niedziela, 16 sierpnia 2020

Miłość i jej przeciwieństwo

Miłość i nienawiść

Apostoł Jan uczył, że „Bóg jest miłością” (1 List Jana 1:8). Prawdziwy chrześcijanin, uczeń Jezusa, dąży do tego, by stać się miłością. Co to jednak znaczy? Co to znaczy „kochać Boga”? Co to znaczy „kochać bliźniego”? Odpowiedź nie jest prosta. Zdania są podzielone. Ja rozumiem to tak:


Wprowadzenie

Świat chrześcijański można podzielić na dwie kategorie: leniwi Chrześcijanie i pracowici Chrześcijanie.

Leniwi Chrześcijanie nie zagłębiają się w nauki Jezusa. Nie pragną ich poznać, nie starają się zharmonizować swojego charakteru z Jego. Dla zachowania tradycji i (w ich mniemaniu) czystego sumienia uczęszczają do swoich kościołów, gdzie czyta się wybrane fragmenty z pism świętych. Te nauki, które zdają się potwierdzać ich poglądy - przyjmują, czasem nawet uczą się ich na pamięć, by w razie potrzeby użyć ich jako amunicji w sporze dowodząc (głównie przed sobą), że są na słusznej drodze. Sami jednak nie studiują natchnionych słów starożytnych proroków, nie próbują pojąć umysłu Boga, by nauczyć się czuć i myśleć jak On. Ich lenistwo polega na braku wiary, że można zmienić swoje myślenie i udoskonalić swój charakter. Myślenie i interpretację pism świętych pozostawiają mądrzejszym od siebie - i nie prorokom, lecz teologom (a przecież słusznie już ktoś dawno zauważył, że kiedy kończy się objawienie, zaczyna teologia).

Pracowity intelektualnie i duchowo Chrześcijanin ma wiarę w możliwości swojego umysłu i w moc Boga w dokonanie największego cudu - zmiany serca, czasami określanego jako „ponowne narodziny”. Rozumie, że taka zmiana zaczyna się od Słowa - dogłębnego zrozumienia jak myśli i czuje doskonała Istota. Wymaga to nie tylko wysiłku mentalnego, ale ogromnej pokory. Bez pokory nie ma postępu, bo jej przeciwieństwo - duma - powstrzymuje człowieka od zmiany poglądów i działania.

Popularne na świecie Chrześcijaństwo jest leniwe, płytkie, powierzchowne. Wracając do tematu miłości - leniwi Chrześcijanie znają tylko jeden lub dwa fragmenty z Biblii na temat miłości - „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego” i ten o miłowaniu wroga. Biblia nie jest jednak krótką broszurką, ale ogromnym zbiorem zawierającym kroniki, kazania, listy i relacje z objawień, które - wszystkie razem wzięte pod rozwagę i z natchnieniem od Ducha Świętego - rzucają pełniejszy obraz prawdziwego Boga, który jest miłością.

Niechęć do osobistego studiowania pism świętych uzasadnia między innymi lęk przed znalezieniem w nich fragmentów pozornie (!) zaprzeczających tym popularnym fragmentom. Nie jeden artykuł ateisty czy rozczarowanego Chrześcijanina podkreśla rzekome niespójności w naukach różnych proroków z czasów starożytnych. Najczęściej podkreśla się pozorne (!!) różnice między przesłaniami Starego a Nowego Testamentu. W rezultacie wytworzył się popularny w Chrześcijaństwie podział na surowego Boga Starego Testamentu i kochającego Boga Nowego.

Możemy, oczywiście, przyjąć, że Bóg się zmienił i jego nauki także uległy stopniowej ewolucji, ale nie trudno jest w tej teorii doszukać się poważnego problemu. Definicja Boga zawiera przecież ważną cechę jego charakteru - doskonałość. Doskonała istota nie robi postępów duchowych, bo nie ma nic lepszego od doskonałości.

Myślę, że lepszym rozwiązaniem problemu pozornych (!!!) niespójności między naukami jednego a drugiego proroka jest założenie, że to nie Bóg się mylił ale my mylnie interpretujemy jego nauki. W temacie miłości (i w każdym innym) warto się więc zastanowić jaka jest boska definicja tego pojęcia.


Czym miłość nie jest?

Przyjęło się twierdzenie, że przeciwieństwem miłości jest nienawiść. Zakładając jednak, że Bóg zawsze był Bogiem - niezmiennym, doskonałym i konsekwentnym w myśleniu i nauczaniu, to popularne stwierdzenie musimy uznać za mylne, bo, według Biblii, Bóg, który jest miłością także nienawidzi.

W Starym Testamencie czytamy:

„Tych sześć rzeczy nienawidzi Pan, a tych siedem jest dla niego obrzydliwością: Butne oczy, kłamliwy język, ręce, które przelewają krew niewinną, serce, które knuje złe myśli, nogi, które śpieszą do złego, składanie fałszywego świadectwa, i sianie niezgody między braćmi.” (Przypowieści Salomona 6:16-19)

W Księdze Mormona prorok Alma przekazał swojemu synowi instrukcje, by uczył ludzi „wiecznej nienawiści do grzechu i niegodziwości.” (Alma 37:32)

Jak pogodzić miłość z nienawiścią? Powinniśmy raczej zapytać - jak można kochać dobro bez nienawiści do zła, albo jak można kochać Boga i bliźniego, jednocześnie nie odczuwając głębokich, negatywnych emocji do aktów krzywdzenia siebie (łamanie boskich przykazań krzywdzi grzesznika) i innych?


Czym jest przeciwieństwo miłości?

Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, ale obojętność. Kiedy dwóch mężczyzn spotyka na ulicy pijaka bijącego swoją żonę - jeden zręcznie się usuwa, by nie mieszać się w nieswoje sprawy. Drugi staje w obronie kobiety, nawet jeśli wymaga to użycia siły i potencjalnego skrzywdzenia złoczyńcy. Który z tych mężczyzn wykazał się miłością bliźniego a który jej przeciwieństwem - obojętnością? Zwróćmy uwagę, że ten pierwszy wcale nie musiał żywić do nikogo nienawiści, by pokazać kompletny brak miłości bliźniego.

Prawdziwy Chrześcijanin nie jest pacyfistą, ale odważnie staje w obronie niewinnych. Nie musi on wcale nienawidzieć ludzi złych. Można w duchu kochać człowieka i modlić się o zmianę jego postawy, być gotowym wybaczyć, jednocześnie śmiało mu się przeciwstawiać. Nie z nienawiści do niego, ale z miłości do niewinnych.

Kiedy zamykamy na noc frontowe drzwi do swoich domów to nie robimy tego z nienawiści do obcych, ale z miłości do swojej rodziny (i siebie samych, oczywiście). Parę lat temu brałem udział w dyskusji o otwarciu granic naszego kraju grupie ludzi pochodzącej z kultury, która nie raz wykazała się agresją, szczególnie wobec kobiet, w krajach, które bezmyślnie ich do siebie przyjmowali a nawet płacili na ich utrzymanie z pieniędzy - jak by nie było - siłą odbieranych od swoich obywateli. Padał wtedy często argument miłości bliźniego. Przeciwnicy otwierania granic postrzegani byli przez zwolenników jako osoby bezduszne, nie potrafiące współczuć, czy litować się nad „uchodźcami”, kompletnie ignorując doświadczenia narodów kierujących się ich sposobem myślenia, np. zatrważające statystyki ze Szwecji, gdzie za większość gwałtów odpowiada pewna mniejszość stanowiąca zaledwie 2% mieszkańców tego kraju.

Czy zapobieganie krzywdzenia niewinnych oznacza brak miłości do grzeszników czy raczej troskę i miłość do niewinnych? Myślę, że prawdziwy uczeń Jezusa nienawidzi przemocy wobec niewinnych, nienawidzi gwałtów na kobietach i innych praktyk prowadzących do smutku i tragedii. Obojętność wobec losu niewinnych wcale nie jest miłością, ale właśnie jej zaprzeczeniem.


Czy gniew Chrześcijanina jest usprawiedliwiony?

Ten artykuł w żadnym stopniu nie jest zachętą do nienawiści do kogokolwiek. Starożytny prorok Nefi ubolewał nad negatywnymi uczuciami jakie żywił wobec swoich grzesznych braci. W swoim psalmie tak wołał do swojej duszy: „Nie gniewaj się znowu z powodu moich wrogów.” (II Nefi 4:29)

Jednocześnie modlił się do Boga nie tylko o ucieczkę przed swoimi wrogami ale także o umieszczanie przeszkód na drodze swojego wroga (w. 33).

Powinniśmy się starać o unikanie negatywnych uczuć wobec ludzi (dla mnie osobiście jest to chwilami bardzo trudne). Jednocześnie powinniśmy być realistami i nie udawać, że wszyscy ludzie są naszymi przyjaciółmi. Kiedy Jezus mówił o miłości wobec wrogów, przyznał tym samym, że niektórzy są naszymi wrogami. Wróg to człowiek, który próbuje nas skrzywdzić, lub krzywdzi nas nieświadomie (wiadomo jakie miejsce wybrukowane jest dobrymi intencjami). Naturalną i pożądaną reakcją na wrogie działania jest walka i unieszkodliwienie przeciwnika. Jeżeli to, co tu piszę, wydaje Ci się zaprzeczeniem Twojego zrozumienia sedna Chrześcijaństwa, to jeszcze raz zapraszam do odważnego studiowania nauk pism świętych.

W tym tygodniu czytaliśmy z naszymi dziećmi m.in. 51 rozdział Księgi Almy w Księdze Mormona. Opowiada on o grupie niezadowolonych z wyniku wyborów „rojalistów” - ludzi o poglądach lewicowych, czyli pokładających wiarę w silne państwo za cenę pozbawienia się wolności osobistych. Dochodzi do bardzo niebezpiecznej sytuacji - wrogie armie atakują naród Nefitów, który sam pogrąża się w wojnie domowej między wspomnianymi „rojalistami” a „wolnościowcami” pod wodzą Kapitana Moroniego.


Nie będę tu opisywał ani nawet streszczał relacji z działań Moroniego. Wystarczy, że wspomnę, iż udało mu się zażegnać kryzysowi i doprowadzić do ostatecznego zwycięstwa z okupantem po uprzednim uporaniu się z „odstępcami”, którzy odmówili walki z wrogiem. Co motywowało Moroniego do działań na rzecz swojego narodu? Jego miłość do bliźnich i do Boga. Był jeszcze jeden ważny element motywujący - gniew:

„I stało się, że gdy Moroni to zobaczył, a także zobaczył, że Lamanici przekraczają granice ziemi, rozgniewał się niezmiernie z powodu uporu tych ludzi, dla których z tak wielką pilnością się trudził dla ich obrony; zaiste, był on niezmiernie rozgniewany; jego duszę przepełniał gniew w stosunku do nich.” - Alma 51:14

W tym jednym wersecie głębokie, jak by nie było - negatywne - emocje Moroniego wobec osób, których poglądy i wynikające z tych poglądów decyzje prowadzące do utraty wolności przez Nefitów i nieuniknionego cierpienia niewinnych - podkreślone były aż trzy razy. Moroni był „niezmiernie rozgniewany, jego duszę przepełniał gniew”. Nie koniecznie nienawiść do ludzi, ale gniew - nie wobec jakiejś fatalnej filozofii czy złej ideologii ale wobec złych ludzi - konkretnej grupy.

Gdyby Moroni nie kochał Boga i ludzi, los swoich rodaków byłby mu obojętny. Ale był on prawdziwym Chrześcijaninem. Późniejszy prorok Mormon, któremu Bóg pokazał „dni późniejsze” (czyli czasy w których obecnie żyjemy) i powołał go do umieszczenia w swojej kronice (znanej pod tytułem „Księga Mormona - następne świadectwo o Jezusie Chrystusie”) tych relacji z dziejów swojego narodu, które my, w 21 wieku, powinniśmy uważnie studiować, napisał o Moronim tak:

„I Moroni był silnym i potężnym mężem; był mężem wykazującym się doskonałym zrozumieniem; zaiste, mężem, który nie lubował się w rozlewie krwi; mężem, którego dusza radowała się swobodą i wolnością jego kraju, i jego braci, bez niewoli i bez niewolnictwa; Zaiste, mężem, którego serce przepełniała wdzięczność Bogu za wiele przywilejów i błogosławieństw, które zesłał On na Swój lud; mężem, który trudził się niezmiernie dla dobra i bezpieczeństwa swego ludu. Zaiste, był mężem, który był wytrwały w wierze w Chrystusa i złożył przysięgę, że będzie bronił swego ludu i swych praw, i swego kraju, i swej religii aż do przelania swej krwi. I nauczano Nefitów, aby bronili się przed wrogami aż do rozlewu krwi, jeśli będzie to konieczne; zaiste, i nauczano ich, aby nigdy nie byli winni pierwszej obrazy, zaiste, i nigdy nie podnieśli miecza, jeśli nie będzie to przeciwko wrogom, tylko dla zachowania ich życia. I wierzyli oni, że jeśli będą tak czynić, Bóg sprawi, że będzie im się dobrze wiodło na tej ziemi, innymi słowy, jeśli będą wierni, przestrzegając przykazań Boga, to sprawi On, że będzie im się dobrze wiodło na tej ziemi; zaiste, ostrzeże ich, by uciekli czy też przygotowali się do wojny, zależnie od niebezpieczeństwa; A także, że Bóg objawi im, dokąd mają się udać, by stawić opór wrogom, i że w ten sposób Pan ich ocali; i tak wierzył Moroni, i tym jego serce się szczyciło; nie rozlewem krwi, lecz czynieniem dobra, obroną swego ludu, zaiste, przestrzeganiem przykazań Boga, zaiste, i opieraniem się niegodziwości. Zaiste, zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że gdyby wszyscy ludzie, którzy byli, są i będą, byli podobni do Moroniego, oto moce piekielne zostałyby zachwiane na zawsze; zaiste, diabeł nigdy nie miałby władzy nad sercami dzieci ludzkich.” (Alma 48:11-17)

Miłość Moroniego nie pozostawiała miejsca na obojętność wobec zła i cierpienia niewinnych. Dlatego odczuwał on głęboki gniew. To ten gniew motywował go do działania. Rezultatem tego działania było przywrócenie pokoju i zachowanie wolności przez Nefitów.

Lista powiązanych ze sobą faktów z poprzedniego akapitu daje do myślenia. Burzy ona mylne wyobrażenie prawdziwego ucznia Jezusa „czyniącego pokój”. Na świecie na którym siły zła rosną i pozbawiają niewinnych wolności i spokoju, nie da się przywrócić pokoju obojętnością. W czasie wojny pokój przywraca się za pomocą broni. Między wojnami, dla Chrześcijanina bronią jest prawda a usuwanie okupantów następuje przez odważne jej promowanie.

Jak widać temat miłości nie jest tematem płytkim. Łatwo jest trzymać się jednego, prostego wersetu, którego - bez całości tekstu pism świętych - nie da się właściwie zrozumieć. Przeciwnie - takie leniwe podejście do nauk Jezusa może doprowadzić do poważnego błędu, a nawet tragedii całego narodu. Nie oskarżajmy więc ludzi żywiących nienawiść wobec zła i gniew wobec tyrana o to, że nie są prawdziwymi uczniami Chrystusa. Biblia i Księga Mormona zawierają wiele opisów „świętych ludzi”. To nie anemicy z wiecznie pochylonymi głowami, pogodzonymi ze wszystkim czy silącymi się na sztuczne uśmiechy po to, by dostosować się do popularnych w dzisiejszym „świecie chrześcijańskim” oczekiwań. Święci używają procy w walce z Goliatem, odmawiają posłuszeństwa niemoralnym przepisom, a nawet - jak Moroni - skazują na śmierć uparcie dążących do pozbawienia bliźniego wolności i własności.

Z dedykacją dla Karola W. - jednego z nielicznych polskich Świętych w Dniach Ostatnich, któremu nie jest obojętne dobro bliźniego, dlatego jego religijność nie ogranicza się do serdecznych uśmiechów między spotkaniami w kościele.

niedziela, 9 sierpnia 2020

Rzym upada - proroctwa wypełniają się na naszych oczach

protesty na ulicach Salt Lake City - 7 sierpnia 2020 r.

Wiele proroctw wypełnia się w sposób niespodziewany i w niespodziewanym czasie. Na przykład, w roku 1832, w okresie nasilonej debaty w USA na temat instytucji niewolnictwa, Prorok Józef Smith ogłosił, że wybuchnie wojna między stanami południowymi a północnymi, który rozpocznie się w Południowej Karolinie i zakończy się „śmiercią i niedolą wielu dusz” (Nauki i Przymierza 87:1). „Niewolnicy powstaną przeciwko swym panom” - pisał Prorok (w. 4).

Wkrótce po opublikowaniu tego proroctwa sprawa zniesienia niewolnictwa ucichła. W końcu stało się jasne, że status quo zostanie jednak utrzymany. Członkowie założonego przez Józefa Smitha Kościoła Jezusa Chrystusa niechętnie nawiązywali do jego niespełnionego proroctwa. Niektórzy odczuwali lekkie zażenowanie a nawet wstyd, że ich prorok dał się ponieść emocjom dając wrogom Kościoła argument potwierdzający, że Smith nie był prawdziwym prorokiem.

Sam Józef nie zdawał się tym zbytnio przejmować. Nawet aktywnie angażował się w próby zniesienia niewolnictwa metodami pokojowymi (zaproponował rekompensatę ze skarbu państwa dla właścicieli niewolników i przymusowe nadanie im statusu wolnych ludzi) co oczywiście kompletnie obaliłoby jego proroctwo i na zawsze nadałoby mu status fałszywego proroka.

Proroctwo o buncie w Południowej Karolinie i konflikcie między Południem a Północą wypełniło się 15 lat po śmierci Proroka (prawie 30 lat po otrzymaniu objawienia) i przeszło do historii jako „Wojna Secesyjna” - najkrwawsza do tej pory wojna w historii USA.

Drugi przykład proroctwa, które najwyraźniej się nie wypełniło a potem nagle zaczęło się wypełniać są prognozy sukcesora Józefa Smitha z całkiem niedawnych czasów. Ezra Taft Benson został członkiem Rady Dwunastu Apostołów w roku 1943 a Prezydentem Kościoła w 1985. Urodził się na farmie w Utah, ale całe swoje dorosłe życie poświęcił promowaniem wartości chrześcijańskich na świecie oraz powstrzymywaniem fali Marksizmu w swoim kraju. W latach 1950. przez obie kadencje Prezydenta Eisenhowera zasiadał w jego kabinecie. Znany był chyba najbardziej z niemal obsesji dwoma tematami: w wielu swoich przemówieniach ostrzegał przed utratą wolności swoich rodaków i namawiał swoich współwyznawców do dokładnego studiowania Księgi Mormona, która - według niego - zawiera rozwiązanie tego pierwszego problemu.

Apostoł Benson wiele razy twierdził, że na terenie Stanów Zjednoczonych odbywa się spisek, którego celem jest wprowadzenie Komunizmu. Ponieważ wielu członków Kościoła interpretowało jego słowa w kontekście Zimnej Wojny, nie wyobrażano sobie wypełnienia jego proroctwa bez bliskiego zwycięstwa Związku Radzieckiego. Nic więc dziwnego, że po upadku ZSRR i zakończenia Zimnej Wojny Święci w Dniach Ostatnich znowu zaczerwienili się ze wstydu i na przypomnienie ponurych prognoz swojego Proroka reagowali sprawdzaniem stanu swojego manicure lub zmianą tematu na bardziej wygodny. Nikt w latach 1990. nie spodziewał się, że długo po zniknięciu Żelaznej Kurtyny, Marksizm stanie się popularną filozofią pośród Amerykanów a zwycięstwami w wyborach będą kandydaci otwarcie deklarujący się jako Socjaliści.

Ezra Taft Benson wygłosił setki przemówień podczas wielu sympozjów, konferencji i oczywiście zza kościelnego pulpitu. Często zarzucano mu, że zamiast o Ewangelii Jezusa Chrystusa mówi o tematach politycznych. On jednak twierdził, że każdy prawdziwy uczeń Jezusa zaangażowany jest w promowanie wolności. Uważał nawet, że bez takiego zaangażowania nie można liczyć na zbawienie w najwyższej chwale w której żyje Bóg.

Zmiany w USA ostatnich dwóch dekad pokazują, że Apostoł Benson wcale się nie mylił. Jego przewidywania wypełniają się na naszych oczach i to co do joty. Ponad 90% amerykańskich nauczycieli, ludzi z którymi amerykańskie dzieci spędzają większość dnia, głosuje na lewicową Partię Demokratyczną. W całym kraju dewastowane są pomniki bohaterów przeszłości - zjawisko niepokojąco przypominające marksistowską rewolucję kulturową w Chinach. Za prawicowy komentarz na Facebooku można stracić pracę (niedawno ciocia moich dzieci zamknęła swoje konto, bo z powodu jej prawicowych poglądów zagrożono jej mężowi wymówieniem z pracy). W trzech Stanach za użycie zaimka „ona” pod adresem kobiety deklarującej się mężczyzną można pójść do więzienia.

Piszę o USA, ale przecież i w naszym kraju lewicowe doktryny zdobywają coraz większą popularność (wszyscy jesteśmy częścią amerykańskiej kultury).

Wysłuchałem niedawno jednego z przemówień Apostoła Bensona. Zostało ono wygłoszone podczas odbywającej się dwa razy w roku Konferencji Generalnej Kościoła w kwietniu 1973 roku. Oto link (w formie transkrypcji, audio i wideo): Przemówienie Ezry Taft Bensona z 1973 roku

Ponieważ jednak nie jest ono dostępne w języku polskim, z przyjemnością podzielę się tu kilkoma punktami przedstawionymi w tym proroczym kazaniu. Na początku Apostoł ostrzega przed biernością sprawiedliwych:

„W tak poważnych czasach, nie powinniśmy dopuszczać do siebie lęku przed krytyką, której celem jest powstrzymanie nas od naszego obowiązku, nawet jeśli nasze rady określane są jako polityczne. Państwo coraz bardziej wplątuje się w nasze codzienne życie.”

Nie wszyscy chcą słuchać tych przestróg. „Wielu nie chce, aby im przeszkadzano, ponieważ chcą się cieszyć wygodnym samozadowoleniem.”

O obecnych wyzwaniach ostrzegano nas wieki temu. Starożytny prorok Mormon widział nasze czasy. W swojej kronice umieścił on następujące proroctwo. Prezydent Benson cytuje:

„Albowiem w owym dniu [Szatan] będzie [...] szalał w sercach dzieci ludzkich i podburzał ich do gniewu przeciw temu, co dobre. A innych będzie uspokajał i uśpi ich czujność, ku cielesnemu zabezpieczeniu, tak że będą mówili: Wszystko jest dobrze w Syjonie, zaiste, Syjon rozwija się pomyślnie, wszystko jest dobrze. W ten sposób diabeł oszukuje ich dusze, prowadząc ich troskliwie do piekła. Zaiste, biada temu, kto zważa na pojęcia ludzkie i zaprzecza mocy Boga i darowi Ducha Świętego!” (II Nefi 28:20-21, 26)

Starszy Benson kontynuuje:

„Kościół zbudowany jest na wiecznej prawdzie.  W sferze zasad nie dopuszczamy kompromisu. Nie porzucamy naszych norm bez względu na trendy czy naciski. Nasze oddanie prawdzie, jako kościół pozostaje niezachwiane.”

Brat Ezra wylicza następujące cechy nadchodzących lat. Nie trudno w roku 2020 zauważyć, że jego proroctwo się wypełnia co do joty:


Uległość

Żyjemy w erze uległości i porzucania właściwych zasad. „Uległość nie jest właściwą reakcją. To nigdy nie jest właściwa reakcja.” - komentuje Apostoł.

Prezydent Benson cytuje wcześniejszego Apostoła z lat 1940. - Johna A. Widtsoe:

„Ostatecznymi zwycięzcami nad światem będą mężczyźni i kobiety - niewielu lub wielu - to nie ma znaczenia, którzy odważnie i niezachwianie  trzymają się prawdy i którzy potrafią powiedzieć ‚nie’, tak samo jak ‚tak’. Stoją oni pod wyniosłym sztandarem z następującą inskrypcją: ‚Żadnego kompromisu z błędem.’ ... Tolerancja nie oznacza konformizmu z opiniami i praktykami świata. Wcale nie musimy porzucać naszych wierzeń, żeby przyjaźnić się z ludźmi, nawet jeśli są popularni czy wpływowi. Cena za pozycję w towarzystwie a nawet za zachowanie harmonii jest zbyt wysoka.” (Konferencja Generalna, kwiecień 1941)


Moralny upadek

„Stany Zjednoczone Ameryki” - mówi Apostoł - „to wspaniały kraj, ponieważ jest to wolny kraj. A wolny jest dlatego, bo pokłada zaufanie w Bogu i został założony na zasadach wolności ustalonowionych przez słowo Boga. Ten naród ma więc duchowe fundamenty.”

W roku 1831 sławny francuski historyk, Alexis de Tocqueville, odwiedził USA z misją od rządu francuskiego zbadania instytucji karnych. Interesowały go również aspekty polityczny i społeczny. Dziesięć lat później opublikował czterotomowe dzieło pod tytułem „Demokracja w Ameryce”. Oto wytłumaczenie wspaniałości Ameryki wg. Tocquevilla:

„Szukałem wielkości i geniuszu Ameryki w jej obszernych przystaniach i jej obfitych rzekach, ale tam ich nie było;  na jej urodzajnych polach i bezkresnych preriach, a tam ich nie było;  w jej bogatych kopalniach i jej rozległym handlu międzynarodowym, ale tam ich nie było.  Dopiero gdy odwiedziłem kościoły w Ameryce i ujrzałem płonące prawością ambony, zrozumiałem tajemnicę jej geniuszu i mocy.  Ameryka jest wspaniała, ponieważ jest dobra, a jeśli Ameryka kiedykolwiek przestanie być dobra, przestanie być wspaniała.”

Ezra Taft Benson komentuje to tak:

„Jak silna jest wola pozostania wolnymi - bycia dobrymi?  Fałszywe myślenie i fałszywe ideologie, ubrane w piękne formy, po cichu - prawie bez naszej wiedzy - usiłują osłabić naszą obronę moralną i zniewolić nasze umysły.  Wabią nęcącymi obietnicami bezpieczeństwa, różnego rodzaju gwarancjami od kołyski po grób.  Przebierają się pod różnymi nazwami, ale wszystkie można rozpoznać po jednym - wszystkie posiadają wspólną cechę: erozja charakteru i wolności człowieka do samodzielnego myślenia i działania.”

To ciekawe, że prawie 50 lat temu ten prorok mówił o ubieraniu fałszywych ideologii w piękne formy i nazwy. Szatan już dawno zauważył, że ta metoda działa. Niewielu ludzi dałoby się nabrać na hasło: „Prawo do mordowania nienarodzonych dzieci”. Jednak „prawo kobiety do dokonywania własnych decyzji związanych ze swoim ciałem” brzmi całkiem zacnie. Nikt przecież nie chce odbierać kobietom wolności. „Kulturowa Rewolucja” też niesie za sobą niemiłe skojarzenia. Dlaczego więc nie przeprowadzić kulturowej rewolucji pod hasłem „Życie czarnoskórych ma znaczenie”? Każdy naiwny człowiek da się na tę manipulację nabrać. Nikt przecież nie chce być oskarżony o rasizm. 

Apostoł ostrzega, że wolność może ponieść klęskę nie tylko przez bezpośredni atak, ale również przez zaniedbanie.

Historia USA - twierdzi Benson (cytując historyków) - przypomina historię Rzymskiego Imperium.  Po przypominających historię USA pionierskich początkach tego kraju nadeszły dwa stulecia wspaniałości. Trzecie stulecie przyniosło jednak upadek. Jego początki miały miejsce pod koniec drugiego. Starszy Benson cytuje przemówienie Ronalda Reagana z 1969 roku (był wtedy gubernatorem Kalifornii), który wyliczył następujące powody upadku Rzymu:


Państwowy program socjalny

Powiększająca się liczba „bezczynnych bogatych” oraz „bezczynnych biednych”. Tę drugą grupę uzależniono od systemu państwowej opieki społecznej. Z czasem zaczęli się oni organizować i w końcu stanowili silną grupę polityczną domagającą się coraz większej pomocy. Rząd im ulegał coraz częściej, zwiększając podatki klasy średniej i topiąc kraj w coraz to większym deficycie. Wartość pieniądza spadała z roku na rok.


Patriotyzm przestaje być modny

Służba w rzymskiej armii stopniowo przestawała być postrzegana jako zajęcie zaszczytne. Młodzi mężczyźni woleli cieszyć się miejskim życiem.


Zniewieściałość mężczyzn

Używanie przez mężczyzn kosmetyków, kobiece fryzury i ubiory stały się modną praktyką. Doszło do tego, że trudno było na ulicy odróżnić mężczyznę od kobiety.


Wzrost przestępczości, zamieszki

protesty na ulicach Salt Lake City - 7 sierpnia 2020 r.

Konserwatywne zasady moralne przestały być uważane za coś wartościowego. Samotny spacer po mieście stał się niebezpieczny.

Normą stały się zamieszki uliczne, efektem niektórych były pożary całych dzielnic (niewątpliwie Ameryka doszła do tego punktu w obecnym roku 2020).

Socjalizm prowadzi do inflacji - spadku wartości pieniądza

Przez cały ten czas wzrastały podatki i inflacja. Ten stan pozbawił w końcu rzymian zapału i ambicji średniej klasy. Rzym upadł.

Gubernator Reagan zakończył swoje przemówienie tymi słowy:

„Dochodzimy obecnie końca drugiego stulecia naszego narodu.”


Zanikanie religii

Apostoł Benson wspomina jeszcze jednego historyka. W roku 1787 Edward Gibbon w książce „Zanikanie i upadek Imperium Rzymskiego” wyliczył między innymi takie przyczyny tego zjawiska:

1. Podważanie godności i świętości domu, który jest podstawą ludzkiej społeczności.

2. Wzrost podatków i wydawanie pieniędzy publicznych na darmowy chleb i cyrki dla ludności.

3. Szalona pogoń za przyjemnością - z roku na rok sport staje się coraz bardziej ekscytujący i brutalny.

4. Podczas gdy prawdziwym wrogiem była dekadencja narodu, państwo rzymskie wydaje gigantyczne pieniądze na zbrojenia.

5. Upadek religii - wiara zanika, traci kontakt z życiem i staje się bezsilna w ostrzeganiu ludzi i nadawaniem właściwego kierunku.


Zakończenie

Żyjemy w dziwnych czasach. Z jednej strony cieszymy się wspaniałymi błogosławieństwami ułatwiających życie wynalazków i naukowych odkryć. Poziom życia przeciętnego mieszkańca zachodniej cywilizacji jest wyższy od poziomu życia niejednego władcy z przeszłości (naturalny efekt coraz mniej popularnego Kapitalizmu).

Z drugiej strony, nietrudno niezauważyć globalnego upadku moralnego. Niedawno jeszcze uznawane za normę wartości są wyszydzane przez środki masowego przekazu. W krajach demokratycznych popularnością cieszą się ci politycy, którzy promują Socjalizm i obiecują wysokie kary (w postaci podatków) za ekonomiczny sukces oraz nagrody dla nieudaczników finansowane przez zagrabioną własność tych pierwszych.

Prorok Józef Smith przywrócił na świat zagubioną doktrynę mówiącą, że kluczową zasadą konfliktu między dobrem a złem jest osobista wolność człowieka. Nauczał, że to właśnie o kwestię wolności rozpoczęła się wspomniana przez Jana w Apokalipsie „wojna w niebie”. Lucyfer chciał zmusić wszystkich ludzi do posłuszeństwa jego rozkazom a Jahwe (Jezus) twierdził, że ludzi powinno nauczać się poprawnych zasad lecz osobistą decyzję o ich przyjęciu lub odrzuceniu należy pozostawić każdemu z nich. Współcześni prorocy uczą, że konflikt ten trwa nadal i zachęcają nas do odważnego wspierania sił dobra przeciwstawiając się siłom zła.

Kto we współczesnym świecie wspiera Plan Boga a kto plan Szatana?

Wkrótce po moim chrzcie w Kościele Jezusa Chrystusa naiwnie odpowiedziałbym, że linię frontu stanowi chrzest w Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Święci w Dniach Ostatnich stoją po stronie dobra a nienawróceni do pełni Ewangelii - świadomie lub nie - wspierają siły zła. Dziś daleki jestem od takiego generalizowania.

Wiele osób nie posiadająych wiedzy czy przekonania o prawdziwości nauk Jezusa śmiało wspiera sprawę wolności, dążąc do ustanowienia sprawiedliwego porządku, systemu politycznego i ekonomicznego gwarantującego każdemu człowiekowi osobistą wolność, poza wolnością krzywdzenia bliźniego. Także wśród członków Kościoła Jezusa Chrystusa wielu, niestety, ustami deklaruje posłuszeństwo zasadom Ewangelii, a swoimi czynami czy poglądami aktywnie wspierają dążenia naszego wroga do zniewolenia ludzkości. Jak już to miało miejsce nie raz w historii starożytnego Izraela, same „dzieci jasności” dają się nabrać na argument: „oddajcie nam swoją wolność dla własnego dobra”. Jak głupie barany dusimy się w zagrzybionych maskach (sam robię to ze strachu przed mandatem) bo pan minister, który jeszcze niedawno twierdził, że maski nie chronią przed wirusem COVID-19, tak zarządził. Rasistowskim i zboczonym seksualnie terrorystom gotowi jesteśmy przyznać specjalne przywileje (np. uniemożliwiając pracodawcom odmowę zatrudnienia) tylko dlatego, że przyodziewają się w kłamliwe, zaszczytne hasła.

Stwórca naucza nas, że jedynym sposobem na osiągnięcie pełni radości jest życie w harmonii z wiecznymi wartościami i zasadami. Nam jednak bardziej podobają się obietnice równej nagrody dla wszystkich - zarówno tych, którzy żyją przyzwoicie i wspierają przyzwoitość jak i tych, którzy łamią boskie prawa.

Bóg wyraża swoją miłość nauczając nas poprawnych zasad. My dajemy się jednak przekonać argumentowi, że ograniczanie najwyższej chwały nieba dla prawych i skazywanie grzesznika na stan żałości jest zaprzeczeniem miłości bliźniego. Nauczanie grzesznika, że nieprzyzwoite związki między dwoma mężczyznami lub dwiema kobietami jest „miłością”, tylko trochę inną, bardziej nam się podoba od stanowczych nauk boskich proroków w tych tematach. A przecież to z miłości i szczerej troski o dobro homoseksualistów Bóg namawia ich i wszystkich innych do przestrzegania przykazania „nie cudzołóż”.

Przykazania „nie kradnij” i „nie pożądaj własności bliźniego” już dawno przestały się nam podobać. Nie opowiadamy się wprawdzie za grabieżą nie zgodną z obowiązującym prawem - napadami na bank czy wydzieraniem z ręki torebki spacerującej kobiecie. Jesteśmy na takie rzeczy zbyt cywilizowani. Ale spokojnie patrzymy na grabież legalną, demokratycznymi uchwałami odbierającymi własność bogatym, by za ich pieniądze utrzymywać biednych (przy okazji również miliony biurokratów). Taka grabież wydaje się nam szlachetna. Kogo interesuje moralny aspekt systemu pomocy społecznej czy fatalne skutki dla gospodarki, których gorzkie owoce zbierać będą nasze dzieci lub wnuki.

Ameryka - bo to na niej skupiały się proroctwa Apostoła Bensona - szybkimi krokami zmierza ku upadkowi. Historia starożytnego Rzymu się powtarza. Nie ma już wprawdzie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, ale Lucyferowi ten kraj nie jest już potrzebny. Amerykanie sami pozbawiają się wolności głosując na przystojnych i elokwentnych Socjalistów. A reszta świata, również Polska, z przyzwyczajenia połyka przychodzące zza oceanu trendy, by czuć się nowocześnie i postępowo nie zdając sobie sprawy, że wspieramy tym samym naszego wroga, który nienawidzi nas za to, że nie jesteśmy tak nieszczęśliwi jak on. W ten sposób dopina on swego. Jego celem jest uczynienie nas tak nieszczęśliwymi jakim jest sam.

Wszystkie proroctwa - zarówno starożytnych jak i współczesnych proroków - wypełnią się co do joty.

„Zważaj, ludu z dalekich stron; i wy, coście na wyspach morza, słuchajcie wraz. Bowiem zaprawdę, głos Pana jest dla wszystkich ludzi i nikt mu nie umknie; i nie ma oka, które nie zobaczy, ani ucha, które nie usłyszy, ani serca, którego nie przeniknie. A buntowników przeniknie wielki smutek, bowiem ich niegodziwości zostaną ogłoszone ze szczytów domostw, a ich tajemne czyny objawione. A głos ostrzeżenia dotrze do wszystkich ludzi przez usta moich uczniów, których wybrałem w tych ostatnich dniach. I pójdą przed siebie, i nikt ich nie powstrzyma, bowiem ja, Pan, tak im nakazałem.

[...]

Co ja, Pan, powiedziałem, rzekłem i nie usprawiedliwiam się; i chociaż przeminą niebiosa i ziemia, słowo moje nie przeminie, lecz wszystko się wypełni, co rzekłem moim własnym głosem lub głosem moich sług, bowiem jest to jedno.” (Nauki i Przymierza 1:1-5, 38)

środa, 17 czerwca 2020

Księga Mormona ostrzega przed marksizmem kulturowym

Podczas rodzinnego porannego studiowania pism świętych, przeczytaliśmy wczoraj rozdział 14 w Księdze Almy. Jak to często bywa, odkryliśmy w Księdze Mormona rzeczy, których nigdy wcześniej nie zauważyliśmy bo dopiero teraz odnoszą się do bardzo aktualnych wydarzeń, niektórych bardzo osobistych.



Czytaliśmy o Almie i Amuleku odważnie świadczących o niewygodnej dla mieszkańców miasta Ammonihah prawdzie. Część słuchaczy równie odważnie przyjęła do wiadomości przedstawione przez natchnionych misjonarzy fakty, ale większość je odrzuciła. Chciałbym się tu skupić na tej drugiej grupie.

Tzw. „opinia publiczna” miasta była efektem sukcesu propagandy lokalnych włodarzy i prawników. Wykorzystywali oni zdolności manipulowania ludzkimi emocjami dla przekonywania ich o prawdzie tego, co było kłamstwem. Jednym z nich był Zeezrom, o którym Mormon napisał, że „był biegły w różnych diabelskich sposobach niszczenia tego, co dobre” (Alma 11:21).

Kiedy mieszkańcy Ammonihah stwierdzili, że nie podoba im się to, co mówią prorocy, nie odwrócili się po prostu na pięcie i spokojnie wrócili do swoich domów stwierdzając, że pal licho - jak mniemali - błądzącym w fałszu. Fakt, że Alma i Amulek wierzą w rzeczy, w które oni nie wierzyli był zbyt żenujący, żeby ich zignorować. Spokój ducha - jak uważali - możliwy był do odzyskania na tylko dwa sposoby: albo kontrowersyjni mówcy zmienią swoje poglądy i publicznie się ich wyprą, albo doświadczą takich przykrości, że sami pożałują, że zdecydowali się bezczelnie otworzyć swoje usta.

Pierwsza opcja okazała się niemożliwa do osiągnięcia. Alma i Amulek nie wyparli się niemodnej prawdy. Zostali więc uwięzieni oraz zmuszeni do oglądania rzezi nawróconych i palenia pism świętych.

Jak wspomniałem na początku, Księga Mormona odnosi się do aktualnych wydarzeń. Nic w tym dziwnego, bowiem prorokowi, który otrzymał od Boga zadanie wybrania spośród kronik z ostatnich tysiąca lat tych fragmentów, które będą stanowić wartość dla ludzi w „dniach późniejszych” (czyli w naszych czasach) te nasze dni zostały ukazane w wizji. Mormon wiedział, które wydarzenia powinny się znaleźć w jego księdze.

Żyjemy w czasach, w których postawa większości ludzi nie różni się od tej jaką wykazywali się panujący w Ammonihah członkowie „porządku Nehora”. Doświadczenia Almy i Amuleka przypomniały mi „dyskusji” jaką prowadziłem z ludźmi, którzy uważają się za posiadaczy prawdy a nawet członków Kościoła uznającego Księgę Mormona za pismo święte, jednocześnie zaprzeczających wielu podstawowym naukom tej natchnionej kroniki.

Nie będę tu pisał o wierzeniach ich ani moich. Nie ma znaczenia czy moje poglądy są właściwe czy ich. Jeżeli moje są niewłaściwe, a jest taka możliwość, to od Chrześcijanina spodziewałbym się otwartej korekty, konkretnych argumentów, faktów, spójnej logiki. „Jesteś rasistą” nie jest ani logicznym argumentem, ani faktem, chyba, że się go jakoś uzasadni (powołanie się na państwowe dane statystyczne o proporcjach rasowych w amerykańskich więzieniach nikogo nie czyni rasistą!). Chcę się tylko skupić na ich reakcji na poglądy z którymi się nie zgadzają. Budzą one gniew i nienawiść. Na fakty i logiczne argumenty reagują agresją. Na proste i konkretne pytania najczęściej nie odpowiadają. Pojawiają się tylko dziecinne przezwiska i niczym nie poparte oskarżenia pod moim adresem (na szczęście już dawno się przekonałem, że w tych zwariowanych czasach takie łatki jak „faszysta” czy „rasista” mogą być tylko uważane za komplement, bo oznaczają jedno - że nie jest się ani faszystą ani rasitą).

Całe szczęście, że dzielą nas długie dystanse i jako tako skuteczne prawa bo nie raz odnosiłem wrażenie podczas naszej fejsbookowej rozmowy, że chętnie spaliliby mnie na stosie jak ludzi, którzy uwierzyli Almie i Amulekowi. Przyznaję, że nachodzi mnie próżna ochota porównania się do tamtych męczenników, ale niestety - nie ma tu za bardzo czego porównywać. Tamci Chrześcijanie cierpliwie znosili upokorzenia ze strony obrażonych za ich poglądy naśladowców diabła podczas gdy ja nie nauczyłem się jeszcze ignorowania ataków na moją osobę (jedyną okolicznością łagodzącą jest to, że nigdy nie jestem winien pierwszego ataku, ale to oczywiście nie wystarczy, żeby się uważać za ucznia Chrystusa).

Za co większość mieszkańców miasta Ammonihah „chciała zniszczyć Almę i Amuleka” (Alma 14:2)? Byli oni gniewni „z powodu prostoty [...] słów” Almy a Amulekowi zarzucali, że „urągał ich prawu, a także prawnikom i sędziom” (w. 2). „I byli także rozgniewani na Almę i Amuleka; i ponieważ w tak prosty sposób świadczyli o ich niegodziwości, chcieli ich potajemnie zabić.” (w. 3).

Słowa te zostały napisane dwa milenia temu. To jednak niesamowicie trafny opis wszechpanującej choroby czasów w których żyjemy obecnie. Z jakiego powodu ludzie w naszych czasach trzęsą się z nienawiści do takich ludzi jak Janusz Korwin-Mikke, Donald Trump, Stefan Molyneux, Ben Shapiro,   Voddie Baucham i paru innych wyjątkowych osób odrzucających polityczną niepoprawność? Ich podstawowym grzechem jest przytaczanie faktów i robienie tego „w prosty sposób”. Prostota ich słów obraża uczucia współczesnych wiernych porządku Nehora uczącego, że ponieważ Bóg kocha wszystkich ludzi, zbawi On wszystkich, bez względu na podejmowane przez nich decyzje.

Ich drugim ciężkim grzechem jest urąganie prawu i politykom. Nie można bezkarnie krytykować systemu demokratycznego, bo przecież wbito nam do głów, że demokracja = wolność. A tymczasem to w krajach demokratycznych pali się takie niewinne klasyki jak Pipi Pończoszanka, bo na jednej z kartek wydrukowane są słowa „król murzynów”. To w krajach demokratycznych za wyznanie poglądu, że małżeństwo to prawny związek między mężczyzną a kobietą można stracić dobrze prosperujący biznes a za krytykę aborcji grozi kara więzienia. W trzech Stanach USA można teoretycznie pójść do więzienia za użycie pod adresem kobiety uważającej się za mężczyznę zaimka osobowego „ona”. W Kalifornii nie można publikować tekstów sugerujących, że osoba cierpiąca na pewne choroby psychiczne powinna szukać pomocy specjalistów.

Domyślam się, że wpomnienie w blogu o tematyce religijnej kontrowersyjnych nazwisk osób reprezentujących raczej tematy polityczne mogło tu kogoś oburzyć. Śpiesznie więc podkreślam, że nie - nie uważam tych ludzi za proroków i tak - wiem, że czasem się mylą, etc. Zwracam tylko uwagę na to, że w naszych czasach poruszanie tematów niewygodnych jest powszechnie uważane za coś niewłaściwego. To, czy kontrowersyjny polityk lub komentator mówi prawdę czy też kłamie kompletnie nie ma dla większości ludzi znaczenia.

Po czym poznać prawdziwego naśladowcę Chrystusa? Niestety, nie po organizacji religijnej do której należy. Takie kryterium znacznie zwiększa szanse, że mamy do czynienia z Chrześcijaninem, ale niczego jeszcze nie gwarantuje. Po uśmiechach, uściskach dłoni i pięknych publicznych wyznaniach na Facebooku o miłości do swej matki czy żony oraz fotkach z kaplicą lub świątynią w tle? Też nie. Księga Objawienia przewiduje czasy, w których słudzy diabła będą mieli znamię bestii na swej dłoni oraz na czole. Można być członkiem Kościoła Jezusa Chrystusa a jednocześnie mieć umysł (symbol czoła) wypełniony modnymi, szatańskimi „filozofiami świata” i aktywnie angażować się w poszerzanie zła (symbol dłoni).

W Księdze Almy możemy obserwować kontrast między reakcją poszczególnych bohaterów tych fascynujących historii na prawdę. Wspomniany Zeezrom, którego plan zniszczenia misjonarzy prawdy był „wyrafinowany, według wyrafinowania diabła, aby okłamać i zwieść ten lud” (Alma 12:4) miał wybór - albo oburzyć się z powodu prostoty słów prawdy, albo rozpatrzyć możliwość przyjęcia prawdy do wiadomości. Alma świadczył, że plan Zeezroma był planem „twego przeciwnika, a jego moc działała przez ciebie” (w. 5). Słudzy Boga stają się wolni, podczas gdy sługa zła pozbawia się resztek swojej wolności. Planem Szatana jest „aby uczynić z was jego poddanych, aby mógł otoczyć was swymi łańcuchami i przykuć was do wiecznej zagłady według mocy jego niewoli.” (w. 6).


„I teraz Alma zaczął mu to objaśniać następująco: Wielu ludziom dane jest poznanie tajemnic Boga, jednakże są oni zobowiązani ścisłym przykazaniem, aby przekazać tylko tę część Jego słowa, którą On wyznacza dzieciom ludzkim zależnie od uwagi i pilności wobec Niego. I dlatego ten, kto znieczula swe serce, otrzymuje mniejszą część słowa; a ten, kto nie znieczula swego serca, otrzymuje większą część słowa, aż dane mu będzie poznanie tajemnic Boga, aż pozna je w pełni. I ci, którzy znieczulają swe serca, otrzymują coraz mniejszą część słowa, aż nie wiedzą nic o Jego tajemnicach; i wtedy diabeł bierze ich do niewoli i prowadzi według swej woli ku zagładzie. I takie jest znaczenie łańcuchów piekła.” (Alma 12:9-11)

Co więc zrobił Zeezrom? Co nadal mogą zrobić ci, których usta zbliżają się do Boga lecz ich serca są daleko do Niego? Jak zachowają się współcześni, nieoficjalni członkowie Kościoła Marksizmu Kulturowego czy innych szatańskich wynalazków? Zakończę ten wpis napawającym nadzieją, bardzo pozytywnym zakończeniem historii Zeezroma:

„I Alma ochrzcił Zeezroma dla Pana; i od tego czasu Zeezrom zaczął głosić ewangelię ludziom.” (Alma 15:12).

Jeszcze jeden powód dla których niepotrzebnie pozwalam się sprowokować przez złych ludzi do gniewu. Każdy zły człowiek może się nawrócić i stać się dobry.

poniedziałek, 8 czerwca 2020

Rasizm



Kilka dni temu na amerykańskiej ulicy przestępca został podczas aresztowania uduszony przez policjanta. Ktoś tę okropną scenę zarejestrował i opublikował w mediach społecznościowych. Nie odbiłoby się to specjalnym echem, gdyby nie fakt, że aresztowany był murzynem a policjant biały. Tysiące ludzi zaprotestowało... włamując się do sklepów i kradnąc telewizory oraz mikrofalówki a na policjantów (wszystkich białych) posypały się oskarżenia o rasizm.

W 28 rozdziale II Księgi Nefiego znajduje się proroctwo o powstaniu w dniach ostatnich wielu kościołów, które uczyć będą diabelskich doktryn i toczyć będą ze sobą spory. Nefi obrazuje tę sytuację ciekawą ilustracją - oszukując ludzi i pobudzając ich do gniewu diabeł zakuwa ich dusze „swymi wiecznymi łańcuchami” (w. 19), „prowadząc ich troskliwie do piekła” (w. 21).

Zacznijmy od zdefiniowania słowa „kościół”. Dla Nefiego miało ono nieco inny oddźwięk niż dla nas. Kościoły nie były formalnie zarejestrowanymi organizacjami religijnymi, ale grupami ludzi podążającymi za nauczycielem lub nauczycielami. W takim znaczeniu nawet ludzie nie wierzący w istnienie Boga, zupełnie nieświadomie należą do jakiegoś kościoła, mniej lub bardziej szkodliwego. Mamy więc kościół politycznej poprawności, kościół pacyfizmu, kościół potępiający spożywanie mięsa, a nawet kościół fanów zespołu The Cure czy miłośników twórczości Edwarda Stachury (można oczywiście uwielbiać prozę Stachury a nie być wiernym uczniem ich autora porzucając swoją rodzinę i przytłoczony otaczającą wszech podłością rzucać się pod pociąg).

Proroctwo Nefiego mówi, że autorem tych kościołów jest diabeł. Podkreśla też efekty kłamstw naszego duchowego przeciwnika - pobudzają one do sporów i gniewu. Trzeba przyznać, że strategia jest bardzo sprytna - zakładam dwa kościoły i zwracam ich wyznawców przeciwko sobie. Genialne! Przypomina to trochę wojnę między faszystowskimi Niemcami a marksistowską ZSRR.

Obecna sytuacja w USA jest podręcznikowym przykładem tego fenomenu. Grupa wyznawców filozofii (jak by nie było - rasistowskiej) głoszącej, że biały człowiek jest zły a czarny - dobry, oburzona nagraniem ze wspomnianego aresztowania wychodzi na ulicę i protestuje przeciwko rasistowskim uprzedzeniom. Jak to robi? Nawołując do uprzedzeń przeciwko białym i grupie zawodowej policjantów, przy okazji rujnując biznesy bogatych.

Słowa Nefiego o diable „troskliwie” prowadzącym swoich wyznawców do piekła podkreślają jego umiejętności manipulowania ludzkimi emocjami. Członkowie jego kościołów są naprawdę przekonani o jego dobroci, a przynajmniej o szlachetnych intencjach jego nauk. Im przecież chodzi o równość i ludzkie traktowanie murzynów. Jednak fakty  sugerują, że chyba raczej chodzi o gniew, nienawiść i - nie oszukujmy się - o te darmowe mikrofalówki i konsole do gry wyniesione ze zdemolowanego sklepu.

„Kościół” to nie jedyne pojęcie posiadające więcej niż jedno znaczenie. Innym przykładem jest słowo „rasizm”. Co, tak na prawdę ono oznacza? Posłużę się własnym doświadczeniem odkrywania definicji tego pojęcia:

Prawie trzy dekady temu znalazłem się w Chicago ubrany w białą koszulę, krawat i plakietkę z nazwą Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Pewnego wieczora wracałem z kolegą do domu. Obok nas przejeżdżał samochód wypełniony rozkrzyczaną młodzieżą i machając do nas rękoma. Nie był to pierwszy raz. Odruchowo więc pomachałem do nich. Mój kolega jednak niemal zesztywniał w marszu i przez zaciśnięte zęby wycedził: „Opuść ręce i nie zwracaj na nich uwagi.” Zdziwiło mnie to, bo to od niego nauczyłem się przyjaznego odmachiwania nieznajomym, którzy często rozpoznawali kim jesteśmy i widocznie nas lubili. Kiedy doszliśmy do domu usłyszałem wyjaśnienie, że mężczyźni w samochodzie byli czarnoskórzy a dłońmi robili znaki swojego gangu. Gdyby moja dłoń przypominała znak wrogiego gangu, moglibyśmy mieć kłopoty.

Czy mój kolega był rasistą reagując inaczej na grupę czarnoskórych niż białych? Według niektórych definicji tak, bo - jak by nie było - uważał, że grupy etniczne się od siebie różnią i od jednej można się spodziewać innej reakcji niż od drugiej. Gdybyście jednak porozmawiali z moim misyjnym kompanem na temat historii USA, widzieli jego poświęcenie i szczerą miłość do naszych czarnoskórych przyjaciół albo przysłuchiwali się jego świadectwom o braterstwie między ludźmi, bo wszyscy jesteśmy synami i córkami tego samego Boga - może jednak nie uznalibyście go za rasistę. Zresztą żaden biały rasista nie narażałby swojego życia całymi dniami przebywając w południowych dzielnicach Chicago, gdzie tylko czarnoskóry człowiek może się w miarę czuć bezpiecznie.

Inna scenka. Jechałem kiedyś po autostradzie w okolicy Los Angeles z rodziną mojej obecnej żony. Jako pasażer oglądałem wyprzedzające nas samochody, co jakiś czas zaglądając ludziom przez szyby. W pewnym momencie samochód wypełniony czarnoskórymi mężczyznami zrównał się z nami. Mój wzrok zrównał się ze wzrokiem jednego z nich. Odruchowo się uśmiechnąłem. Ktoś z moich znajomych to zauważył i poprosił, żebym przestał się tak na nich gapić, bo nas jeszcze zastrzelą. Oczywiście dlatego, że byli czarni. Czy praktyka osoby mieszkającej w Kalifornii unikania wzrokowego kontaktu z murzynem, bo takowe może wywołać w nim niepożądaną agresję jest objawem choroby rasistowskiego uprzedzenia czy też racjonalnym wynikiem konkretnych doświadczeń? Zależy od definicji słowa „rasizm”.

Przedstawię teraz kilka przykładów czegoś, co rasizmem z pewnością jest i wywołuje we mnie obrzydzenie. Na samej górze mojego rankingu znajdują się wszelkie zdania rozpoczynające się od słów: „Nie jestem rasistą, ale...” i idiotyczne porównania do asfaltu na swoim miejscu i tego podobnym. Rzucanie bananów na murawę stadionu ku uciesze prymitywnych prostaków jest rasizmem. Wroga albo nieprzyjazna postawa w stosunku do pokojowo nastawionego człowieka ze względu na jego azjatycki czy afrykański wygląd to rasizm. Nie dlatego, że zaprzecza to jakiejś wyznawanej przeze mnie doktrynie, ale dlatego, że takie zachowanie jest kompletnie irracjonalne - nie poparte na żadnych faktach sugerujących, że każdy czarnoskóry jest taki i taki, a każdy Cygan taki i owy.

Rasizmem jest również zbyt przyjazne traktowanie osoby ze względu na zawartość pigmentu w jej skórze. Odmawianie studentowi stypendium bo jest białym mężczyzną a przyznawanie go czarnoskóremu jest praktyką rasistowską. Oczywiście takie stypendium nie jest nazwane „rasistowskim”. O wiele ładniejszą nazwą jest np. „stypendium wyrównywania szans”. Pamiętajmy o tym, że siły zła są mistrzami oszustwa, manipulacji i „troskliwego” prowadzenia do piekła. Praktyka przyznawania murzynom dobrych ocen, mimo, że na nie nie zasłużyli to również rasizm. Jest ona wyrazem przekonania, że osoba pochodzenia afrykańskiego jest gorsza i głupsza, dlatego zasługuje na specjalną troskę. Wielu konserwatywnych czarnoskórych w USA stanowczo sprzeciwia się takiej poniżającej praktyce.

Jeśli nie jesteś pewien, czy jesteś rasistą to zrób prosty eksperyment - przypomnij sobie jak zareagowałeś na film na Facebooku pokazujący białego policjanta przyciskającego kolanem szyję murzyna i porównaj to ze swoją reakcją na widok grupy czarnoskórych chłopców maltretujących białą właścicielkę sklepu próbującą powstrzymać ich od zdewastowania jej własności. Przypomnij sobie jaka opinia formowała się odruchowo w Twoim umyśle o znajomych publikujących te filmy. Czy ten pierwszy był odważnym bojownikiem o równe traktowanie wszystkich ras a drugi - pewnie jakimś narodowcem i rasistą? Czy choć przez chwilę ogarnęło Cię współczucie dla przyjmującej cios za ciosem białej kobiety? Czy choć na moment opanował Cię słuszny gniew na widok niesprawiedliwości - taki jaki odczuwał Jezus w Świątyni czy Kapitan Moroni z powodu złych decyzji swojego rządu?

Przyjmowanie do wiadomości prawdy, udowodnionych faktów, np. o znacznie przeważającej liczbie czarnoskórych w amerykańskich więzieniach nie jest rasizmem. Stwierdzenie, że murzyni generalnie lepiej grają w koszykówkę, a gorzej im idzie np. w szachach nie jest rasizmem, bo to prawda. Ale założenie, że biały mężczyzna z pewnością nie potrafi wysoko skakać a czarny na pewno nie da sobie rady na studiach już zaczyna pachnieć rasizmem.

Tydzień temu obecny prorok opublikował w mediach społecznościowych wezwanie do „porzucenia uprzedzonej postawy wobec jakiejkolwiek grupy dzieci Boga”. „Jakiejkolwiek” jasno oznacza, że nie chodzi tylko o murzynów. Biali, zdrowi seksualnie mężczyźni to również grupa dzieci Boga niezasługująca na uprzedzenia. Policjanci to także dzieci Boga. Właściciele sklepów to również dzieci Boga. Dalej Prezydent Nelson napisał, że akty plądrowania sklepów i niszczenia własności publicznej i prywatnej nie mogą być tolerowane. Myślę, że mogę tu bezpiecznie dodać, że bez względu na to, czy dokonywane są przez białoskórych czy czarnoskórych. Zakończę słowami proroka:

„Jedno zło nigdy nie było pokonane innym złem.”

sobota, 16 maja 2020

Neficcy włodarze - wzór dla współczesnych prezydentów, część 2 - Król Beniamin

Pamięć o królu i proroku Nefim celebrowano, między innymi, praktyką nazywania poszczególnych królów jego imieniem. „I panujący po nim królowie byli nazywani przez lud: Nefi II, Nefi III i tak dalej...” (Jakub 1:11).

W ciągu czterystu lat po śmierci Nefiego praktyki tej, z niewiadomych przyczyn, zaniechano. W Księdze Omniego czytamy o królu Mosjaszu oraz dziedziczącym po nim tron - Beniaminie (jest również taka ewentualność, że nadal królowie nazywani byli „Nefimi”, tak jak w starożytnym Rzymie królowie nazywani byli „Cezarami”, a tylko Mormon o tym nie wspominał).



Do tej pory linia królów i linia proroków przebiegały oddzielnie. Prorok Amaleki jednak, „nie mając potomstwa i wiedząc, że król Beniamin jest sprawiedliwym człowiekiem przed Panem” (w. 25) jemu właśnie przekazał święte kroniki. Nadzór nad państwem jak również przewodniczenie Kościołowi znowu były odpowiedzialnością jednego człowieka.



Benjamina znamy głównie z nieporównywalnego z żadnym innym kazania na wieży przy Świątyni. Zanim jednak Beniamin zyskał zaufanie, a więc również uwagę Nefitów, swoją postawą i postępowaniem udowodnił, że jego jedynym pragnieniem było służenie Bogu i swemu ludowi.

Długo przed kazaniem zdobył uznanie z powodu przynajmniej dwóch niemałych osiągnięć: zwycięskiej wojny z wrogim najeźdźcą oraz zwycięskiej wojny z kłamstwem - modnymi filozofiami i trendami.

Beniamin poprowadził Nefitów na zwycięską wojnę przeciwko Lamanitom. Kronikarz Amaleki napisał: „I oto, widziałem, w dniach króla Beniamina, ciężką wojnę i wielki rozlew krwi pomiędzy Nefitami a Lamanitami. Jednak oto Nefici zdobyli znaczną przewagę nad nimi, tak że król Beniamin wyparł ich z ziemi zarahemlskiej” (Omni 1:24). Z zapisów późniejszego kronikarza - Mormona - dowiadujemy się, że wojna z Lamanitami miała charakter obronny („armie Lamanitów przyszły z ziemi nefickiej, aby walczyć z [...] ludem [króla Beniamina]”. Wspomniał też, że król „sam walczył z nimi; i walczył siłą własnego ramienia, mieczem Labana” (Słowa Mormona 1:13).

Zakończenie wojny nie przywróciło jeszcze prawdziwego pokoju. Rozpoczęło się nowe wyzwanie - rozłam w Kościele. Zaczęto głosić fałszywe doktryny i filozofie. Pojawili się „fałszywi Chrystusowie” (w. 15), oraz „fałszywi prorocy i fałszywi kaznodzieje, i nauczyciele” (w. 16). Ich nauki były niewątpliwie przekonujące, bo „po wielu sporach [...] wielu odstąpiło do Lamanitów” (w. 16). Kim jest „fałszywy Chrystus”. To oczywiście, inaczej mówiąc „antychryst” o którym, m.in. pisał Jan w Objawieniu. To człowiek lub grupa ludzi twierdząca, że on, nie prawdziwy Chrystus, posiadają prawdy potrzebne do zapewnienia swoim naśladowcom spokój ducha lub/i zbawienie po śmierci. W obecnych czasach przykładami antychrystów są ludzie wskazujący na takie źródła zbawienia jak fałszywe i niezmiernie niebezpieczne filozofie socjalizmu, komunizmu, gender i wiele innych, np. zachęcających do rozwiązłości seksualnej a nawet sodomy jako aktu niemal duchowego wyzwolenia od przestarzałych schematów.

Jak dzisiaj poradziłby sobie Beniamin z takimi „postępowymi” krzykaczami i aktywistami próbującymi w imię „sprawiedliwości społecznej” i równości pozbawić wolności wszystkich, którzy się z nimi nie zgadzają? Sam pewnie niewiele by zdziałał. Z pomocą jednak „świętych proroków, którzy żyli pośród jego ludu” (w. 16), „świętych mężów, którzy głosili słowo Boże z mocą i upoważnieniem; i czynili to z wielką surowością ze względu na hardość tego ludu” (w. 17) - ukarano fałszywych nauczycieli. Jak to ujął Mormon: „zamknięto im usta” (w. 15). Nie znamy szczegółów, nie wiemy jakie fałszywe nauki głosili tamci fałszywi nauczyciele. Nie wiemy nawet w jaki sposób zmuszeni byli do milczenia. Ale wiemy, że „wszyscy oni zostali ukarani według swych przestępstw” (w. 16).

Odstępstwo zostało zażegnane. Wraz z wiernymi i natchnionymi posiadaczami kapłaństwa „król Beniamin, pracując ze wszystkich sił swego ciała i zdolnością całej swojej duszy, jak również z pomocą proroków, jeszcze raz ustanowił pokój na ziemi.” (w. 18) Pokojem tym Nefici cieszyli się przez resztę dni Beniamina (Mosjasz 1:1).



Wiele możemy się dowiedzieć o charakterze Beniamina. Uczył on swoich synów szacunku do pism świętych. Mówił im, że bez świętych kronik „nasi ojcowie zmarnieliby w niewierze i stalibyśmy się podobni do naszych braci, Lamanitów, którzy nic nie wiedzą o tych sprawach...” (w. 5).

Po krwawej wojnie z Lamanitami, bardzo znaczące jest użycie pod ich adresem tytułu „nasi bracia”. Pomimo ich agresji i moralnego upadku, Beniamin niejako ich usprawiedliwiał. Twierdził, że odrzucali oni prawdę z powodu „tradycji swych ojców” (w. 5) (czyli Lamana i Lemuela). Podkreślił nawet, że gdyby Nefici nie posiadali pism świętych, staliby się do nich podobni. Te dwa wrogie narody różniły więc tylko ich tradycje i dostęp do objawień.

Z tego wręcz szokującego, jeśli się nad tym głęboko zastanowić, postawienia znaku równości między dzikimi Lamanitami a cywilizowanymi Nefitami można też wysnuć bardzo ważny wniosek. Nieprawdą jest, że nie ma znaczenia kto nami rządzi i jakie panują w naszym kraju prawa i zwyczaje. Nasz dobrobyt, zarówno doczesny, jak i duchowy połączony jest z naszą władzą silnym węzłem zależności. Nic więc dziwnego, że syn Beniamina, Mosjasz, ostrzegał:


„Albowiem do jak wielkiej niegodziwości może doprowadzić jeden niegodziwy król, zaiste, do jak wielkiego zniszczenia!” (Mosjasz 29:17)

Tuż przed swoją śmiercią Beniamin z
aprosił swój lud do wysłuchania jego kazania na specjalnie zbudowanej do tego celu wieży przy Świątyni. Jego przemówienie było wręcz cudowne. Efekt jaki wywarło na Nefitach oraz nadal wywiera na milionach ludzi na całym świecie w naszych czasach jest ogromne. Wspomnę tylko jego słowa odnoszące się do własnej osoby (bo o nim jest ta część tegoż artykułu).

Swoje kazanie na wieży Beniamin rozpoczyna od zapewnienia, że nie przykazał się zgromadzić „abyście bali się mnie albo abyście myśleli, że ja sam jestem kimś więcej niż śmiertelnym człowiekiem” (Mosjasz 2:10). Dalej zapewnił ich: „...jestem jak wy, poddany wszelkim słabościom ciała i umysłu...” (w. 11). Beniamin traktował swoją pozycję władzy jako możliwość do służenia bliźnim, „abym służył wam całą mocą, umysłem i siłą, które mi Pan dał” (w. 11).

Przypomniał też Nefitom, że nie wykorzystywał swojej pozycji do okradania swoich rodaków. „Mówię wam, że pozwolono mi przeżyć moje dni w służbie wam, nawet aż do tego czasu, i nie żądałem waszego złota ani srebra, ani żadnych bogactw;” (w. 12). Pomimo swej władzy król Beniamin żył „... z pracy własnych rąk, aby wam służyć i abyście nie byli obciążeni podatkami...” (w. 14). Kontynuował więc praktykę ustaloną cztery wieki wcześniej przez króla Nefiego I. Słowo „podatki” nie zniknęło jednak z nefickiego słownika. Można z tego wywnioskować, że podatki pobierano albo przez niektórych przynajmniej królów Nefitów albo przez królów lamanickich.

Ilu królów, prezydentów i premierów a nawet lokalnych włodarzy mogłoby wypowiedzieć podobne słowa podczas kończącego swoje kadencje przemówienia? Niewielu władców w historii ludzkości rozumiało czy rozumie zasadę, którą kierował się Bieniamin: „...gdy służycie swoim bliźnim, zaprawdę, służycie Swemu Bogu.” (w. 17)

Beniamin nie był w żadnej mierze słabym królem. Poważnie traktował władzę i odpowiedzialność za zapewnienie swojemu narodowi prawa do wolności i wszelkich swobód, z wyjątkiem tylko swobody do odbierania wolności innym. 

„Ani też nie pozwoliłem, aby wtrącano was do lochów lub abyście czynili siebie nawzajem niewolnikami, ani abyście mordowali czy rabowali, czy kradli, czy popełniali cudzołóstwo; ani też nie pozwoliłem, abyście popełniali jakąkolwiek niegodziwość...” (w. 13)

niedziela, 10 maja 2020

Neficcy włodarze - wzór dla współczesnych prezydentów, część 1 - Król Nefi I


Zbliżają się kolejne wybory prezydenckie w naszym kraju. Ten blog nie jest miejscem politycznej agitacji. Nie będę więc tu pisał ani o wyborach ani o żadnym z kandydatów (tym bardziej, że sam jeszcze nie wiem na kogo zagłosuję, jeśli w ogóle). Postaram się jednak pokazać, że Księga Mormona zawiera wiele wiele wskazówek, którymi warto się kierować w podejmowaniu decyzji przy urnie. Jaki człowiek powinien przewodniczyć naszemu krajowi? Taki jak Nefi, Beniamin, Mosjasz, Moroni i Mormon. Rozpoczynam dzisiaj krótki cykl artykułów o włodarzach starożytnego ludu Nefitów. Zacznijmy od Króla Nefiego I.

Nefi był synem proroka Lehiego. Mimo, że nie był on synem pierworodnym (ale trzecim z kolei), to on otrzymał prawo do przewodzenia nad swoją rodziną z powodu swej wiary i wierności Panu. Doświadczył on z tego powodu wielu przykrości ze strony swoich starszych braci - Lamana i Lemuela, którzy do końca życia nie mogli się pogodzić z - jak to interpretowali - odebraniem im władzy.



Przed swoją śmiercią prorok Lehi jeszcze raz pobłogosławił Nefiego, wyświęcając go na swego następcę. „I stało się, że nie minęło wiele dni po jego śmierci” - pisze Nefi - „kiedy Laman, Lemuel i synowie Ismala rozgniewali się na mnie z powodu napomnień Pana” (II Nefi 4:13).

Reakcje młodszego brata na prześladowania ze strony swych starszych braci nie zawsze były właściwe. Nefi ubolewał nad swoim charakterem. „Och, nędzny ja człowiek!” - wyznał w swojej kronice (w. 17). „Jestem otoczony przez pokusy i grzechy, które tak łatwo mnie osaczają.” (w. 18) Dalej wylicza wspaniałe błogosławieństwa jakich doświadczył od Boga i pyta: „I dlaczego miałbym lgnąć do grzechu ze względu na moje ciało? [...] Dlaczego się gniewam z powodu mojego wroga?” (w. 27)

Sam odpowiada na te i inne pytania rozpoznając prawdziwego wroga, nie agresywnych braci, ale wroga swojej duszy: „Raduj się moje serce i nie dawaj więcej miejsca wrogowi mojej duszy. Nie gniewaj się znowu z powodu moich wrogów. Nie umniejszaj mojej siły z powodu moich udręk.” (w. 28-29).

Nefi zdaje sobie sprawę, że tylko Chrystus jest w stanie przywrócić mu spokój: „O Panie, będę Cię zawsze wielbił; zaiste, moja dusza będzie radować się w Tobie, mój Boże i opoko mojego zbawienia.” (w. 30). „O Panie, Tobie zaufałem i będę Ci ufał na wieki.” (w. 34)

W celu uniknięcia śmierci z rąk swoich zazdrosnych braci i po otrzymaniu objawienia, w którym Pan ostrzegł go i nakazał odłączenie się od Lamana, Lemuela i synów Ismaela, Nefi „uszedł na pustkowie razem ze wszystkimi, którzy by chcieli pójść ze mną.” (II Nefi 5:5).

W miejscu nazwanym imieniem Nefiego zbudowano pierwszą neficką osadę. „I Pan był z nami” - pisał Nefi - „i niezmiernie dobrze nam się wiodło; albowiem zasialiśmy ziarno i ponownie zebraliśmy obfite plony. I zaczęliśmy hodować owce i bydło, i wszelkie inne zwierzęta.” (w. 11) „I stało się, że zaczęło nam się niezmiernie dobrze wieść i zaczęliśmy się rozmnażać na tej ziemi.”

Pomimo oporów z jego strony („pragnąłem, aby nie mieli żadnego króla”), Nefici wybrali Nefiego na swojego pierwszego króla (w. 18). Odkrycie kraju Nefi przez Lamanitów było tylko kwestią czasu. Nowy naród od początku zbroił się więc na wypadek ich ataku. Nefi pisał: „chcieli nas napaść i zgładzić; albowiem znałem ich nienawiść do mnie i moich dzieci, i tych, których nazywano moim ludem”. Dlatego wziął miecz Labana „...i na jego wzór zrobiłem wiele mieczy...” (w. 14). 

Nefici budowali budynki, obrabiali drewno i metale „których było w wielkiej obfitości” (w. 15). Zbudowali świątynię „na wzór świątyni Salomona, ale nie zbudowano jej z tak wielu drogocennych rzeczy; ponieważ nie znaleziono ich w tej ziemi...” (w. 16).

Odrzucono wszelkie formy poddaństwa, także praktykę, do której już dawno się w naszych czasach przyzwyczailiśmy - odbierania poddanym mienia w celu utrzymywania urzędników państwowych, łącznie z królewskim dworem: „I stało się, że ja, Nefi, nakłaniałem mój lud, aby był pracowity, i aby pracowano własnymi rękoma.” (w. 17).

Pan sprawił, że wygląd Lamanitów zmienił się tak, by młode Lamanitki nie były dla młodych Nefitów pociągające, wypełniając proroctwo: „Sprawię, że będą wstrętni dla twego ludu, jeśli nie odpokutują za swe niegodziwości.” (w. 22). Bóg ostrzegł też Nefitów przed mieszaniem się z Lamanitami zapowiadając, że w przeciwnym wypadku ich potomkowie „będą przeklęci tym samym przekleństwem” (w. 23), a więc staną się „bezczynnym ludem, pełnym podstępu i przebiegłości...”. Przekleństwo to obejmowało również odejście od cywilizacji osadniczej i powrót do prymitywnego społeczeństwa zbieracko-łowieckiego („...polującym na pustkowiu na dziką zwierzynę” - w. 24).

Najlepiej sytuację kraju Nefitów opisuje krótki werset 27: „I stało się, że żyliśmy szczęśliwie.”

Nie upłynęło 10 lat (czyli 40 lat od opuszczenia Jerozolimy przez grupę Lehiego i Ismaela) „a już były wojny i spory z naszymi braćmi” - pisał Nefi (w. 34).

Nefici uważali Nefiego „za króla i opiekuna”. Polegali na nim „dla swego bezpieczeństwa” (II Nefi 6:2). „I lud kochał Nefiego niezmiernie, bo był im wielkim opiekunem, walczył mieczem Labana w ich obronie i trudził się przez wszystkie swoje dni dla ich dobra” (Jakub 1:10).

Dwadzieścia pięć lat po założeniu państwa Nefitów (55 lat po opuszczeniu przez Lehiego Jerozolimy), Nefi przekazał święte kroniki swojemu młodszemu bratu - Jakubowi (Jakub 1:1). Komuś innemu jednak przekazał urząd króla. „Gdy Nefi postarzał się i wiedział, że wkrótce umrze, namaścił pewnego męża na króla i włodarza swego ludu...” (w. 9). Jak więc widać obowiązywało wyraźne oddzielenie kościoła od państwa. Podkreśla to także fakt, że prorok Jakub przemawiał do swego ludu krytykując praktyki wprowadzone przez drugiego króla pod którego panowaniem „zaczął znieczulać swe serce i zaczął oddawać się po trosze niegodziwym praktykom” (w. 15) a z powodu bogactw „zaczęli po trosze wbijać się w pychę” (w. 16).

sobota, 2 maja 2020

Jak żyć w czasie (częściowego) odstępstwa?

Mieszka w Polsce spora grupa Świętych w Dniach Ostatnich, którzy stracili kontakt z Kościołem. Efektywnie zniechęcono ich do udziału w niedzielnych spotkaniach. Założenie, że osoby „mniej aktywne” musiały utracić świadectwo przywróconej ewangelii, bo inaczej nadal byłyby „aktywne”, jest błędne. Może to nasze kongregacje utraciły coś cennego, magnes przyciągający wybranych do naszej społeczności.

Piszę to podczas pandemii COVID-19, a więc w dziwnym czasie zamkniętych kościołów. Nie mogę się doczekać powrotu do normalności, by znowu móc uczęszczać na niedzielne spotkania i słuchać natchnionych przemówień czy lekcji.

Parę lat temu myślałbym inaczej. Był taki czas, w którym niechętnie uczęszczałem na kościelne spotkania. Bardziej mnie one irytowały niż wzmacniały moją wiarę. Chodziłem jednak i przyznaję, że zawsze coś cennego z tych spotkań wynosiłem. Tydzień później jednak znowu niechętnie wracałem do kościoła.

Miałem nawet ochotę porozmawiać na ten temat z jakimś odwiedzającym nasz kraj przywódcą w Kościele, na przykład Siedemdziesiątym. Nigdy jednak nie pojawiła się taka okazja. I bardzo dobrze. Spodziewam się, że niewiele nowego bym się dowiedział. Usłyszałbym pewnie przypomnienie o fakcie, że nikt nie jest doskonały oraz zachętę do przebaczenia i wytrwałego przestrzegania zawartych z Bogiem przymierzy, łącznie z regularnym chodzeniem do Kościoła. Byłaby to dobra rada, ale już o tym wiedziałem. Gdybym spróbował wyjaśnić swoje powody, a głównym z nich był brak pełnego zaufania do lokalnych przywódców, spodziewam się, że nie zostałbym potraktowany poważnie. Założenie Siedemdziesiątego byłoby pewnie takie: lokalni przywódcy zostali wybrani przez objawienie. Podyktowałoby mu je jego własne doświadczenie.


Czego uczą pisma święte o kościelnych powołaniach?


Przyzwyczailiśmy się zakładać, że każde powołanie w Kościele jest natchnione, bo jest wynikiem objawienia. Przydzielenie konkretnej odpowiedzialności konkretnej osobie faktycznie powinno być wynikiem modlitwy i potwierdzenia tej decyzji przez Boga (w końcu to On jest Głową tego Kościoła i to On powinien wyznaczać w swoim Królestwie swoich przedstawicieli). Pisma święte jednak wyraźnie wskazują na możliwość zajmowania stanowisk, nawet przywódczych przez niewłaściwe osoby. Słowa „wielu jest powołanych, ale niewielu wybranych” sugerują nawet, że w większości przypadków nie powinniśmy oczekiwać od powołanego, że został faktycznie wybrany przez Boga. Następująca obietnica z Doktryny i Przymierza 50:8 jednoznacznie wskazuje na możliwość występowania w naszych kongregacjach obłudników i wcale nie ma gwarancji, że zostaną oni zdemaskowani podczas tego życia: „Lecz obłudnicy zostaną odkryci i odcięci, czy to za życia, czy po śmierci, według mojej woli; i biada tym, którzy są odcięci od mojego Kościoła, bo tych przemógł świat.”

Nic w tym przerażającego. Żyjemy w końcu na niedoskonałym świecie i musimy sobie jakoś radzić z sytuacjami dalekimi od optymalnych. W USA i innych krajach, w których Kościół jest duży, jest o wiele lepiej. Przywódcy rzadziej zmuszani są do kompromisu podczas wyboru odpowiedniej osoby aby przydzielić jej jakieś odpowiedzialne powołanie. Starszy Oaks opowiadał kiedyś jak doszło do powołania Brata Cyrockiego na prezydenta palika gdzieś na Florydzie (jeśli dobrze pamiętam). Apostoł otrzymał od lokalnych przywódców długą listę braci, którzy mogliby pełnić tę funkcję. Spotkał się z każdym z nich, ale w żadnym przypadku nie otrzymał od Ducha potwierdzenia. Zapytał więc, czy jest ktoś jeszcze, kto nie znalazł się na liście. Był faktycznie pewien brat, ale nie wzięto go pod uwagę bo dopiero wprowadził się na teren palika i nikt go właściwie nie znał. Był nim właśnie brat Cyrocki. Starszy Oaks spotkał się z nim i jego właśnie ustanowił nowym prezydentem palika, zaznaczając przy tym, że nie będzie długo służył w tym powołaniu, bo Pan będzie go potrzebował gdzie indziej. Faktycznie, niedługi czas później brat Cyrocki otrzymał powołanie na prezydenta misji w Polsce.

Tak powinien wyglądać proces powoływania zarówno braci i jak i sióstr w Kościele. Ale co robić, kiedy lista kandydatów jest krótka, czasem składająca się z jednego lub dwóch nazwisk? I co jeśli - delikatnie mówiąc - nasz kandydat nie posiada wszystkich upragnionych kwalifikacji? W takim przypadku trzeba pracować z tym, co się ma, z nadzieją, że jakimś cudem, Pan wykwalifikuje niedoświadczoną osobę po drodze. I tak się często dzieje. Wiele osób w Kościele przyznaje, że otrzymując jakieś powołanie nie mieli pojęcia jak się z niego wywiązywać, ale dzięki modlitwie i odnajdywaniu wskazówek w pismach świętych lub osobistych objawieniach jakoś się wszystko, albo prawie wszystko udawało. Nie wszyscy jednak szczerze starają się szukać natchnienia. Zamiast szukania odpowiedzi w pismach świętych i w osobistych objawieniach, rozglądają się dokoła. W rezultacie - wiele decyzji podejmowanych jest tak, by spodobały się one innym. To zupełnie naturalne. Nawet prorok Alma próbował unikać konfrontacji i kontrowersji, odmawiając osądzenia grzeszników i posyłając ich z powrotem do króla Mosjasza. Po jakimś czasie dopiero wpadł na genialny pomysł: Zapytam się Boga, co powinienem zrobić.

Dlaczego o tym piszę? Z pewnością nie dlatego, by zniechęcić kogokolwiek do wspierania swoich lokalnych przywódców. Po prostu zwracam uwagę na to, że w obecnym stadium rozwoju Kościoła w Polsce, owszem, powinniśmy popierać a - jeszcze bardziej - wspierać naszych przywódców, ale jednocześnie nie spodziewać się od nich zbyt wielkich cudów. Po prostu musimy sobie jakoś radzić z tym, co mamy. I zawsze pamiętać, że każdy człowiek na ziemi, łącznie z samym prorokiem, jest tu między innymi po to, by popełniać błędy i się z tych błędów uczyć. Jak powiedział jeden z prezydentów Kościoła - „Kiedy Bóg powołuje kogoś na proroka, nie odwołuje go z bycia człowiekiem.” Niewątpliwie dotyczy to także naszych lokalnych proroków i prorokiń.


Realne oczekiwania od nawróconych w Polsce.


A co takiego mamy w naszych kongregacjach? Oczywiście grupę ludzi, którzy z tego czy innego powodu podjęli odważną decyzję przyjęcia chrztu i przystąpienia do mało-popularnego w naszym kraju Kościoła. To wspaniale. Nie zapominajmy też jednak, że są to osoby wychowane w kulturze - wspaniałej pod wieloma względami, ale której daleko od kultury naszego ideału - Syjonu, społeczności Świętych, ludzi czystego serca i jednego umysłu.

Popatrzmy realnie na bagaż, który przynosimy ze sobą do Kościoła. Generalizując można śmiało powiedzieć, że w dużej mierze zostaliśmy wychowani nie - jak Bóg przykazał - przez troskliwych, kochających i natchnionych rodziców czy dziadków (dobry rodzic, babcia lub dziadek, bez względu na wiarę czy jej brak często podejmuje natchnione decyzje), ale przez przedszkolankę a potem nauczycieli, którzy zdobyli swoje pedagogiczne kwalifikacje w marksistowskiej uczelni. Byliśmy też wychowani przez rówieśników, którzy byli wychowani przez innych rówieśników oraz przedszkolanki, itd.

Od najmłodszych lat uczyliśmy się kłamać, ściągać na sprawdzianach, oszukiwać swoich rodziców, prześladować nieporadnych i dokonywać często bardzo nietrafnych osądów wobec ludzi. Nauczyliśmy się też osądzać innych niesprawiedliwie, w oparciu o często bardzo irracjonalne podstawy takie jak wygląd, ubranie, niemodne zachowanie czy brak popularności wśród rówieśników.

Świat z którego pochodzimy wyrobił w nas zły nałóg obrażania się na innych. W wielu przypadkach nosimy nasze urazy do końca życia nie biorąc pod uwagę możliwości, że nasz winowajca mógł przecież kompletnie zmienić swoje nastawienie a może nawet bardzo żałuje tego, że nas skrzywdził. Światło pełni ewangelii nakłania nas wprawdzie do przebaczenia i miłości, ale - powiedzmy sobie prawdę - nie przychodzi nam to w sposób naturalny. Kultura naszej społeczności uczy nas wprawdzie przebaczenia, podawania sobie dłoni i życzliwości wobec winowajców, ale to od nas zależy co tak naprawdę czujemy w sercu, kiedy się uśmiechamy i podajemy im dłoń. Nie jest łatwo czuć tego, czego powinno się odczuwać, bo miłość do „wroga” jest sprzeczna z ludzką naturą, „albowiem człowiek naturalny jest wrogiem Boga” i takim pozostanie jeśli nie stanie się świętym (Mosjasz 3:19).

Kiedy wkroczyliśmy w wiek dorosły okazało się, że nasze położenie nie tyle zależy od naszej wiedzy i kwalifikacji co od znajomości, układów i umiejętności podlizania się osobie od której zależy nasz awans, albo okazyjny zakup tego czy innego produktu. Życie nauczyło nas, że najlepiej otaczać się osobami, które nam nie zagrażają, a najlepiej jeśli pomogą coś załatwić, jeśli zachodzi taka potrzeba. Mimowolnie ładujemy ten niesprawiedliwy i odbierający wszystkim osiągnięcie maksymalnego zadowolenia system.

W szkole i z telewizji otrzymaliśmy dużo cennej wiedzy ale też i wiele nieprawd albo półprawd, których celem jest ułatwienie rządzącym zapanowanie nad nami. Może to i brzmi jak następna „teoria spiskowa”, ale nie koniecznie musi to być jakiś zorganizowany spisek. To wszystko wynika z ludzkiej natury oraz z natury obowiązującego systemu politycznego. Naturalnie życie rządzących znacznie ułatwia przekonanie poddanych do takich rzeczy, które motywują nas by na nich głosować. Dlatego też wbija się nam do głów, że jednego z największych tyranów historii naszego narodu, odpowiednika króla Noego w Księdze Mormona, należy nazywać „Wielkim”. Wmawia się nam, że prawda leży nie tam, gdzie leży, ale „pośrodku”. Zachęca się nas do kompromisów, do unikania skrajności nawet w kwestiach, w których właśnie skrajne podejście jest moralnie właściwe.

Przekonano nas jeszcze do wielu innych rzeczy, które sprawiają, że niektóre nauki pism świętych wydają się śmiesznie zacofane i - właśnie - niebezpiecznie skrajne. Przykładem jest wmówienie kobietom, że prawdziwe szczęście czeka je wtedy, gdy przez cały dzień będą wiernie służyć swojemu szefowi a nie mężowi i dzieciom. Filozofia tego świata twierdzi, że rycerskie oddanie wybrance, wspieranie jej finansowo i emocjonalnie jest podejściem zacofanym, wręcz średniowiecznym. Teraz wolna kobieta to ta, której priorytetom daleko od bycia przykładną matką, a najlepiej, jeśli w ogóle nie ma dzieci. W rezultacie tej kłamliwej propagandy takie słowa jak „wolność” czy „wybór” ograniczają się do prawa do bezkarnego dokonania aborcji.

Te diabelskie filozofie trafiają do serc Świętych nie tylko w Polsce. Kiedy ostatni raz słyszeliśmy o zrzutce dla rodziny, której ojciec stracił nagle zatrudnienie? A ile razy proszeni jesteśmy na facebooku o wysyłanie pieniędzy matce samotnie wychowującej swoje dzieci? Kobiety skazujące swoje potomstwo na dorastanie bez ojca są w naszym świecie niemal bohaterkami zasługującymi nie tylko na naszą litość, ale podziw. Są oczywiście takie przypadki, w których mama bez własnej winy skazana jest na samotność, ale generalnie taka praktyka nie zasługuje na wsparcie tych, którym objawiono prawdę o prawie dziecka do bycia wychowywanym przez mamę i tatę.

Wymieniłem tylko kilka kłamstw świata, z którego prawie wszyscy w polskim Kościele Jezusa Chrystusa pochodzimy. Oczekiwaniem naszego Ojca było ich porzucenie („wyjście z Babilonu”) ale my ich nie chcemy porzucać, bo w 21 wieku to zbyt skrajne, zacofane. Czy powinno nas więc dziwić, że nie jesteśmy Syjonem?

Mamy wprawdzie dostęp do objawień, prawdziwych, uniwersalnych wartości, praw i zasad pochodzących od Wszechwiedzącego. Nie okłamujmy się jednak. Wielu z nas ich nie zna, bo nie czytamy Księgi Mormona jak jesteśmy do tego zachęcani.

W księdze Doktryna i Przymierza 84:54-59 czytamy:


„I wasze umysły były zaćmione w przeszłych czasach ze względu na niewiarę, i ponieważ lekceważyliście rzeczy, które otrzymaliście — które to próżność i niewiara sprowadziły potępienie na cały Kościół. I potępienie to spoczywa na dzieciach Syjonu, zaiste na wszystkich. I pozostaną potępione, dopóki nie odpokutują i nie przypomną sobie nowego przymierza, samej Księgi Mormona i poprzednich przykazań, które im dałem, nie tylko po to, aby mówić, ale aby czynić według tego, co napisałem — aby mogli wydać owoc godny królestwa ich Ojca; inaczej pozostaje klęska i sąd, które spadną na dzieci Syjonu. Bowiem czyż dzieci królestwa bezczeszczą moją świętą ziemię? Zaprawdę, powiadam wam: Nie.”

Czego się więc możemy spodziewać od członków prawdziwego Kościoła, ale nie koniecznie do końca Świętych, bo potępionych (czyli „zatrzymanych w rozwoju” jak tama zatrzymuje wodę) z powodu lekceważenia Księgi Mormona i Biblii albo używania ich nauk głównie do przygotowywania pięknych przemówień „po to, aby mówić” a nie „czynić według tego” co zawierają? Możemy się spodziewać tego, że ci, którzy studiują Księgę Mormona i biorą jej nauki na poważne, będą uznawani za skrajnych fanatyków. Świat z którego pochodzimy i którego nie chcemy za bardzo opuścić, uczy, że powinno się takie osoby osądzać bardzo negatywnie. Są zacofane, nietolerancyjne i seksistowskie. Takich osób najlepiej unikać a już z pewnością nie dopuszczać ich do odpowiedzialnych powołań w Kościele by natrętnie nie przytaczały niewygodnych wersetów z pism świętych zamiast powtarzania tych, które nie zdają się podważać modnych filozofii świata.


Zacofany Lehi naucza śmiesznych i dawno już niemodnych filozofii mieszkańców Jerozolimy.

Na szczęście Kościół jest tak wspaniale zorganizowany, że nie jesteśmy tu, w Polsce, zupełnie zdani na siebie samych. Prezydent Hinckley porównał kiedyś system misjonarski do układu krwionośnego. Co kilka miesięcy pojawiają się w naszych gminach osoby często pochodzące z miejsc, gdzie Kościół bardziej przypomina Syjon. Co trzy lata powoływany jest też na przywódcę naszej misji człowiek doświadczony, a więc taki, który nie musi się zbytnio wytężać, żeby wyobrazić sobie cel do którego chce nas doprowadzić, bo wie jak Kościół powinien funkcjonować.


Realne oczekiwania od prezydenta misji.


Zastanówmy się teraz przez moment czego się można spodziewać od przydzielonego do naszego kraju prezydenta misji. Najczęściej pochodzi on z miejsca w którym żyją Święci od wielu pokoleń. Ich przodkowie zostali skarceni przez niebiosa wieloma plagami za lekceważenie nauk Biblii i Księgi Mormona wynosząc z tych doświadczeń cenne lekcje. Nie było im dane wzniesienie obiecanej świątyni w Independence. Zostali siłą usunięci ze Stanu Missouri. Ich znajomi i członkowie rodziny umarli z zimna i wycieńczenia podczas Wielkiej Wędrówki do serca Gór Skalistych gdzie nareszcie znaleźli spokój, daleko od rządu, uprzedzeń i prześladowań. Przynajmniej na jakiś czas, bo szatańskie dekrety i ustawy dosięgnęły ich na pustym odludziu z powodu demonizowanej przez protestantów praktyki poligamii oraz kłamliwych pogłosek o złym traktowaniu kobiet.

Dzięki jednak poligamii udało się Bogu wychować sprawiedliwe pokolenie, bo system „małżeństwa celestialnego” dawał kobietom więcej wolności. Nie były one zmuszane do kompromisu, do wiązania się z mężczyzną słabej wiary i nie do końca oddanym Bogu. Żaden mężczyzna nie był „zajęty”, nawet jeśli już poślubił kogoś innego. W ten sposób Bóg był w stanie umieścić większość swoich wybranych dzieci w rodzinach przewodzonych przez prawdziwie nawróconych i wiernych posiadaczy kapłaństwa. Poligamia zrobiła swoje i na szczęście mamy tę kontrowersyjną praktykę za sobą.

Prezydenci naszej misji pochodzą często z rodzin, które są czwartym, piątym, może nawet ósmym pokoleniem „mormońskich pionierów”. Doświadczenie nauczyło ich wielu prawd i dobrych nawyków. Niektóre jednak nie do końca sprawdzają się w miejscu, w którym Kościół rozpoczął swoje działanie 30 lat temu i od tamtej pory może się pochwalić bardzo miernym wzrostem (nawet w porównaniu do naszych sąsiadów, którzy zaczynali w tym samym czasie co my a teraz mieszkają w cieniu Świątyni).

Od prezydenta misji możemy się na przykład spodziewać pełnego zaufania do lokalnych przywódców. Bardzo dobra zasada, ale w społeczności dużej i będącej efektem prawie dwóch wieków doświadczenia. Przyjeżdża więc do Polski, gdzie nikogo tak na prawdę nie zna. Potrzebuje jednak wskazówek od kogoś, kto zna nasze realia. Kogo więc poprosi o poradę? Na czyim osądzie będzie, przynajmniej na początku, się opierał? Oczywiście tych, którzy obecnie pełnią tu przywódcze odpowiedzialności (oraz tych, którzy zgrabnie zasiadać będą u jego boku lub w inny sposób zabiegać o jego względy). Pamiętajmy - jego doświadczenie nauczyło go, że przywódcy są natchnieni i wybrani przez objawienie. Nie przychodzi mu do głowy możliwość wzięcia pod uwagę opinii osoby, która przywódcą nie jest, bo gdyby warta była jego uwagi, byłaby przecież przywódcą. Błędne koło. A może być przecież tak, że przywódcą nie jest właśnie dlatego, bo - w przeciwieństwie do pozostałych - wpadła kiedyś na dziwny pomysł, że nauk Księgi Mormona, łącznie z tymi uznawanymi w dzisiejszym świecie za politycznie niepoprawne, nie należy lekceważyć.

Warto też pamiętać, że prezydent Polskiej Warszawskiej Misji pełni tak naprawdę dwie role - prezydenta misji oraz prezydenta palika. W tych miejscach na świecie, gdzie paliki już istnieją (np. na Ukrainie i na Węgrzech), to prezydenci palików służą lokalnym członkom pozostawiając prezydentowi misji tylko sprawy związane z pracą misjonarską. W Polsce jednak nadal pod prezydenta misji podlegają nie tylko misjonarze, ale również wszyscy członkowie Kościoła. Warto to docenić i zdać sobie sprawę, że to niemałe wyzwanie. Dlatego też nasz prezydent misji zmuszony jest w dużej mierze polegać na osądzie swoich lokalnych doradców, czyli ludzi wychowanych przez przedszkolanki, marksistowski system edukacji, posiadających samozachowawczy nawyk odsuwania od przywódczych stanowisk osób mądrzejszych od siebie (szczególnie kiedy od stanowiska w Kościele uzależnione są ich dochody), i tak dalej.


Prawda a nie naiwne, pozytywne myślenie czyni człowieka wolnym


Wystarczy tego gdybania. Nie sądzę, że moje podejście jest zbyt cyniczne. Poddaję powyższe scenariusze pod rozwagę Czytelnika nie dlatego, by kogokolwiek zachęcić do niepopierania swoich przywódców (a jeśli mamy powody do ich niepopierania, śmiało i odważnie podnieśmy dłoń, by dać sobie możliwość podzielenia się nimi z wyższymi przywódcami). Powinniśmy też doceniać odwagę i - w wielu przypadkach - ogromne poświęcenia związane z przystąpieniem do przywróconego Kościoła przez polskich Świętych.

Dzielę się tylko swoimi przemyśleniami, bo mi, osobiście, pomagają one bardziej kochać ludzi i wybaczać ich ewentualne słabości oraz błędy. Dobrze jest mieć pozytywne nastawienie i wychodzić z założenia, że człowiek jest dobry i kieruje się godnymi pochwały intencjami. Nie trzeba jednak zapominać, że to prawda czyni człowieka wolnym. Dobrze jest więc patrzeć na wszystko realnie, a od niedoskonałych istot nie oczekiwać doskonałości. Świadomość pozostawiającego wiele do życzenia pochodzenia naszych sióstr i braci w Kościele w Polsce uczy nas, że powinniśmy być przygotowani na ewentualne błędy, niedopatrzenia, intencjonalne lub nieintencjonalne skrzywdzenie niewinnej osoby, może nawet nas samych. Fakt, że żyjemy na bardzo niedoskonałym świecie (pisma święte uczą, że Szatan jest panującym tu władcą) powinno niejako usprawiedliwiać błędy ludzi a to bardzo pomaga nam wybaczyć naszym winowajcom. A już z pewnością błędy innych nie powinny skutkować w decyzji łamania naszych przymierzy z Bogiem.

Na początku wspomniałem o pragnieniu sprzed lat, szczerej i otwartej rozmowy z przyjezdnym, doświadczonym i natchnionym przywódcą generalnym Kościoła. Teraz nie odczuwam już takiej potrzeby, bo - po pierwsze - ze zdumieniem zdałem sobie sprawę, że odpowiedź na moje dylematy przez cały czas znajdowała się w moim plecaku (o tym za chwilę), a po drugie - nauczyłem się nie wymagać od nikogo wiedzy i zrozumienia tematów, o których nie muszą mieć większego pojęcia.

Każdy człowiek, także Siedemdziesiąty, jest produktem swojej przeszłości, łącznie z czynnikami ograniczającymi pełnię zrozumienia niektórych tematów i sytuacji. Dlatego nie spodziewałbym się już wielkiego zrozumienia. Miałby zresztą pełne prawo do przyłączenia mnie w poczet lokalnych mieszaczy, którzy maniakalnie odmawiają podporządkowania się kapłaństwu na przykład dlatego, że prezydent gminy nosi pierścień atlantów, głosuje na inną partię, albo poprosił o niezabieranie głosu w szkole niedzielnej z powodu ich kłótliwej natury (nie są to, niestety, zmyślone scenariusze). Są przecież i tacy, szczególnie w miejscach, w których Kościół niedawno rozpoczął swoją działalność (albo od trzech dekad znajduje się w stanie stagnacji).

Łatwo mi, natomiast, wyobrazić sobie, że usłyszałbym od Siedemdziesiątego zachętę do wgłębnego studiowania Księgi Mormona, która zawiera odpowiedzi na wszystkie ważne pytania. Taka porada byłaby faktycznie natchniona, bo ta właśnie księga zawiera wskazówki dla osób przydzielonych do gminy, której daleko od doskonałości.


Możemy spać spokojnie.


Za chwilę przejdę do szczegółów, ale najpierw podkreślę fakt, że żyjemy w niezmiernie wyjątkowym okresie historii. Dyspensacja Pełni Czasów jest pierwszą (i naturalnie ostatnią) dyspensacją, która nie zakończy się globalnym odstępstwem. Podkreślam, że globalnym, bo nikt, nawet sam Bóg, nie może nikogo zmusić do osobistego odstępstwa (może i może, ale tego nie zrobi, bo szanuje naszą wolność). Nie mamy też gwarancji, że nasza kongregacja, choć blisko związana z Salt Lake City kanałami kapłaństwa, nie pozwoli sobie na lokalne odstępstwo od niektórych zasad, wartości czy praktyk Kościoła.

Skoro więc istnieje możliwość przebywania w miejscu, w którym zasady przywróconej ewangelii nie są w pełni przestrzegane, a więc nastąpiło odrzucenie objawienia (czysta definicja słowa „odstępstwo”), czy Księga Mormona uczy nas jak w takiej sytuacji postępować? Tak i to już w jej pierwszych rozdziałach.


Cenne nauki Księgi Mormona dla osób żyjących w odstępstwie.


Lehi wychowywał się w Jerozolimie, mieście zamieszkałym przez Izraelitów, którzy nie przestrzegali przykazań Boga. Z wyjątkiem rodziny Ismaela sąsiedzi i znajomi z Kościoła przyjęli światowe standardy, zaakceptowali modne filozofie i stopniowo święte sprawy stawały się dla nich śmieszne, a nawet niesmaczne. Jaka była reakcja Lehiego na tę sytuację? Pozostał wierny. Nadal wypełniał dane mu przez Boga powołanie. Nie unikał ludzi, ale jak mógł tak starał się wywrzeć na nich pozytywny wpływ. Gdyby Lehi żył w naszych czasach to niewątpliwie każdego tygodnia przyprowadzałby swoją rodzinę do Kościoła (chyba, że dane by mu było żyć w czasie pandemii, ale to inna sprawa).

Geniusz Lehiego polegał nie tylko na jego wierności wobec doskonałego Boga ale również wierności wobec niedoskonałych ludzi. Kochał nie tylko Boga ale również swoich odstępnych przyjaciół a nawet wszystkich mieszkańców miasta. Wytrwale ostrzegał ich przed nadchodzącą okupacją babilończyków. Robił to pomimo wielu przykrości jakich doświadczał ze strony mieszkańców Jerozolimy.

Czy nie stanowi to wyraźnego wzoru do naśladowania dla nas? Jego synowie: Nefi, Sam a potem także Jakub i Józef poszli w jego ślady. Pozostali wierni zarówno Bogu jak i swoim niewiernym braciom. Aż do czasu otrzymania stanowczego przykazania oddzielenia się od Lamanitów po tym jak możemy się domyślić, podjęli oni ostateczną decyzję odrzucenia pełni ewangelii.

Czytamy też o Abinadim nawołującym członków Kościoła do powrotu do wiary w Mesjasza oraz Almie przywracającym pełnię ewangelii łącznie z obrzędem chrztu pośród nefickiej kolonii zaczynając od kompletnego zera, bo na początku był jedynym wiernym członkiem Kościoła. Księga Mormona kończy się dramatyczną relacją z przykrych doświadczeń Mormona. Podjął on patriotyczną decyzję o poprowadzeniu armii swojego ukochanego narodu przeciwko agresywnym sąsiadom mimo, że z powodu niegodziwości Nefitów nie miał żadnej nadziei na zwycięstwo. Ostatnim kronikarzem był syn Mormona - Moroni, latami samotnie ukrywającym się przed Lamanitami, będąc ostatnim żywym przedstawicielem narodu ale do śmierci pozostając wiernym Bogu i doprowadzając w ten sposób do wypełnienia się starotestamentowego proroctwa o wyłonieniu się prawdy z ziemi jak szept zmarłych.

Księga Mormona uczy nas jak postępować, kiedy naszym kongregacjom daleko jeszcze od Syjonu. Do końca życia, bez względu na cokolwiek, nikt nie odbierze nam możliwości pozostania wiernym świętym przymierzom chrztu oraz tych zawartych w Świątyni Pana.

Jest to o tyle dla nas łatwiejsze, że - jak już wspomniałem - żyjemy w bardzo wyjątkowych czasach. Co do wierności apostołów możemy spać spokojnie. Chociaż i oni są ludźmi, a więc z pewnością popełniają błędy, Bóg obiecał nam, że nie będziemy przez nich zwiedzeni. „Nie ma tego w zamyśle Bożym.” - powiedział prorok Woodruff - „Gdybym spróbował to uczynić, Pan usunąłby mnie z mego stanowiska, i tak postąpi z każdym, kto usiłuje odwieść dzieci ludzkie od wyroczni Bożych i od ich obowiązków.” (Doktryna i Przymierza - Oficjalna Deklaracja I).

Jesteśmy więc w o wiele lepszym położeniu od Lehiego, Abinadiego czy Mormona. Mamy dostęp do współczesnych objawień. Mamy pisma święte, łącznie z Księgą Mormona, nareszcie w pełni poprawnym jej tłumaczeniem, o której starotestamentowi prorocy przepowiadali, że odegra kluczową rolę w zgromadzeniu Izraela, czyli powstawaniu gmin, dystryktów a potem okręgów i palików. Mamy prawdziwe kapłaństwo - upoważnienie i moc od Boga do kierowania Kościołem i udzielania prawdziwych, wiążących w niebie obrzędów. Prawie każdej niedzieli możemy przyjmować sakrament i słuchać natchnionych przemówień, nawet jeśli wygłaszają je czasem osoby, które nas wcześniej uraziły (coś dziwnego dzieje się z człowiekiem, nawet bardzo niedoskonałym, kiedy staje za mównicą i przemawia do Świętych). Możemy przestrzegać przykazań i cieszyć się ciągłym towarzystwem Ducha Świętego. Bóg nam raczej nie nakaże opuścić nasze miasto i wyruszyć w wieloletnią wędrówkę przez pustynię i ocean. Skoro więc udało się Lehiemu i Nefiemu, i nam może się udać. A jeżeli nawet otworzy się przed nami droga do Anglii, czy Ameryki to zanim to nastąpi, możemy nadal brać czynny udział w życiu Kościoła (jeśli trzeba - możliwie jak najtaktowniej unikając kontaktu z osobami toksycznymi, irytującymi lub dołującymi swoimi bezmyślnymi czasem komentarzami).

Pozostając wiernymi pomimo doświadczonych przykrości zwiększamy też szansę pokonania lokalnego odstępstwa. W czasach starożytnych Bóg nie niszczył miast dopóki przebywał w nich choć jeden wierny. Nie czekajmy więc na czas, w którym nasze kongregacje będą przypominały opisy Syjonu czy nasze doświadczenia z odwiedzin Utah. Zróbmy wszystko, co możemy, żeby do takiej sytuacji doprowadzić. Chociażby przez cotygodniowe pojawianie się w Kościele.

Nie zapominajmy też i doceniajmy fakt, że nasza gmina jest jednak jakąś odskocznią od szalonej rzeczywistości. Ktokolwiek by do niej nie należał czy nawet nią kierował, jest to organizacja, w której panuje kultura uprzejmości, uczciwości, wierności małżonkowi i odważnego odmawiania uczestnictwa w przyjętych na świecie niskich normach etycznych. Jako nawróceni członkowie Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich opuściliśmy środowisko kłamców, oszustów, zdrajców, złodziei i obłudników. Nawet jeśli nasze gminy czują się wystarczająco usatysfakcjonowane przejściem do poziomu terestialnego, nie pierwszy to raz i nie ostatni. Nasi przodkowie też z oporem przyjmowali oferowaną im przez Boga pełnię błogosławieństw, posyłając Mojżesza, jedynego posiadacza kapłaństwa Melchizedeka w jego czasach, do świątyni, by za nich załatwiał sprawy w tym świętym miejscu. Co robił Mojżesz? Wchodził na górę i rozmawiał z Panem, a potem kontynuował zaproszenie wobec innych do towarzyszenia mu w następnej podróży do świątyni.

Bądźmy jak Mojżesz i Lehi.