwróciłem głównie uwagę na niesamowicie szybki postęp Kościoła u naszych wschodnich sąsiadów. Misjonarze trafili na Ukrainę w mniej więcej tym samym czasie co do Polski. Ukaińcy się jednak rozwijają, mają tysiące członków, paliki (zaawansowane lokalne organizacje zastępujące mniej zaawansowane dystrykty), okręgi (zamiast gmin) i patriarchów. Mają nawet Świątynię!

Od tamtego przemówienia minęło prawie dziesięć lat. Jak się mogłem tego spodziewać, nigdy mnie już nie poproszono o wystąpienie na większych zebraniach. Być może złamałem jedną z podstawowych zasad „mormońskiej kultury”, byłem za mało pozytywny. Ale zmęczony jestem słuchaniem, że to dopiero początek, a na początku nie jest łatwo, że w najbliższej przyszłości rozwój Kościoła eksploduje, i tak dalej. Tymczasem z roku na rok liczba członków pozostaje niemal taka sama. Pozytywnie czy nie - nie obchodzi mnie to - fakt jest faktem, że jako organizacja jesteśmy w stanie stagnacji (przez cały czas mam na myśli Kościół w naszym kraju).

W Polsce Kościół istnieje od trzech dekad. Odnoszę jednak wrażenie, że dla wielu członków nasz taniec nadal jest zbyt mechaniczny. Czujemy się komfortowo uśmiechając się do innych, klepiąc się po plecach i wykonując inne życzliwości według wzoru pokazanego nam przez przemiłych misjonarzy zza oceanu. Myślę, że te rytuały są zazwyczaj szczere, ale na tym nie powinniśmy poprzestawać. A jednak to nam wystarcza. Po dwugodzinnej sesji uśmiechów i serdeczności rozchodzimy się do domów, gdzie naprawdę zaczynamy się dobrze bawić, spędzając czas z prawdziwymi przyjaciółmi i rodziną. Zapominamy o współbraciach do następnej niedzieli. Oczywiście są wyjątki - coraz częściej członkowie organizują wspólne wypady do kina, a nawet na wczasy. Nasze siostry spotykają się z naszymi chłopakami a nawet zakładają wieczne rodziny. Takie wieści napawają optymizmem i dodają nadziei.

Często słyszymy, że Kościół w naszym kraju jest jeszcze młody. Faktycznie jesteśmy na etapie raczkowania. Chodzenia na czworakach można wybaczyć nawet dwulatkowi, ale trzydziestoletniemu facetowi trochę nie wypada. Jesteśmy jak małe dzieci udające dorosłych albo jak dorośli zachowujący się jak dzieci. W tym sensie jesteśmy jeszcze trochę sektą. Nie niebezpieczną. Ale daleko nam jeszcze do dorosłości, „do męskiej doskonałości” - jak to określił Paweł w Liście do Efezjan (rozdział 4, werset 13) - do dorośnięcia „do wymiarów pełni Chrystusowej”.

Myślę, że członkowie Kościoła w Efezie do których pisał apostoł Paweł mogli być jeszcze na podobnym etapie rozwoju, w którym znajdujemy się obecnie w Polsce. Paweł porównuje ich do dzieci miotanych i unoszonych lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez postęp, prowadzący na bezdroża błędu (werset 14). Istnieją w Polsce kongregacje w których na spotkaniach, oprócz nauk Kościoła, naucza się modnych na świecie filozofii według instrukcji otrzymanych nie od proroków, ale od celebrytów, postępowych dziennikarzy i polityków. Pod tym względem bardzo jesteśmy podobni do starożytnych Efezjan.

Bóg dał nam apostołów i proroków bo życzy nam tego samego, czego życzył Efezjanom apostoł Paweł:

„Lecz abyśmy, będąc szczerymi w miłości, wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, W Chrystusa, z którego całe ciało spojone i związane przez wszystkie wzajemnie się zasilające stawy, według zgodnego z przeznaczeniem działania każdego poszczególnego członka, rośnie i buduje siebie samo w miłości.” (Efezjan 4:15-16)


Dlaczego jeszcze jestem członkiem Kościoła?


Nie podzieliłem się tu swoimi powodami odsunięcia się od społeczności członków Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Myślę, że nikogo one nie interesują (właściwie to wiem to na pewno, bo nikt w ciągu lat mojego kryzysu nie chciał ze mną na ten temat porozmawiać, może dlatego, że negatywne gadanie odstrasza Ducha, jak twierdzi doktryna „mormońskiej kultury”). Chętnie jednak odpowiem na pytanie dlaczego nigdy nie przestałem uczęszczać na spotkania (choć przyznaję, że nie na wszystkie i nie z pełną uwagą, zawsze można „uciec” ze spotkania w niezawodnego smartfona - ha ha!) i dlaczego, od pewnego czasu wracam do Kościoła ze szczerą chęcią.

Po pierwsze, nigdy nie zapomniałem odpowiedzi jaką otrzymałem od swojego kochającego Ojca po trzeciej dyskusji ze Starszymi Swanem i Blumelem. Bóg odpowiedział na moją modlitwę. Dowiedziałem się, że Józef Smith z Nim rozmawiał wiosną roku 1820, tak jakbym tam był osobiście. Od tamtej pory, przez zmagania ze swoim niepokornym charakterem i podczas służy w Kościele, także podczas dwuletniej misji w Chicago, otrzymałem wiele potwierdzeń, które pogłębiły moje świadectwo oraz zrozumienie woli i charakteru Boga. Dzięki swojej dziesięcioletniej służbie w Polsce mogę śmiało powiedzieć, że On nie tylko kieruje Kościołem dając objawienia Braciom w Salt Lake City, ale troszczy się o każdą misję, dystrykt i gminę dając natchnienie lokalnym przywódcom, jeśli tylko chcą je otrzymywać. Jeśli nie są zbytnio zajęci rozglądaniem się na członków Kościoła w poszukiwaniu odpowiedzi w naszej terestialnej kulturze.

Po drugie, bardzo mi pomogło trzymanie się postanowienia codziennego studiowania pism świętych. Bez intelektualnego nawrócenia, „połączenia wszystkich kropek” (jak mawiają Amerykanie nawiązując chyba do dziecięcych łamigłówek), niektóre doświadczenia, czy nawet sprytnie ułożone zdanie wykrzywiające fakty z historii Kościoła mogą skutecznie naruszyć wiarę a nawet przyćmić duchowe świadectwo.

Kto wie jak potoczyłyby się losy Oliviera Cowdery czy Martina Harrisa, którzy rozmawiali przecież z aniołem Moronim i dotykali złotych płyt, gdyby pilnie studiowali pisma święte i umieli interpretować znaczenie swoich przykrych doświadczeń przez pryzmat pełniejszej wiedzy ewangelii? Odeszli od Kościoła, by w końcu do niego powrócić (obaj zmarli w Utah). Z pewnością jednak nie straciliby wielu lat życia borykając się z kryzysem wiary, by w końcu zdać sobie sprawę, że nigdzie nie można znaleźć duchowego spokoju jak w Królestwie Boga na ziemi.

W moim przypadku bardzo pomógł rozdział 76 Nauk i Przymierzy. Dzięki niemu zaakceptowałem w końcu fakt, że Kościół nie jest miejscem dla ludzi doskonałych, ale właśnie dla tych, którzy są jeszcze „terestialni” a nawet „telestialni”. Również fakt, że nie wszyscy skorzystają z pełnego potencjału jaki niesie członkostwo w Kościele. Jedni wydają owoc stukrotny, inni sześćdziesięciokrotny a jeszcze inni tylko trzydziestokrotny.

Nie ukrywam, że fajnie byłoby, gdybyśmy po chrzcie zawsze doświadczali w Kościele tylko rzeczy pozytywnych i budujących. Nigdy jednak i nikt czegoś podobnego nam nie obiecywał. Nikt natchniony nam nie obiecywał, że członkowie Kościoła będą nam pomagać w dźwiganiu naszych brzemion, albo nas pocieszać w chwilach w których potrzebujemy pocieszenia. Zupełni odwrotnie - to my zawarliśmy podczas chrztu przymierze w którym obiecaliśmy dźwigać brzemiona naszych braci i sióstr, alby im ulżyć, czy płakać z tymi którzy płaczą albo pocieszać tych, którzy potrzebują pocieszenia i zawsze dawać świadectwo o Bogu we wszystkim, co czynimy i gdziekolwiek się znajdujemy (Mosjasz 18:8-9).

Kiedy to piszę to ogarnia mnie wstyd za to, że latami użalałem się nad sobą, zamiast wywiązywać się ze złożonej Bogu obietnicy. Szkoda, że tego nie robiłem. Coś dziwnego dzieje się z człowiekiem skupiającym swoją uwagę na służeniu innym. Nie tylko zapomina on o własnych kłopotach, ale ci, którym służy magicznie zmieniają się w jego oczach. Zamiast irytować, stają się interesujący. Zamiast płytcy, stają się inspirujący. Zaczynamy ich lubić. Niektórzy nawet okazują swoją wdzięczność i zarażają się naszą pasją służenia i pomagania. Być może tak właśnie mieliśmy zbudować w Polsce Syjon.

Jeśli już mamy się rozglądać na innych to warto poobserwować misjonarzy i misjonarki, szczególnie doświadczonych „seniorów”, którzy po wychowaniu czasami przerażającej ilości dzieci, jeżdżą teraz po świecie z nadzieją, że może nadarzy się okazja kogoś pocieszyć, zmotywować, albo podzielić jakąś cenną nauką. Służba w Kościele, bez względu na to czy wymaga siedzenia za mównicą czy przed, może być czymś pasjonującym. Szczerze mówiąc nie odczuwam jeszcze wielkiego pragnienia poświęcania swojego czasu w Kościele, ale pamiętam, że kiedyś to czułem. Na razie wystarczy mi uczęszczanie na spotkania i słuchanie przemówień a także pomaganie swoim dzieciom w rozwinięciu ich własnego świadectwa intelektualnego i kibicowania w zdobywaniu tego najważniejszego - duchowego.

Jeśli pamiętasz jak się czułeś przed i zaraz po swoim chrzcie to może i Ty stwierdzisz, że warto znowu spróbować. Ja Ci mówię otwarcie - na pewno warto. Im więcej na spotkaniach ludzi wrażliwych na podszepty Ducha i tęskniących za doskonałą społecznością, tym lepiej zaczynają wyglądać proporcje między celestialnymi a terestialnymi (i telestialnymi). Kto zbuduje w Polsce Syjon? Przecież nie ludzie, którzy od dziesięcioleci uczęszczają na kurs tańca pierwszego stopnia!

Duża nadzieja w młodych ludziach, którzy nie pamiętają podłych lat Polski Rzeczpospolitej Ludowej, powszechnej znieczulicy, strachu przed obcymi, korupcji i powszechnej akceptacji złodziejstwa. Młodzi członkowie mogą zmienić kierunek Kościoła w naszym kraju. Jeżeli tylko nie należycie do stada bezmyślnych, którzy dali się nabrać na modne w naszych czasach filozofie to bardzo Was potrzebujemy. Wasze pokolenie jest szczególne. Nie jesteście takimi robotami jak my. Z moich obserwacji jesteście zdrowsi emocjonalnie, bardziej utalentowani, bardziej pewni siebie i - jeżeli postępujecie według głosu własnego sumienia - jesteście od nas mądrzejsi. Starsze pokolenia - nie obrażajcie się, bo ja tu tylko generalizuję. W każdym pokoleniu są osoby wyjątkowe (ale w młodym jest ich dużo więcej).

Jeżeli nie zostałeś jeszcze ochrzczony to odwiedzaj nas, spotykaj się z misjonarzami. Jeśli poczujesz w sercu zaproszenie od Boga - przyjmij chrzest w jego Kościele. Doświadczysz w nim wielu budujących ducha chwil i poznasz wielu fajnych ludzi. A tym, którzy jeszcze nie są wspaniali możesz pomóc dźwigać ich brzemiona, żeby były dla nich lżejsze, co wzmocni Twoje duchowe mięśnie.

Warto ufać lokalnym przywódcom, jednocześnie nie wymagając od żadnego członka Kościoła tej doskonałości o której pisał Paweł. Jeszcze nie. Sami do tej doskonałości doprowadźcie, tak jak to zrobili przodkowie mojej żony, którzy przystąpili do Kościoła w Danii prawie dwieście lat temu. Pewnej nocy, by nie mogli ich powstrzymać sąsiedzi i lokalna policja, uciekli ze swej wsi by statkiem dostać się do Nowego Jorku, z tamtąd parowcem do Nauvoo w Stanie Illinois a potem pieszo, jak najdalej od USA - w samo serce Gór Skalistych, gdzie u boku prawdziwych proroków i apostołów dosłownie zamienili pustynię w kwitnący ogród (jak to przewidział Izajasz). Stworzyli kongregacje posyłające na cały świat setki tysięcy misjonarzy próbujących odtworzyć to, czego dokonali ich przodkowie.

Dzisiejsze czasy są dużo łatwiejsze. Nie musicie uciekać przed uprzedzonym, agresywnym tłumem. Ogromna większość polskich Katolików to ludzie tolerancyjni i wyrozumiali wobec „innych wiar” jak nas określają. Kiedy już poczujecie się w Kościele Jezusa Chrystusa jak we własnym domu i nabierzecie pewności siebie (to bardzo ważne, bo błędem jest próba dokonywania zmian zaraz po chrzcie), naśladujcie nie członków Kościoła, ale tego, którego nazywamy naszym Mistrzem oraz tych, których wyznaczył na swoich apostołów i proroków (to zresztą jedno i to samo - NiP 1:38).


„Kto więc wierzy w Boga, może mieć pełną nadzieję lepszego świata, a nawet miejsca po prawicy Boga...” (Eter 12:4)

. . . . . .

Na tym kończę (przynajmniej na jakiś czas) pisanie tego bloga, który był dla mnie swego rodzaju terapią w trudnym okresie bycia odsuniętym od pełnej aktywności w Kościele. Niedawno sprawdziłem statystyki i - szczerze mówiąc - jestem pozytywnie zdumiony, że do tej pory mój blog został odwiedzony kilka tysięcy razy (pewnie tylko przez moją mamę, ale jednak). Myślałem z początku, że będzie sobie po prostu leżał cicho w wirtualnej przestrzeni dopóki ktoś go nie odkryje poszukując jakiejś informacji o „mormonach”. Pisałem go też w nadziei, że kiedyś moje dzieci zatęsknią za starym, może już nieżyjącym tatą i poczują pragnienie poznania jego spostrzeżeń i spojrzenia jego oczami na historię i doktrynę Kościoła. A tu nagle - takie duże liczby. Bardzo Wam dziękuję za poświęcony czas.

sobota, 29 lutego 2020

Zmiany w Kościele





Z ostatniej chwili: Uniwersytet Brighama Younga usuwa ze swojego Kodeksu Honorowego restrykcje wobec homoseksualistów!


W ubiegłym tygodniu nagłówki amerykańskich gazet doniosły:


„Uniwersytet Brighama Younga, którego właścicielem są mormoni łagodzi przepisy dotyczące ‚zachowań homoseksualnych’” (Salt Lake Tribune)


„BYU aktualizuje swój kodeks honorowy, usuwa nawiązania do zachowań homoseksualnych” (Daily Herald)


„Mormoński Uniwersytet Brighama Younga usunął zakaz ‚zachowań homoseksualnych’ ze swojego kodeksu honorowego” (insider)


„Nowy kodeks honorowy BYU bez klauzuli dotyczącej ‚zachowań homoseksualnych’” (Fox News)


„Uniwersytet Brighama Younga usuwa ‚zachowania homoseksualne’ jako naruszenie kodeksu honorowego  Jednopłciowe pary będą teraz się mogły całować i trzymać za ręce.” (KVIA)

Nastawiona lewicowo mniejszość Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich ogarnęła euforia. Wychodzimy z ciemnogrodu! Nareszcie zaczynamy doganiać świat!

Kiedy emocje nieco opadły, ludzie zaczęli czytać zaktualizowany Kodeks. Ku zdumieniu niektórych okazało się, że Kościół wcale nie zmienił swojej pozycji wobec grzechu homoseksualnych zachowań. Parę dni później dziennikarskie nagłówki już są nieco bardziej ostrożne:


„Studenci zmęczeni zmianami w uniwersyteckim kodeksie honorowym” (Voice of America)


„Studenci LGBTQ uniwersytetu BYU odczuwają ulgę, ale i konsternację odnośnie zmian w kodeksie honorowym” (MSN)


„Biseksualna biegaczka z BYU wyraża ‚rozczarowanie i konfuzję’ z powodu zmian w kodeksie honorowym” (MSN)


„Geye z Uniwersytetu Brighama Younga żądają odpowiedzi na pytania na temat zmian w kodeksie honorowym” (NBC4)


„Kontrowersja wobec kodeksu honorowego się pogłębia” (The Digital Universe)


Co to jest „Kodeks Honorowy”?


Niektóre uczelnie w USA, szczególnie te, których właścicielem jest religijna organizacja, wymagają od kandydatów na studentów podpisanie „Honor Code”, zawierającego reguły do których przestrzegania się zobowiązują. Celem tego kodeksu jest zachowanie poczucia bezpieczeństwa pośród studentów. Jest to wspólna umowa przestrzegania pewnych ustalonych zasad i wartości.

Kiedy w roku 1994 otrzymałem niespodziewaną wiadomość, że zostałem przyjęty do BYU, ogarnęły mnie wątpliwości, czy dam sobie radę na studiach w obcym kraju i w języku, którego jeszcze dobrze nie znałem. Dzięki Honor Code nie musiałem się jednak martwić o jedno. Wiedziałem, że podczas studiów będę otoczony ludźmi, z którymi łączy mnie postanowienie zachowywania znanych i zaakceptowanych przez nas wszystkich norm moralnych: nikt mnie nie będzie namawiał do picia alkoholu czy narkotyków, nikt nie będzie ode mnie oczekiwał pomocy w ściąganiu podczas egzaminu, itd.

I tak faktycznie było. Poziom podporządkowania się nauczanym przez Kościół Jezusa Chrystusa zasadom i wartościom poszczególnych studentów BYU nie był jednakowy, ale generalnie, czułem się jak ryba w wodzie. A fakt, że byłem studentem BYU, a co za tym idzie, musiałem wcześniej podpisać Kodeks Honorowy, sprawił, że piękne i miłe studentki chętniej przyjmowały moje zaproszenia do wspólnego spędzenia wieczoru bez większej wątpliwości co do mojego postanowienia życia w zgodzie z czystością seksualną poza małżeństwem.

Kodeks ten jest „honorowy” dlatego, że nikt nie sprawdza czy się go przestrzega. Nikt nikomu nie zagląda do lodówki w poszukiwaniu puszek z piwem i nie instaluje podsłuchu w sypialniach studentów. Każdy uczciwy student BYU, bez względu na to, czy jest członkiem Kościoła czy nie, honorowo dotrzymuje danego przez siebie słowa. Jeden z moich bliskich kolegów z którym mieszkałem pod jednym dachem przez pierwsze dwa lata studiów był ateistą. Zarówno on jak i jego odwiedzająca go regularnie, również niewierząca dziewczyna, nie raz wyrażali swoją wdzięczność za szczególną atmosferę na kampusie z powodu właśnie zasad zawartych w Kodeksie Honorowym.


Co się stało?


Co się zmieniło przez ostatnie 20 lat? Postawa niektórych obecnych studentów BYU wobec Honor Code jest dla mnie zadziwiająca. Szczególnie, że niektórzy z nich twierdzą, że są wiernymi członkami Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Dlaczego podpisywali regulamin, skoro nie zgadzają się z jego treścią? Przyznaję się, że trudno mi zrozumieć osoby nie szanujące zwyczajów panujących w miejscu prywatnym. Nie wyobrażam sobie, na przykład, wkroczenia do katolickiego kościoła i domagania się, żeby podczas swoich kazań ksiądz,oprócz Biblii, zaczął cytować Księgę Mormona. Nikt nie przyjmuje zaproszenia do odwiedzin w domu sąsiada by bez jego zgody przestawiać mu meble.

Gdyby w Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich obowiązywał system demokratyczny (istnieją takie kościoły), to postawa ludzi cierpiących na nadmiar energii byłaby do pewnego stopnia uzasadniona. Ale nasz Kościół jest Królestwem, nie Demokracją. Jedną z fundamentalnych podstaw naszej religii jest doktryna mówiąca, że Kościół kierowany jest przez objawienie otrzymywane przez naszych przywódców, proroków Boga. Ponadto, warunkiem do otrzymania przywileju wejścia do Świątyni, szczególnego dla nas miejsca, jest odpowiedź „Nie.” na pytanie, czy wspieramy jakąkolwiek organizację, której nauki są sprzeczne z naukami Kościoła. Mimo to, coraz więcej, szczególnie młodych członków, aktywnie działa w ruchach i roganizacjach domagających się rzeczy kompletnie niekompatybilnych z naszymi wartościami.

Prawa od których uzależnione jest nasze szczęście podczas tego życia oraz zbawienie w przyszłym życiu są już dawno ustalone. Nie są one wynikiem protestów, petycji i głosowania, ale objawień otrzymanych przez proroków Boga. Zdecydujcie się, drodzy zainfekowani lewackim wirusem czciciele Boga i mamony. Jak ktoś mądry powiedział: zbliżając się do rozwidlenia dróg za którym stoi drzewo, trzeba podjąć decyzję. Skręcam w lewo albo w prawo. Nie jest mądrze, w takiej sytuacji kompromisowo jechać dalej prosto.

Po co, pytam, aktywnemu homoseksualiście pchać się pośród ludzi wyznających wiarę w Boga, który od początku świata uczy, że zachowania homoseksualne nigdy nikogo nie doprowadzą do pełni szczęścia? Homoseksualizm może, owszem, niektórym ludziom dać przyjemność, ale nigdy trwałej satysfakcji. Możecie się z tym nie zgadzać. Nie ma problemu. Dlaczego więc nie złożycie aplikacji do innego uniwersytetu? W Stanach Zjednoczonych macie przecież setki opcji. W samym Stanie Utah istnieją dobre uczelnie, w których możecie się trzymać za ręce a nawet mieszkać razem ze swoim kochankiem?

Dlaczego nie wybierzecie na przykład Uniwersytetu Utah? Kilka lat temu byłem w Salt Lake City na Konferencji Generalnej Kościoła. W przerwie między sesjami wybrałem się na spacer w okolice budynku Capitol. Tysiące studentów UofU zorganizowało w proteście przeciwko Kościołowi marsz przez miasto... w majtkach. Jak widać, jest nawet taka opcja. Dlaczego nie dołączycie do ludzi dzielnie spacerujących po ulicy bez spodni i zaczepiających dziwnego faceta w garniturze?

Skąd w lewicowych umysłach bierze się tyle gniewu? Z tolerancją i równością na ustach, a jednocześnie sercem wypełnionym ciągłym niepokojem, zadziwiającym agresywnym dążeniem do podporządkowania swoim ideom całego świata. Nie przez perswazję i dyskusję, ale siłą, demokratycznie - krzycząc, oskarżając, pchając się tam, gdzie was nie chcą, demonizując, szydząc i poniżając każdego, kto się z wami nie zgadza. Uciekając się nawet do wsparcia ze strony rządu od którego domagacie się specjalnych przywilejów dla siebie oraz ograniczenia wolności sumienia wobec innych, wzmacniając swoją pozycję nie logicznym argumentem czy odniesieniem się do etyki, cnoty albo głosu sumienia ale policyjnymi karabinami.


Dlaczego Kościół usunął wzmiankę o „homoseksualnych zachowaniach” z Honor Code?


Nie jestem jednym z przywódców naczelnych Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, dlatego mogę się tylko domyślać bazując na swojej wiedzy, łącznie z historią tego Kościoła, zarówno w czasach starożytnych jak i współczesnych.

Członkowie tego Kościoła stojący jedną nogą w Babilonie a drugą w Syjonie (posługując się powiedzeniem założyciela BYU) mówią, że (pozorne) obniżenie moralnej poprzeczki „to krok we właściwym kierunku”. Myślę, że tak, ale mam na myśli zupełnie inny kierunek. Kościół nie skręca w lewo, jak się niektórzy o to usilnie modlą. W przeciwieństwie do niektórych innych religii, nasi przywódcy nigdy nie przestaną nauczać, że warunkiem zbawienia (w najwyższej chwale) jest związek między prawnie zaślubionymi mężczyzną i kobietą. Bóg nie zmienia swoich doktryn i nie negocjuje swoich pozycji z nikim, nawet z rządem, tak zwanymi „opiniodawcami” - dziennikarzami, piosenkarzami, aktorami, filozofami czy aktywistami.

Z drugiej strony, Bóg nigdy nikogo nie zmusza do przyjęcia jego praw. Jeżeli odrzucamy jego nauki, nie ma sprawy - Bóg je nam odbiera.


„Tak mówi Pan Bóg: Dam ludziom słowo po słowie, przykazanie po przykazaniu, trochę tu i trochę tam, i błogosławieni będą ci, którzy słuchają Moich przykazań i nadstawiają ucha, aby usłyszeć Moje rady, albowiem zdobędą oni mądrość. Temu, kto przyjmuje, dam więcej, a od tego, kto mówi: Wystarcza nam, co mamy; od takich zostanie zabrane nawet to, co mają.” (2 Nefi 28:30)

Kiedy więc widzimy jak pod presją rozwścieczonego tłumu apostołowie Boga usuwają z oficjalnych dokumentów kościelnych słowa, zdania i akapity, nie ma powodu do zadowolenia. Chyba tylko dla tych, których nie interesuje wola Boga, a kierują się raczej diabelskim dążeniem do podporządkowania sobie wszystkich, którzy się z nimi nie zgadzają.

Księga Mormona podaje wiele interesujących szczegółów dotyczących sposobu prowadzenia walki ze złem. Można je znaleźć, między innymi, w opisach wojen.


Obrona Nefitów przed Lamanitami.


Oprócz licznych przemówień starożytnych proroków żyjących na amerykańskim kontynencie oraz natchnionych pisanych rozpraw o boskich doktrynach, Księga Mormona zawiera także liczne relacje z militarnych konfliktów między ludami Nefitów i Lamanitów. Wielu czytelników zastanawia się dlaczego prorok Mormon zawarł w swojej kronice, której celem jest przekonanie ludzi, że „Jezus jest Chrystusem, Wiecznym Bogiem, objawiawającym się wszystkim narodom” opisy wojen. W jaki sposób historia obrony z reguły wierzących Nefitów przed pogańskimi Lamanitami może nam pomóc lepiej poznać Boga i jego nauki oraz sposoby jego działania? Posłużę się przykładem:

Około roku 64 p.n.e. wykorzystując spowodowany przez „jakąś intrygę” rozłam pośród Nefitów, Lamanici  wyparli nefickie wojska z południowej części kraju i zajęli wiele miast (Alma 53:8). Potem przejęli także kontrolę nad położonym w strategicznym miejscu mieście Antiparah (56:14). Rozdziały 56 i 57 Księgi Almy zawierają szczegółowy opis odzyskania Antiparah przez Nefitów. Niewielki oddział Nefitów przeszedł obok miasta celowo zwracając na siebie uwagę przywódców Lamanitów. Ci wysłali za nim dużą część swojej armii nie zdając sobie sprawy, że zostają wyprowadzeni w sytuację bez wyjścia. Drugi oddział Nefitów zaatakował Lamanitów od tyłu, w porę otrzymując wsparcie od oddziału Helamana znajdującego się z przodu.

Składający się z „dwóch tysięcy chłopców” oddział Helamana odegrał w tej bitwie kluczową rolę. Wspomniani chłopcy byli synami nawróconych do ewangelii Jezusa Chrystusa lamanickich imigrantów. Helaman, w liście do naczelnego wodza Nefitów (Moroniego) napisał: „nigdy, pośród wszystkich Nefitów, nie widziałem tak wielkiej odwagi” (56:45). Dalej Helaman napisał:


„Nigdy nie walczyli, a mimo to nie bali się śmierci, i troszczyli się więcej o wolność swych ojców niż o własne życie, bowiem matki nauczyły ich, że jeśli będą ufać, Bóg ich ocali.” (56:47)

Zwycięstwo bitwy o miasto Antiparah przechyliło szalę zwycięstwa na stronę narodu Nefitów doprowadzając w końcu do wyparcia z kraju okupantów.


Duchowe lekcje z wojny.


Wojna między Lamanitami a Nefitami z lat 60. p.n.e. zawiera wiele interesujących i cennych lekcji dla nas, ludzi żyjących ponad dwa milenia później. Oto kilka z nich:

1. W wojnie dobra ze złem czasami strona dobra zmuszona jest do wycofania się ustępując miejsca silniejszym.

2. Wycofanie się nie musi oznaczać ustępstwa wobec zła czy gotowości do kompromisu ze złem.

3. Droga do ostatecznego zwycięstwa nie jest prosta. Często wymaga kreatywności, skomplikowanej strategii, zrozumienia psychologii w celu przewidzenia ruchów przeciwnika, a także pozornego kompromisu, żeby zyskać na czasie, odbudować siły do ostatecznego ataku i odzyskania tego, co się wcześniej utraciło.

4. Nefici wygrali wojnę z poganami tylko dzięki wierze, odwadze i bezkompromisowej wierności wobec Boga niewielkiej grupy osób jeszcze niedawno należących do narodu niewiernych.

5. Łatwo jest wskazać na grupę uzbrojonych mężczyzn jako tych, których męskość i gotowość do poświęcenia ocaliła swój naród od zagłady lub niewolnictwa. Trudniej jest docenić fakt, że ci mężczyźni zostali wychowani na duchowych mocarzy przez swoje wierne boskim zasadom matki.

Jak skorzystać z historii wojny obronnej przed Lamanitami w roku 2020 n.e.:


1. Czasami prorocy się wycofują.


Gdyby mieszkańcy zdobytego przez armię Lamanitów miasta honorowo nie składali broni aż do ostatniej krwi (jak to robili nasi rodacy w historii doprowadzając do niepotrzebnych tragedii), Nefici nigdy nie wygraliby wojny z Lamanitami. Czasami trzeba się wycofać, dać przeciwnikowi chwilę satysfakcji, przemyśleć kolejne działania i zaatakować wtedy, gdy się tego nie spodziewa.


2. Wycofanie się nie musi oznaczać ustępstwa wobec zła czy gotowości do kompromisu ze złem.


Kiedy faryzeusze zapytali: „Czy wolno odprawić żonę swoją dla każdej przyczyny?” (Mateusz 19:3), Jezus odpowiedział, że co Bóg złączył, niechaj człowiek nie rozłącza. Wtedy mądrale zwrócili uwagę na to, że w Prawie Mojżesza istnieje klauzula wspominająca o „liście rozwodowym”. Jezus wyjaśnił im dlaczego Mojżesz pozwolił na rozwód mimo, że taka praktyka („dla każdej przyczyny” - w. 3) nie jest w harmonii z wolą Boga:


„Rzecze im: Mojżesz pozwolił wam odprawiać swoje żony ze względu na zatwardziałość serc waszych, ale od początku tak nie było.” (Mateusz 19:8)

Izraelitów nie interesowała wola Boga co do rozwodu. Dlatego Bóg, który zawsze respektuje wolną wolę człowieka, odebrał im to prawo. Praktyka wręczania żonie listu rozwodowego i odprawiania jej z byle przyczyny nie jest w harmonii z wolą Boga bo taka praktyka nie przynosi jego dzieciom trwałego szczęścia. Skoro jednak Izraelitów nie interesowało trwałe szczęście - proszę bardzo - rozwodźcie się. Działacze na rzecz prawa człowieka do rozwodu bardzo się z tego powodu ucieszyli, choć mina proroka Mojżesza ogłaszającego obniżenie norm moralnych z pewnością nie wyrażała radości.


3. Prorocy muszą czasem myśleć strategicznie.


Wkrótce po przywróceniu Kościoła Józef Smith otrzymał przykazanie rozpoczęcia praktyki Poligamii. Pod koniec dziewiętnastego wieku prorok Wilford Woodruff ogłosił zakończenie praktyki Poligamii. Co to może oznaczać? Czy któryś z tych proroków się mylił? Czy w latach 1890. Kościół nareszcie przestał być ciemnogrodem i postanowił zrównać szeregi z postępowym światem? Oczywiście istnieje możliwość, że od początku Bóg planował wprowadzenie Poligamii tymczasowo. Jednak uzasadnienie zmiany w kościelnej praktyce jakie podał prorok Woodruff sugeruje, że było inaczej. W Naukach i Przymierzach czytamy jego słowa:


„Pan ukazał mi przez wizję i objawienie, dokładnie coby się stało, gdybyśmy nie zaprzestali tej praktyki...”

Rząd Stanów Zjednoczonych odebrałby Kościołowi świątynie „i bylibyśmy zmuszeni zarzucić tę praktykę” - powiedział prorok. Zmiana ta podyktowana była również troską o bezpieczeństwo Świętych w Dniach Ostatnich. „Zamieszanie królowałoby w całym Izraelu, i wielu ludzi byłoby uwięzionych.”

Krytycy Kościoła twierdzą, że gdyby Kościół kierowany był przez proroków Boga, nie podejmowałby decyzji pod naciskiem rządu. Prawdą jest, że źródłem zaprzestania praktyki Poligamii (która, choć trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, przynosiła Świętym, szczególnie kobietom, wiele błogosławieństw, również doczesnych - to temat na inny artykuł) były rządowe prześladowania a jej kontynuacja byłaby strategicznie mało praktyczna. Jednak to nie Wilford Woodruff podjął taką decyzję, tylko Bóg, który jest głową Kościoła. Prezydent Woodruff podkreślił:


„Raczej bym pozwolił, aby wszystkie świątynie wypadły nam z rąk; raczej sam poszedłbym do więzienia i dopuścił, by każdy inny człowiek tam poszedł, gdyby Bóg nieba nie nakazał mi uczynić, com uczynił...”

Nie znam procesu myślenia obecnego proroka Nelsona ani jego doradców. Nie wiem czy Pan im ukazał na jakie niebezpieczeństwa mogliby być narażeni Święci, gdyby Kościół nie usunął rażących „postępowe” oczy takich określeń jak np. „homoseksualne zachowania”. Może po prostu obserwują sytuację w lewicowej Europie, płonące kościoły i pełne nienawiści twarze lewackich bojowników podczas demonstracji antywolnościowych. Ale jedno wiem na pewno. Wcale nie potrzebuję wzmianki o homoseksualnym zachowaniu, żeby znać wolę Boga co do homoseksualnego zachowania. Kto chce, może czytać pisma święte i tysiące przemówień współczesnych proroków w naszych czasach na ten temat. Lepiej może usunąć - jak by nie było - niepotrzebne teksty (Kodeks Honorowy nadal zawiera klauzulę o życiu zgodnym z czystością seksualną, która oczywiście wyklucza zachowania homoseksualne: „ Prowadź zgodne z zasadą czystości moralnej, cnotliwe życie, łącznie z brakiem stosunków seksualnych poza małżeństwem między mężczyzną a kobietą.”) niż zeskrobywać ze ścian świątyni lub kościelnej kaplicy szczątki ofiar lewackiego ataku terrorystycznego.


4. Czasem niewielka grupa bohaterów doprowadza do ostatecznego zwycięstwa.


Tak, jak młodzi chłopcy pod wodzą Helamana doprowadzili do wycofania się okupantów z nefickiej ziemi, podobnie i w naszych czasach może być tak, że modlitwy i wiara nieskażonej popularnymi na świecie filozofiami mniejszości w Kościele sprawi, że Kościół przetrwa ten okres obłędu na punkcie seksualności i politycznej poprawności. Kto wie - może sprawią to właśnie ci, którzy nie mogą się pochwalić genealogią sięgającą mormońskich pionierów początków Kościoła. Może potrzebujemy w Kościele ludzi, którzy nie wychowali się w amerykańskiej kulturze wywierającej psychiczny nacisk na osobach myślących samodzielnie, efektywnie zmuszając ich do politycznej poprawności, gloryfikującej każdy rodzaj odmienności i demonizującej każdego, kto waży się zwracać uwagę na podważające niektóre amerykańskie wartości fakty.


5. Siła Kościoła zależy od wiary naszych kobiet.


Gdyby nawrócone Lamanitki posyłały swoich synów do przedszkoli zamiast czerpać radość z wypełniania swoich powinności jako matki, kto wie czy historia ludu Nefitów nie zakończyłaby się o pięć wieków za wcześnie.

To dzięki wiernym siostrom i wpajaniu przez nie zasad Ewangelii swoim synom, armia Nefitów była nie do pokonania. Współczesne feministki okłamują kobiety obiecując im szczęście za uleganie filozofiom kompletnie przeciwnym do zasad nauczanych przez proroków. Ich twierdzenia nie tylko są w sprzeczności z naukami Boga, ale również z wynikami naukowych badań. Statystyki pokazują, że kobiety cieszące się największą satysfakcją i poczuciem spełnienia to nie te, które jeżdżą na traktorach, pracują na linii produkcyjnej, wertują faktury czy zarządzają przedsiębiorstwami, ale te, które wykonują najważniejszą pracę na świecie - wychowują swoje dzieci.

Proszę tu na mnie nie krzyczeć. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie wiele rodzin w dzisiejszym świecie wysokich podatków może sobie pozwolić na jedną wypłatę. Większość kobiet zmuszonych jest do zawodowej pracy. Możemy jednak rozpocząć naprawę tej chorej sytuacji od wspierania ruchów dążących do tego, by większość z wypracowanych przez męża pieniędzy nie była im odbierana po to, by budować żłobki i przedszkola. To oczywiście także temat na osobny artykuł.


Z ostaniej chwili: Kościół właśnie opublikował zmiany w zawierającym m.in. oficjalne stanowisko wobec homoseksualizmu, transseksualizmu i edukacji seksualnej!


Zapraszam teraz do zapoznania się z najnowszą wersję kościelnego „Podręcznika” zawierającego, między innymi rozdział 38 pod tytułem „Przepisy i wytyczne Kościoła” („Church policies and guidlines”). Oto kilka fragmentów, jeszcze gorących, bo zaktualizowane zostały w tym samym tygodniu w którym zaktualizowano Kodeks Honorowy BYU.

Ograniczę się do streszczeń. Każdy może się zapoznać z oryginalnym tekstem dostępnym w kościelnej apce „Gospel Library” lub na witrynie Kościoła.


38.6.5 - Czystość moralna i wierność małżeńska


Prawo czystości moralnej oznacza unikanie seksualnych stosunków poza małżeństwem między mężczyzną a kobietą.


38.6.12 - Pociąg do tej samej płci i zachowania homoseksualne („same-sex behavior”)


Osoby z pociągiem do tej samej płci zasługują na „wrażliwość, miłość i szacunek”. Kościół promuje w społeczeństwie zrozumienie odzwierciedlające nauki o życzliwości, otwartości („inclusiveness”), miłości do innych i szacunku dla wszystkich istot ludzkich. Kościół nie zajmuje pozycji w debacie o źródle pociągu do tej samej płci.

Przykazania boskie zabraniają niemoralne zachowania zarówno homoseksualne jak i heteroseksualne.

Członkowie Kościoła, którzy odczuwają pociąg do tej samej płci lecz dążą do życia zgodnego z prawem czystości moralnej mogą liczyć na wsparcie swoich przywódców kościelnych. Mogą otrzymywać kościelne powołania, rekomendację świątynną, itd. Mężczyźni mogą otrzymać kapłaństwo.

Niektórzy wierni członkowie Kościoła nie otrzymają w tym życiu błogosławieństw wiecznego małżeństwa i rodzicielstwa. W końcu jednak otrzymają wszystkie obiecane błogosławieństwa wieczności, pod warunkiem, że pozostaną wierni zawartym z Bogiem przymierzom (Mosjasz 2:41).


38.6.13 - Małżeństwo homoseksualne („Same-Sex Marriage”)


W tym rozdziale Kościół potwierdza, że małżeństwo między mężczyzną a kobietą jest niezbędne w boskim planie. Tylko legalnie i prawnie zaślubiony mężczyzna i kobieta jako mąż i żona powinni mieć stosunki płciowe. „Każde inne stosunki płciowe, łącznie z tymi między osobami tej samej płci, są grzeszne i osłabiają boską instytucję rodziny.”


38.6.14 - Edukacja seksualna


Rodzice są odpowiedzialni za edukację seksualną swoich dzieci. W miejscach, w których szkoły prowadzą zajęcia z edukacji seksualnej rodzice powinni dążyć do upewnienia się, że dawane dzieciom instrukcje są w harmonii z rozsądnymi wartościami moralnymi i etycznymi.


38.6.21 - Osoby transseksualne


Jak każdy człowiek, osoba określająca się jako transseksualna zasługuje na wrażliwość, życzliwość, współczucie i chrystusową miłość. Takie osoby mogą uczęszczać na kościelne spotkania.

Płeć osoby to biologiczna płeć w chwili narodzin. Kościół nie uczy co sprawia, że niektóre osoby określają się jako transseksualne.

Takie osoby mogą przyjąć chrzest, uczestniczyć w sakramencie i otrzymywać błogosławieństwa kapłańskie. Jednak wyświęcone do kapłaństwa mogą być tylko osoby, które urodziły się mężczyznami. Obrzędy w świątyni mogą być otrzymane zgodnie z płcią w chwili chrztu.

Kościół jest przeciwny operacjom zmiany płci.

Kościół jest przeciwny „tranzycji płciowej”...

(Nigdy nie słyszałem o czymś takim. Dlatego zajrzałem do wikipedii: „Tranzycja płciowa (ang. gender transition) – proces zmiany sposobu wyrażania swojej płci lub cech płciowych tak, aby były one zgodne z wewnętrznym poczuciem własnej tożsamości płciowej...”)

...Tranzycja płciowa to zmiana sposobu ubierania się, zmiana imienia lub zaimka osobowego tak, by się przedstawiać za kogoś innego niż tego, kim się było w chwili narodzin. Prawa członkowskie takich osób mogą być ograniczone na czas tranzycji płciowej (otrzymanie lub używanie kapłaństwa, wstęp do świątyni i otrzymywanie powołań kościelnych). Takie osoby zapraszane są jednak do uczestnictwa w życiu Kościoła.

Osoby transseksualne, które nie poddają się medycznej, chirurgicznej czy społecznej tranzycji i są godne mogą otrzymywać powołania, rekomendację świątynną oraz uczestniczyć w świątynnych obrzędach.

Preferencje osoby, która zdecydowała się na zmianę imienia lub zaimka osobowego, mogą być zanotowane w kościelnej kartotece. Takie osoby mogą być nazywane wybranym przez siebie imieniem. (Domyślam się, że ten akapit został wymuszony przez obowiązujące w niektórych Stanach prawa. To jednak tylko mój domysł.)


Zakończenie.


Jak widać, nie ma żadnego skrętu w lewo. Czy istnieje jakikolwiek powód dla którego możemy się spodziewać „postępowych” zmian w nauce i praktyce Kościoła? Ja nie dopatrzyłem się ani jednej takiej zmiany czy sugestii, że może takowa nastąpić w przyszłości. Odkąd spotkałem po raz pierwszy misjonarzy Kościoła prawie 30 lat temu zawsze byłem nauczany czym jest małżeństwo, jaka jest rola rodziny w Planie Zbawienia, zawsze podkreślano, że Bóg kocha wszystkie swoje dzieci, łącznie z grzesznikami. Kościół nigdy nie nauczał, że tendencje homoseksualne są grzechem. Tylko zachowania homoseksualne są naruszeniem przykazania „Nie cudzołóż.” Żadnych innych nauk nie znalazłem w zachowanych przemówieniach proroków z pierwszych czy późniejszych lat Przywrócenia ani w pamiętnikach Parleya P. Pratta czy książkach Josepha Fieldinga Smitha albo „Mormońskich Doktrynach” Bruce’a R. McConkiego.

Załóżmy, że „postępowi” fanatycy przejmą kiedyś całkowitą kontrolę i wprowadzą Komunizm wraz z marksistowskimi filozofiami. Przypuśćmy, że nowe regulacje skażą Podręcznik na przynależność do kategorii „mowy nienawiści” i trzeba go znowu będzie zmienić. Może nawet zmniejszy się on kiedyś do jednego, wymarzonego przez nasze lewicowe siostry i lewicowych braci zdania: „Róbta co chceta, tylko nie obrażajcie czarnoskórych, feministek, homoseksualistów, biseksualistów, transseksualistów...” Powiedzmy, że każą nam spalić Biblię i Księgę Mormona. Może do tego dojść. W końcu w Demokracjach żądzi większość. Cokolwiek zdecydują, trzeba się będzie temu przyporządkować.

Wszystkich egzemplarzy się nie doszukają. A nawet jeśli tak, to studiujmy Księgę Mormona i inne pisma święte póki jest to jeszcze legalne. Nauczmy się ich na pamięć. Albo żyjmy tak, żebyśmy sami stali się prorokami i prorokiniami, chodzącymi pismami świętymi. Choćby było nam dane żyć w świecie szczekających kotów i miałczących psów a rewolucja kulturalna zamieni Świątynie na nocne kluby lub pałace kultury to nadal możemy żyć i wierzyć jak Bóg przykazał a obrzędów doczekamy się po zmartwychwstaniu. Nic nas nie może powstrzymać od czczenia Boga w zgodzie z naszymi sumieniami.