niedziela, 25 października 2020

Aborcja


Rozumiem kobiety, które chcą same decydować o swoich sprawach i wolałbym, żeby to one, nie państwo, podejmowały decyzje o swojej przyszłości. Nie wyobrażam też sobie zmuszania kogokolwiek do poświęcania reszty swojego życia dla wymagającej całkowitej uwagi osoby niepełnosprawnej, albo kompletnie niesprawnej. Spotkałem kilka takich osób i - w moim mniemaniu są oni prawdziwymi bohaterami. Obawiam się, że gdyby wzrost człowieka zależał od szacunku na jaki zasługuje, to nie dosięgałbym im do kostek.

Jeśli kobieta sama podejmuje decyzję wychowania kaleki, to chwała jej za dokonanie przyzwoitego wyboru. Mniejsza o chwałę świata - prawdziwa chwała jej nie ominie potem. Bazując też na własnym doświadczeniu, a jest ono takie, że każda mama i każdy tata niepełnosprawnego dziecka, których miałem okazję spotkać to osoby niezwykle pogodne, inteligentne i z w ogóle, z charakterem, nie zawahałbym się z obietnicą, że nikt nie pożałuje decyzji poświęcenia się dla swojego dziecka. Ale to oni powinni zdecydować, nie ja, nie polityk czy ksiądz. Przyjmuję też argument, że skoro państwo zabrania kobiecie aborcji, to powinno jej sowicie płacić za opiekę nad niepełnosprawnym dzieckiem. Szczególnie, kiedy ciąża jest wynikiem gwałtu.

W objawionych przez Stwórcę tekstach nie ma mowy o zmuszaniu kobiet do poświęcania swojego życia dla innej osoby. Są jednak wspaniałe obietnice dla tych, którzy zapomną o sobie, by służyć Bogu (a Bogu służy się służąc jego dzieciom). Jest też przykazanie „nie zabijaj”. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, czy obejmuje również aborcję, Bóg także powiedział: „Nie będziesz zabijał [...] ani czynił niczego takiego” (Doktryna i Przymierza 59:6). Współcześni prorocy wiele razy interpretowali te słowa wskazując na aborcję.

Co więc możemy zrobić - Ty i ja, żeby nie zabijano niewinnych ludzi, a szczególnie dzieci, które z natury są istotami świętymi, bardziej boskimi od nas - grzeszników (nikt nie rodzi się z „grzechem pierworodnym”)? Nie wiem jak Ty, ale ja nie mógłbym żyć ze sobą po związaniu kobiecie rąk i skazaniu jej na służbę dla dziecka, jakkolwiek chwalebną gdyby była wynikiem własnego wyboru. Co więc możemy robić? To samo co od początku świata robili prorocy Boga: nauczać prawdy. Prawda poszerza perspektywę, przywraca pojęciom i zjawiskom właściwe znaczenie. I czyni człowieka wolnym, chociażby od fatalnego w skutkach błędu.

Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich zawsze podkreślał zasadę oddzielenia kościoła od państwa. Chociaż wierzymy w przykazanie nie zabijania i nie czynienia niczego takiego jak zabijanie, nie dążymy do tego, by państwo zabraniało aborcji w każdej sytuacji.

Państwo w ogóle powinno się przestać wtrącać w osobiste sprawy ludzi. To tak oczywiste jak fakt, że rządzący nami politycy są przedstawicielami tego samego gatunku co my (a przy tym, w przeciwności do większości z nas, są to przecież złodzieje, kłamcy i oszuści bo odbierają nam naszą własność a swoje posady - w przeciwieństwie do naszych - zawdzięczają często brudnym układom, technikom manipulacji i pustym obietnicom, więc, może są jednak niższymi moralnie istotami od większości z nas, tym bardziej nie powinni się wtrącać).

Co więc robi założony przez Jezusa Chrystusa i kierowany przez Niego Kościół? To, co robił zawsze - naucza prawdy, zachęca do osobistego rozwoju duchowego, modlitwy, poznania Boga osobiście, poznania jego woli, nauczenia się myśleć i czuć tak jak On myśli i czuje, zaprzyjaźnienia się z Nim. Kościół przypomina, że najwyższą chwałę nieba można osiągnąć we dwoje - jako mąż i żona, dla których miłość do swoich dzieci jest priorytetem. Prorok Alma w Księdze Mormona powiedział, że Słowo ma większą moc niż miecz. Nauczanie prawdy zmniejszy liczbę aborcji i innych tragedii bardziej od ustawy czy decyzji Sądu Najwyższego.

No dobrze, ale bardziej konkretnie - czego Kościół Jezusa Chrystusa uczy o aborcji? Czy, na przykład, jej dokonanie przez członka Kościoła jest dopuszczalne? Owszem, nasza religia nie odbiera kobiecie wolności nawet w sprawie, w którą zaangażowane jest niewinne dziecko. Istnieją przypadki, np. gwałt albo zagrożenie życia matki, w których kobieta może bez obawy o kościelną dyscyplinę podjąć decyzję o dokonaniu aborcji. W takich, bardzo rzadkich, jak się domyślam, przypadkach, Kościół zachęca do modlitwy i zapytania Boga jaka jest Jego wola. Bóg odpowiada na szczere modlitwy o brakującą mądrość zapewniając, że „wszystkich obdarza chętnie i bez wypominania” i że mądrość „będzie mu dana.” (List Jakuba 1:5)

Całe to zamieszanie i spory z powodu zakazu aborcji są zupełnie niepotrzebne. Tak, gdyby świat nie odszedł od nauczanych przez Jezusa wartości, nie byłoby sporu o aborcję. Nie byłoby ani zmuszania kobiet do rodzenia dzieci, ani obrzydliwych haseł na feministycznych wiecach. Zresztą, gdyby kobiety i mężczyźni rozumieli, że cudzołóstwo nigdy nie prowadzi do szczęścia, że akt małżeński (określany jako „seks”) powinien zawsze odbywać się między mężem a żoną, że świadome przyprowadzenie na ten świat dziecka i skazywanie go na dorastanie bez ojca jest fatalne w skutkach nie tylko dla dziecka ale dla całego społeczeństwa, że tradycyjny model narodu składającego się z silnych i zdrowych moralnie, bogobojnych rodzin to najbardziej praktyczny układ jaki kiedykolwiek przetestowano - nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby odbierać komukolwiek jakiekolwiek prawa czy walczyć o legalność aktu zabijania niewiniątek.

Czy feministki zdają sobie sprawę z tego, że żadna ustawa nie może zmienić wiecznych praw natury i że zalegalizowanie zbrodni nie może sprawić, że przestaje być zbrodnią? Kiedy byłem misjonarzem, spotkałem kobietę, która powiedziała, że chętnie porozmawiałaby o Bogu i sensie życia, ale nie widzi w tym sensu, bo i tak pójdzie do piekła. Mój kolega i ja zapewnialiśmy ją, że Bóg ją kocha i każdy człowiek może doświadczyć odpuszczenia grzechów. Odpowiedziała, że odkąd dokonała aborcji, nie może przestać myśleć o swoim dziecku. Dodała, że ona by sobie nigdy nie wybaczyła, więc nie może tego oczekiwać od Boga.

Oczywiście myliła się. Każdy człowiek może stać się nową istotą. Dzięki Zadośćuczynieniu Chrystusa, poczucie winy może opuścić nawet najgorszego grzesznika, jeżeli szczerze odpokutuje. Aborcja to jednak makabryczny zabieg, po którym bardzo trudno odzyskać wewnętrzny spokój. Spodziewam się, że nie pomoże nawet szukanie wsparcia w ruchu feministycznym, gdzie panuje atmosfera bagatelizowania świętości macierzyństwa. Pewnie trochę pomoże, tak jak alkohol niewątpliwie pomaga przytępić zmysły. Są sposoby na uciszenie głosu sumienia, ale cena jest ogromna.

Jak już wspomniałem, mam dużo zrozumienia dla kobiet, którym odbiera się swobodę podejmowania decyzji. Nie wyobrażam sobie urodzenia potomka potworowi, który jest gwałcicielem. Trudno mi też postawić się na miejscu kobiety, która staje przed wyborem między dużym prawdopodobieństwem zakończenia swojego życia a uratowaniem swojego dziecka z nadzieją, że stanie się jakiś cud, albo stojącą przed wyzwaniem całkowitego oddania reszty swojego życia dla kogoś, kto nigdy nie będzie żył w pełnej świadomości albo w ciągłym cierpieniu. A jednak są kobiety, które decydują się na urodzenie takich dzieci. Jak to jest, że z jednej strony są takie kobiety, które dla miłosnej (to chyba nie najlepsze słowo) przygody z niemoralnym mężczyzną, który nie chce przecież spędzić reszty życia u jej boku, gotowe są „usunąć ciążę” a z drugiej - są małżeństwa, które pragną dziecka bez względu na to, czy okaże się zdrowe czy nie? Myślę, że odpowiedzi też należy szukać w smutnym trendzie odchodzenia od konserwatywnych wartości. Córka wychowana przez kochających i religijnych rodziców, w domu w którym panuje tradycja codziennego czytania pism świętych i wspólnych modlitw przed każdym posiłkiem, udzielająca się w swojej kościelnej społeczności, otoczona przyzwoitymi chłopcami, marząca o powieleniu szczęśliwego modelu rodziny w jakim się wychowała ma o wiele mniejsze szanse znalezienia się w sytuacji skutkującej niechcianą ciążą. To przecież jasne.

Wspomniałem, że spotkałem kilka osób, którzy całkowicie poświęcili się wychowaniu niesprawnego dziecka. Chciałbym Wam przedstawić kilka z nich. Pierwsi bohaterzy to przyjaciele moich rodziców. Od zawsze nazywałem ich „wujek” i „ciocia”. Ich pierwsze dziecko to mój rówieśnik, Daruś. Zawsze miał problemy z chodzeniem i jest niepełnosprawny umysłowo. Ostatnio jego stan się znacznie pogorszył. Spędził całe dotychczasowe życie w dużej mierze cierpiąc wraz z całkowicie mu oddanymi rodzicami. Miło wspominam nasze wspólne dziecinne zabawy i jego radosny śmiech. Rodzice Darusia to ludzie wiecznie pogodni, niezwykle kulturalni, jak to się mówi - na poziomie. Odwiedziny u nich zawsze wypełnione są długimi sesjami niekontrolowanego śmiechu.

Kolejna osoba to również zawsze uśmiechnięta pani mieszkająca na naszym osiedlu. Jej synek był nieco starszy ode mnie. Nie raz spotykałem ich placu zabaw albo w autobusie. Mama chłopca często musiała powstrzymywać go od zaczepiania przechodniów. Sprawiał wrażenie bardzo niepełnosprawnego umysłowo. Czasami, kiedy narzekam na swój marny los, bo nie mogę znaleźć czasu na spokojną lekturę książki, przypomina mi się ta święta kobieta i od razu przepełnia mnie wdzięczność za zdrowe dzieci, a jednocześnie jakieś poczucie osobistej porażki za niedokonanie w życiu niczego, co wymagało całkowitego oddania dobrej sprawie.

I jeszcze jeden przykład, który daje mi pełniejszą perspektywę na zjawisko umysłowej niepełnosprawności, odwrotną od tej z której patrzą na kalekę działaczki ruchu feministycznego. Półtorej roku po moich chrzcie udałem się do Utah, by rozpocząć naukę języka angielskiego w przygotowaniu na dwuletnią misję. Zanim stawiłem się w ośrodku dla misjonarzy, spędziłem kilka niezapomnianych dni z rodziną przyjaciela, który wtedy był misjonarzem w Polsce. Wspaniała, szczęśliwa, przyzwoita i serdeczna rodzina. Najmłodszy z pięciorga rodzeństwa jest niepełnosprawny umysłowo. Któregoś dnia ojciec, oczywiście posiadacz kapłaństwa, położył dłonie na głowie nieświadomego niczego syna i pobłogosławił go dodając objawione słowa z których okazało się, że przed swoim narodzeniem Joshua odegrał ważną rolę we (wspomnianej przez Jana w Objawieniu) „wojnie w niebie” między siłami zła i dobra. Jego dokonania w walce ze złem były tak wielkie, że Lucyfer i jego aniołowie postanowił skupić swoje wysiłki o duszę Joshua podczas jego śmiertelnego życia. Dlatego właśnie Bóg uniemożliwił Szatanowi kuszenie go, gwarantując mu zachowanie niewinności. (Myślę o tym za każdym razem spotykając w sklepie czy na ulicy osobę niepełnosprawną umysłowo. Być może jest prawdziwym archaniołem.) Wszyscy członkowie rodziny uważają, że Joshua jest największym błogosławieństwem ich rodziny i nie wyobrażają sobie życia na świecie bez niego. Jakie to szczęście, że kiedy rodzice mojego kolegi decydowali się na założenie rodziny nie byli ateistami, ale wiedzieli, że Bóg żyje, wie wszystko i godny jest naszego pełnego zaufania.

niedziela, 6 września 2020

Pozytywna zmiana - likwidacja dystryktu.

Wiem, że ten tytuł wydaje się przewrotny, ale ze szczerą radością przyjąłem dzisiejsze ogłoszenie zmian w organizacji Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich w Polsce. Likwidacja katowickiego dystryktu może się wydawać krokiem do tyłu, ale są takie sytuacje, w których nie pompowany awans, a uproszczenie może usprawnić działanie organizacji. Prezydent Chandler ma u mnie ogromnego plusa. Z pewnością stworzenie palika przyniosłoby mu więcej pochwał i gratulacji. Mimo to wybrał dobro Kościoła i jego członków w Polsce.


Jeżeli my, członkowie w Polsce właściwie zareagujemy na to, co zostało dzisiaj ogłoszone i na natchnione przemówienia i świadectwa, które dzisiaj usłyszeliśmy podczas ogólnopolskiej konferencji to od dawna oczekiwany dzień stworzenia doskonałej organizacji tak zwanego „palika” nadejdzie wkrótce, może nawet za jego kadencji. Oddechu nie wstrzymuję, ale naprawdę wierzę, że to możliwe. Wszystko jednak zależy od nas.

Kiedyś podczas wywiadu w Radiu Kraków, dobrze przygotowana dziennikarka zapytała mnie jaka jest moja opinia na temat porównania sukcesu firmy McDonald’s i sposobu w jaki go osiągnęła do zadziwiająco szybkiego rozwoju Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich na świecie. Odpowiedziałem, że gdyby w McDonaldzie sprzedawano tylko zdrowe jedzenie (powinienem był jeszcze dodać, że gdyby cele tej korporacji nie były czysto finansowe) - to porównanie byłoby niemal doskonałe. Nasz Kościół, jak dobrze zaprojektowana franczyza także wzrasta za pomocą metody kopiowania wypróbowanych wzorców.

Na przykład - jeszcze w dziewiętnastym wieku w sercu Gór Skalistych zbudowano ogromną Świątynię. Wszystko z nią związane - nie tylko dokonujące się w niej obrzędy, ale także jej wygląd a nawet podobno grubość murów - zostały dane Świętym przez objawienie. Od tamtej pory setki Świątyń zbudowano w wielu krajach świata. To, co się w nich odbywa jest dokładnym powielaniem wzorca Świątyni Salt Lake. Nie ma znaczenia, czy wchodzimy do Świątyni w Kijowie, RPA, Hong-Kongu czy gdziekolwiek indziej. Otrzymamy w nich tę samą wiedzę jaką otrzymalibyśmy w Świątyni Świątyń zbudowanej u stóp żyjącego proroka. Mieszka w nich też ten sam Duch. Świątynia jest, w pewnym sensie, czymś ponadczasowym i ponadprzestrzennym. Jej drzwi stanowią portal do miejsca spoza tego świata - oczywiście dla odpowiednio na to doświadczenie przygotowanych patronów.

Lokalna organizacja Kościoła jest kolejnym przykładem praktyki kopiowania doskonałych wzorców. Organizacja palika z trzyosobowym prezydium, dwunastoosobową Radą Palika, patriarchą, etc. jest lustrzanym odbiciem Pierwszego Prezydium Kościoła, Kworum Dwunastu Apostołów, itd. Kiedy razem z Prezydentem Lewisem i Michaelem I. i pod przewodnictwem naczelnych przywódców Kościoła zakładaliśmy 14 lat temu Katowicki Polski Dystrykt, przyświecał nam cel przekształcenia go w Palik Katowicki. To było możliwe. Wystarczyło doprowadzenie do następującej sytuacji: każda gmina w dystrykcie składałaby się z trzech godnych posiadaczy Kapłaństwa Melchizedeka, jak również każde Kworum Starszych. Kolejni wierni bracia odpowiedzialni byliby za inne organizacje a potem stopniowo powoływani byliby do Rady Dystryktu, oraz Prezydium Dystryktu. Nie muszę dodawać, że siostry odgrywałyby w tym procesie niemal kluczową rolę. W momencie zapełnienia tych organizacji, gotowi bylibyśmy na wystosowanie wniosku u Braci we Frankfurcie (Prezydium Obszaru Europy) o przekształcenie dystryktu w gotowy na większą dozę samodzielności i polegania na bezpośredniej inspiracji od Głowy Kościoła - palik podtrzymujący namiot do którego prorok Izajasz porównał cały naród Izraela - Kościół, Syjon.

Aby ten naturalny rozwój był możliwy, musielibyśmy spełnić pewne warunki („...nie można zbudować Syjonu w inny sposób niż przez zasady prawa królestwa celestialnego...” (Doktryna i Przymierza 105:5).  Jednym z nich jest zasada jedności, o której dużo dziś mówili Starszy Kopischke i Prezydent Chandler.

Muszę przyznać, że ja osobiście - miewam poważne problemy z przestrzeganiem tej zasady. Nie raz wdałem się w niepotrzebne kłótnie z członkami Kościoła, którzy - w moim mniemaniu - z powodu odrzucenia niemodnych w naszych czasach nauk Ewangelii (albo z powodu ich niewiedzy, która jest efektem braku pragnienia jej zdobycia) - zamiast usprawniać ten świat, dołączają do tego drugiego kościoła, który głosi zupełnie inne zasady, te modne i łatwo przystępne. Mniejsza o to. Mam problem z pogodzeniem boskiej zasady jedności ze stanowczym wspieraniem tego co dobre, bo i tego przecież nasz Ojciec od nas oczekuje. Główkuję od lat jak te dwie rzeczy pogodzić, ale jeszcze jestem na to za głupi (odrzucam popularne wśród moich współwyznawców rozwiązanie - siedź cicho i pięknie się uśmiechaj - jakoś mi sumienie nie pozwala).

Zamiast jednak szukać sposobów na kompromis, zamiast dokonywać wyborów między promowaniem wolności i innych kluczowych wartości Ewangelii a gryzieniem się w język, by kogoś czasem nie urazić, czy nie byłoby wspaniale, gdybyśmy po prostu wszyscy zjednoczyli się akceptując wszystkie, bez wyjątku zasady Ewangelii, łącznie z tymi, które obalają nasze dotychczasowe poglądy? Oh, takie mam marzenie, ale tak, bez względu na sytuację - muszę się nauczyć godnie reagować na nienawistne czasem ataki ze strony członków Kościoła, których - delikatnie mówiąc - poglądy różnią się od moich.

Zasada jedności związana jest z zasadą miłości. Wbrew powszechnej opinii - przeciwieństwem miłości nie koniecznie jest nienawiść (prorok Samuel w 15 rozdziale Księgi Helamana twierdził, że Bóg jednocześnie nienawidził i kochał Lamanitów), ale jest nią obojętność. O wiele łatwiej jest „na amen” obrazić się na kogoś, kto nas w ten czy inny sposób uraził, niż - po opadnięciu złych emocji - zadzwonić na przykład - o tak, żeby pogadać i zapytać się co słychać.

Dobrym tego przykładem jest mój przyjaciel Zbyszek K. z Katowic. Odbyliśmy kiedyś długą rozmowę podczas której wymieniliśmy się swoimi opiniami związanymi z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. W durze mierze nie zgadzaliśmy się ze sobą, ale przez moment nie odczułem z jego strony złości pod moim adresem. Nawet przez moment nie odczułem złości pod jego. Nawet przez ułamek sekundy nie miałem obawy, że jeżeli się z nim nie zgodzę lub nie zmienię tematu to już nigdy do mnie nie zadzwoni. Parę dni później znowu się ze sobą skontaktowaliśmy, tym razem rozmawiając na zupełnie inne, równie ciekawe tematy, bardziej osobiste, podkreślając tym samym kompletny brak posłuszeństwa temu duchowi, który dąży do psucia międzyludzkich związków, albo zmuszania ich do sztucznych uśmiechów i unikania tematów kontrowersyjnych (a przecież bardzo ważnych).

Obojętność jest, moim zdaniem, czymś, z czego musimy odpokutować, jeżeli chcemy zbudować w naszym kraju Syjon. Przypomnijcie sobie swojego byłego prezydenta gminy, byłą siostrę, która kiedyś bardzo angażowała się w życie Kościoła i zadajcie sobie pytanie: dlaczego od lat nie widzieliście jej na naszych spotkaniach? Każdy członek Kościoła w Polsce z pewnym doświadczeniem i wyobraźnią z mieszanymi uczuciami przyjmuje wiadomość o powołaniu nowego przywódcy, bo „z perspektywy historii” doskonale wiemy, że - jeśli nic się nie zmieni - wcześniej czy później - ten przepełniony dziś entuzjazmem i energią przywódca przestanie kiedyś przychodzić na spotkania.

To nie jest polski problem. Kiedyś (nieżyjący już, niestety, Apostoł - Starszy Perry), na spotkaniu przywódców w Budapeszcie przestrzegał nas przed „wyrzucaniem do śmieci” odwołanych ze swojego powołania przywódców lokalnych. Wcale nie wyolbrzymił tego problemu. Kiedy ktoś poświęca część swojego życia, skupia dużą część swojej uwagi i emocji na budowanie Kościoła, czasami poświęcając swoje wcześniejsze plany konkretnej kariery, nagle pozostaje sam, telefon nie dzwoni, nikt nie prosi go o przemówienie, nawet o pobłogosławienie sakramentu raz na jakiś czas i obserwuje jak wszystkie wprowadzone przez niego usprawnienia walą się jak dom z kart - zaczyna się zastanawiać - co ja takiego zrobiłem? Czym was uraziłem? Czy moje przemówienia były tak nudne, że macie mnie serdecznie dosyć? Czy moja „służba” nie była tylko stratą czasu? Taka pozostawiona na pustyni osoba staje się słaba i podatna na różnego rodzaju pokusy. Nie każdy ma wystarczająco silny charakter, by się im oprzeć.

Obojętność to najgorsze co może spotkać człowieka szczerze wcześniej zaangażowanego w służbę bliźniemu, tak jak najgorszą karą dla więźnia jest zamknięcie w celi odosobnienia.

Zmiana w organizacji Kościoła, którą dzisiaj ogłoszono dodaje mi nadziei. Nie piszę tego jako ktoś z jakimkolwiek autorytetem czy upoważnieniem, ale jako świadek wspaniałych i smutnych jednocześnie wydarzeń związanych z próbami zbudowania w naszym kraju Syjonu - społeczności ludzi zjednoczonych w prawości, ludzi czystego serca. Piszę to z mieszanymi uczuciami, bo przez 7 lat przewodniczyłem dystryktowi, w którego stworzeniu brałem udział a który zamiast się przeobrazić w Syjon - przestał dzisiaj istnieć. W obecnej sytuacji jednak nowina o założeniu palika przeraziłaby mnie o wiele bardziej.

Dodam do tego swoje świadectwo natchnienia Starszego Kopischke (rodem ze Szczecina, jeśli mnie pamięć nie myli), którego mieliśmy dziś okazję wysłuchać. Nie wszystkie moje wspomnienia związane z jego osobą są szczęśliwe, ale jedno wiem na pewno - jest on prorokiem, osobą, która wie, że Jezus jest Chrystusem i podejmującą natchnione decyzje. Mały (ale wielki, bo pomocny w trudnych chwilach osłabienia wiary) przykład: miałem kiedyś problem ze stworzeniem tzw. „planu misyjnego dystryktu”. Poprosiłem Prezydenta Kopischke o radę. Ku mojemu zaskoczeniu kazał mi zabrać na górską wycieczkę swoich doradców i na wybranym przez nas wzgórzu poprosić Ojca o wskazówki. Dziwne to było, ale tak zrobiliśmy. Po powrocie do hotelu prawie dosłownie przepisaliśmy podyktowane nam przez Ducha słowa, które potem stały się wzorcowym „planem misyjnym” dla jednostek w całej Europie. To są doświadczenia dla których warto służyć w Kościele.

Chcę jeszcze coś dodać na temat nowego prezydenta dystryktu. Nie miałem okazji go spotkać. Moja żona bardzo dobrze się o nim wyrażała po jakimś spotkaniu dla lokalnych przywódców, ale to wszystko, co o nim wiem. Słysząc dziś jego piękny, ukraiński akcent, bardzo się ucieszyłem. Podczas mojego ostatniego w Kościele (z wyjątkiem kilku uroczystości chrztu) przemówienia parę dobrych lat temu na podobnej ogólnopolskiej konferencji (obchodziliśmy wtedy jakąś rocznicę, chyba poświęcenia warszawskiej kaplicy, już nie pamiętam), trudno mi było zdobyć się na mormoński optymizm. Zamiast snuć świetlane wizje o przyszłości Kościoła w Polsce, skupiłem się na faktach. Przytoczyłem statystyki, porównałem oficjalne dane z naszego kraju (tak jak to odważnie i mądrze - moim zdaniem zrobił dzisiaj Prezydent Chandler) i porównałem je ze statystykami z Ukrainy. Zadałem wtedy pytanie - dlaczego oni, którzy zaczynali w tym samym czasie co my - potrafili zbudować nie tylko paliki ale nawet Świątynię? Jak się powinienem był tego spodziewać - już więcej nie proszono mnie o przemówienia. Nie ukrywam, że dzisiaj odczuwam ogromną satysfakcję patrząc jak Kościół w Polsce przekazywany jest w ręce brata z doświadczeniem z Ukrainy. Narodowość tego czy innego proroka w ogóle mnie nie interesuje, bo to Bóg kieruje tym Kościołem (jeżeli Mu na to pozwolimy). Oczywiście prezydent nowego dystryktu nie będzie działał sam - pomogą mu w tym bracia Artur i Andrzej, którzy też już swoje wiedzą.

Tak przy okazji - jak miło było znowu zobaczyć Artura za mównicą! Mógłbym tu dużo o nim napisać. To człowiek z rozbrajającym uśmiechem, który - z mojego doświadczenia - nigdy się nie obraża, nawet na tych, którzy go uporczywie prześladują i bezpodstawnie oskarżają (nawiązując do wspomnianego porównania pani redaktor z Krakowa - ma też doświadczenie w kierowaniu restauracją McDonald’s - byle kogo na takie stanowiska nie zatrudniają). Zawsze imponowała mi stanowczość Artura a jednocześnie gotowość na kompromis, pod warunkiem, że nie chodzi o kompromis zasad czy wartości.  Pamiętam, jak kiedyś w drodze na spotkanie w Katowicach (jak zwykle, byłem spóźniony) dostałem mandat. Opowiedziałem o tym braciom, którzy - miło z ich strony - wyrazili swoje oburzenie dla bezwzględności policjantów, etc. Artur zakończył rozmowę krótko: „Można też był po prostu przestrzegać przepisów.” Współczucie pomaga na krótką metę, ale proste fakty czy prawdy mogą pomóc na dłużej.

Będę kończył. Mam nadzieję, że skorzystamy z szansy jaką nam dzisiaj przedstawiono. Mam nadzieję, że przestaniemy się kłócić i na siebie obrażać (w dużej mierze kieruję to do siebie).

Chociaż nie pełnię w Kościele żadnej funkcji (po części - na własne życzenie), jednak poświęcona przeze mnie dekada kluczowej części dorosłego życia daje mi, myślę, prawo do podzielenia się radą z tymi, którzy są tam, gdzie kiedyś sam byłem:

Błagam Was - kochani nowopowołani bracia - nie zapominajcie o tych, którzy z tego czy innego powodu utracili swój entuzjazm. Zróbcie listę sióstr i braci, którzy kiedyś tak bardzo poświęcali się dla Was i Waszych przyszłych dzieci i spróbujcie pokonać swoje ewentualne uprzedzenia wobec nich. Nie polegajcie (przepraszam, ale muszę to powiedzieć - bezmyślnie) na opiniach niby to zaufanych, niby to aktywnych członków Kościoła, którzy Wam o nich nagadali tego i owego.  Nawet jeśli faktycznie popełnili jakieś błędy - mówimy przecież o przeszłości - nie często, ale czasami ludzie się jdnak zmieniają. W przerwie między ważnymi spotkaniami, kazaniami, wykładami, długimi naradami, etc.  - zadzwońcie do tych na pustyni, zapytajcie się co słychać, wysłuchajcie ich, bez przerywania. Powstrzymajcie się z pochopnymi radami. Postawcie się w ich sytuacji, zmieńcie swoją opinię o nich, dajcie im szansę odpokutowania, albo po prostu załóżcie, że już odpokutowali. Stwórzcie okazje do tego, żeby znowu poczuli wpływ tego Ducha, który zawsze jest obecny, kiedy świadczy się o Zadośćuczynieniu i innych prawdach. Pokochajcie ich. Nie koniecznie dziś. Zadzwońcie znowu za parę tygodni (chyba, że sobie tego nie życzą, oczywiście). A potem jeszcze raz i jeszcze raz. Spróbujcie ich wyciągnąć ze śmietnika w którym umieścili ich wasi poprzednicy albo Wy sami (może Wam wybaczą). Jeśli nie dla ich dobra to dla dobra ich dzieci i wnuków, albo po prostu - z miłości do Zbawiciela, który poświęcił dla nich swoje życie.

Naprawdę nie chciałem, żeby cokolwiek tu zabrzmiało w tonie oskarżycielskim. Każda dobra zmiana daje nadzieję na lepszą przyszłość. Chcę ten wpis zakończyć zupełnie już pozytywną refleksją. Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich funkcjonuje na zupełnie innych zasadach niż pozostałe organizacje, nawet religijne. Jedną z istotnych różnic jest praktyka braku lokalnego profesjonalnego przywództwa (czy „duchowieństwa”). Nie powiem, czasami miałoby się ochotę pójść na spotkanie zorganizowane i poprowadzone przez osobę, która skończyła doktorat z teologii, duchowieństwa, psychologii, zarządzania, etc. Ale ta nasza „mormońska” amatorszczyzna ma swoje zalety. Przede wszystkim, jest bardzo sprawiedliwa. To od nas zależy czy nasze dzieci będą żyły w Syjonie czy nie (oczywiście pozostaje jeszcze opcja kupienia im biletu do Niemiec czy USA). Ten brak wyuczonego treningu zmusza nas niejako do duchowego wysiłku, pokonywania naturalnej dumy, przebaczania, nawracania się i innych czynności, które zbliżają nas do Boga. Mając to na uwadze można więc śmiało powiedzieć, że wszystko, co do tej pory wydarzyło się w historii Kościoła w Polsce było właściwe i sprawiedliwe. Nie ma więc powodów do użalania się nad sobą.

Warto też pamiętać, że przywódcy naczelni Kościoła też muszą się zmagać z przeciwnościami i wyzwaniami związanymi ze skomplikowaną naturą ludzkiej osobowości, a co za tym idzie - różnicami poglądów, perspektyw, etc. Podobno Starszy Ezra Taft Benson, wtedy członek Kworum Dwunastu Apostołów bardzo sceptycznie podchodził do wyboru Dallina H. Oaksa na prezydenta Uniwersytetu Brighama Younga. Był pełen obaw wobec jego - jak wtedy oceniał - lewicowych poglądów. Nie przeszkodziło to jednak w oddaniu jego kandydaturze na członka Kworum Dwunastu głosu poparcia. Dzisiaj Prezydent Oaks odgrywa niezastąpioną rolę w Kościele obrońcy konserwatywnych wartości. Bóg wie, co robi. Starszy Benson dobrze o tym wiedział.

niedziela, 16 sierpnia 2020

Miłość i jej przeciwieństwo

Miłość i nienawiść

Apostoł Jan uczył, że „Bóg jest miłością” (1 List Jana 1:8). Prawdziwy chrześcijanin, uczeń Jezusa, dąży do tego, by stać się miłością. Co to jednak znaczy? Co to znaczy „kochać Boga”? Co to znaczy „kochać bliźniego”? Odpowiedź nie jest prosta. Zdania są podzielone. Ja rozumiem to tak:


Wprowadzenie

Świat chrześcijański można podzielić na dwie kategorie: leniwi Chrześcijanie i pracowici Chrześcijanie.

Leniwi Chrześcijanie nie zagłębiają się w nauki Jezusa. Nie pragną ich poznać, nie starają się zharmonizować swojego charakteru z Jego. Dla zachowania tradycji i (w ich mniemaniu) czystego sumienia uczęszczają do swoich kościołów, gdzie czyta się wybrane fragmenty z pism świętych. Te nauki, które zdają się potwierdzać ich poglądy - przyjmują, czasem nawet uczą się ich na pamięć, by w razie potrzeby użyć ich jako amunicji w sporze dowodząc (głównie przed sobą), że są na słusznej drodze. Sami jednak nie studiują natchnionych słów starożytnych proroków, nie próbują pojąć umysłu Boga, by nauczyć się czuć i myśleć jak On. Ich lenistwo polega na braku wiary, że można zmienić swoje myślenie i udoskonalić swój charakter. Myślenie i interpretację pism świętych pozostawiają mądrzejszym od siebie - i nie prorokom, lecz teologom (a przecież słusznie już ktoś dawno zauważył, że kiedy kończy się objawienie, zaczyna teologia).

Pracowity intelektualnie i duchowo Chrześcijanin ma wiarę w możliwości swojego umysłu i w moc Boga w dokonanie największego cudu - zmiany serca, czasami określanego jako „ponowne narodziny”. Rozumie, że taka zmiana zaczyna się od Słowa - dogłębnego zrozumienia jak myśli i czuje doskonała Istota. Wymaga to nie tylko wysiłku mentalnego, ale ogromnej pokory. Bez pokory nie ma postępu, bo jej przeciwieństwo - duma - powstrzymuje człowieka od zmiany poglądów i działania.

Popularne na świecie Chrześcijaństwo jest leniwe, płytkie, powierzchowne. Wracając do tematu miłości - leniwi Chrześcijanie znają tylko jeden lub dwa fragmenty z Biblii na temat miłości - „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego” i ten o miłowaniu wroga. Biblia nie jest jednak krótką broszurką, ale ogromnym zbiorem zawierającym kroniki, kazania, listy i relacje z objawień, które - wszystkie razem wzięte pod rozwagę i z natchnieniem od Ducha Świętego - rzucają pełniejszy obraz prawdziwego Boga, który jest miłością.

Niechęć do osobistego studiowania pism świętych uzasadnia między innymi lęk przed znalezieniem w nich fragmentów pozornie (!) zaprzeczających tym popularnym fragmentom. Nie jeden artykuł ateisty czy rozczarowanego Chrześcijanina podkreśla rzekome niespójności w naukach różnych proroków z czasów starożytnych. Najczęściej podkreśla się pozorne (!!) różnice między przesłaniami Starego a Nowego Testamentu. W rezultacie wytworzył się popularny w Chrześcijaństwie podział na surowego Boga Starego Testamentu i kochającego Boga Nowego.

Możemy, oczywiście, przyjąć, że Bóg się zmienił i jego nauki także uległy stopniowej ewolucji, ale nie trudno jest w tej teorii doszukać się poważnego problemu. Definicja Boga zawiera przecież ważną cechę jego charakteru - doskonałość. Doskonała istota nie robi postępów duchowych, bo nie ma nic lepszego od doskonałości.

Myślę, że lepszym rozwiązaniem problemu pozornych (!!!) niespójności między naukami jednego a drugiego proroka jest założenie, że to nie Bóg się mylił ale my mylnie interpretujemy jego nauki. W temacie miłości (i w każdym innym) warto się więc zastanowić jaka jest boska definicja tego pojęcia.


Czym miłość nie jest?

Przyjęło się twierdzenie, że przeciwieństwem miłości jest nienawiść. Zakładając jednak, że Bóg zawsze był Bogiem - niezmiennym, doskonałym i konsekwentnym w myśleniu i nauczaniu, to popularne stwierdzenie musimy uznać za mylne, bo, według Biblii, Bóg, który jest miłością także nienawidzi.

W Starym Testamencie czytamy:

„Tych sześć rzeczy nienawidzi Pan, a tych siedem jest dla niego obrzydliwością: Butne oczy, kłamliwy język, ręce, które przelewają krew niewinną, serce, które knuje złe myśli, nogi, które śpieszą do złego, składanie fałszywego świadectwa, i sianie niezgody między braćmi.” (Przypowieści Salomona 6:16-19)

W Księdze Mormona prorok Alma przekazał swojemu synowi instrukcje, by uczył ludzi „wiecznej nienawiści do grzechu i niegodziwości.” (Alma 37:32)

Jak pogodzić miłość z nienawiścią? Powinniśmy raczej zapytać - jak można kochać dobro bez nienawiści do zła, albo jak można kochać Boga i bliźniego, jednocześnie nie odczuwając głębokich, negatywnych emocji do aktów krzywdzenia siebie (łamanie boskich przykazań krzywdzi grzesznika) i innych?


Czym jest przeciwieństwo miłości?

Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, ale obojętność. Kiedy dwóch mężczyzn spotyka na ulicy pijaka bijącego swoją żonę - jeden zręcznie się usuwa, by nie mieszać się w nieswoje sprawy. Drugi staje w obronie kobiety, nawet jeśli wymaga to użycia siły i potencjalnego skrzywdzenia złoczyńcy. Który z tych mężczyzn wykazał się miłością bliźniego a który jej przeciwieństwem - obojętnością? Zwróćmy uwagę, że ten pierwszy wcale nie musiał żywić do nikogo nienawiści, by pokazać kompletny brak miłości bliźniego.

Prawdziwy Chrześcijanin nie jest pacyfistą, ale odważnie staje w obronie niewinnych. Nie musi on wcale nienawidzieć ludzi złych. Można w duchu kochać człowieka i modlić się o zmianę jego postawy, być gotowym wybaczyć, jednocześnie śmiało mu się przeciwstawiać. Nie z nienawiści do niego, ale z miłości do niewinnych.

Kiedy zamykamy na noc frontowe drzwi do swoich domów to nie robimy tego z nienawiści do obcych, ale z miłości do swojej rodziny (i siebie samych, oczywiście). Parę lat temu brałem udział w dyskusji o otwarciu granic naszego kraju grupie ludzi pochodzącej z kultury, która nie raz wykazała się agresją, szczególnie wobec kobiet, w krajach, które bezmyślnie ich do siebie przyjmowali a nawet płacili na ich utrzymanie z pieniędzy - jak by nie było - siłą odbieranych od swoich obywateli. Padał wtedy często argument miłości bliźniego. Przeciwnicy otwierania granic postrzegani byli przez zwolenników jako osoby bezduszne, nie potrafiące współczuć, czy litować się nad „uchodźcami”, kompletnie ignorując doświadczenia narodów kierujących się ich sposobem myślenia, np. zatrważające statystyki ze Szwecji, gdzie za większość gwałtów odpowiada pewna mniejszość stanowiąca zaledwie 2% mieszkańców tego kraju.

Czy zapobieganie krzywdzenia niewinnych oznacza brak miłości do grzeszników czy raczej troskę i miłość do niewinnych? Myślę, że prawdziwy uczeń Jezusa nienawidzi przemocy wobec niewinnych, nienawidzi gwałtów na kobietach i innych praktyk prowadzących do smutku i tragedii. Obojętność wobec losu niewinnych wcale nie jest miłością, ale właśnie jej zaprzeczeniem.


Czy gniew Chrześcijanina jest usprawiedliwiony?

Ten artykuł w żadnym stopniu nie jest zachętą do nienawiści do kogokolwiek. Starożytny prorok Nefi ubolewał nad negatywnymi uczuciami jakie żywił wobec swoich grzesznych braci. W swoim psalmie tak wołał do swojej duszy: „Nie gniewaj się znowu z powodu moich wrogów.” (II Nefi 4:29)

Jednocześnie modlił się do Boga nie tylko o ucieczkę przed swoimi wrogami ale także o umieszczanie przeszkód na drodze swojego wroga (w. 33).

Powinniśmy się starać o unikanie negatywnych uczuć wobec ludzi (dla mnie osobiście jest to chwilami bardzo trudne). Jednocześnie powinniśmy być realistami i nie udawać, że wszyscy ludzie są naszymi przyjaciółmi. Kiedy Jezus mówił o miłości wobec wrogów, przyznał tym samym, że niektórzy są naszymi wrogami. Wróg to człowiek, który próbuje nas skrzywdzić, lub krzywdzi nas nieświadomie (wiadomo jakie miejsce wybrukowane jest dobrymi intencjami). Naturalną i pożądaną reakcją na wrogie działania jest walka i unieszkodliwienie przeciwnika. Jeżeli to, co tu piszę, wydaje Ci się zaprzeczeniem Twojego zrozumienia sedna Chrześcijaństwa, to jeszcze raz zapraszam do odważnego studiowania nauk pism świętych.

W tym tygodniu czytaliśmy z naszymi dziećmi m.in. 51 rozdział Księgi Almy w Księdze Mormona. Opowiada on o grupie niezadowolonych z wyniku wyborów „rojalistów” - ludzi o poglądach lewicowych, czyli pokładających wiarę w silne państwo za cenę pozbawienia się wolności osobistych. Dochodzi do bardzo niebezpiecznej sytuacji - wrogie armie atakują naród Nefitów, który sam pogrąża się w wojnie domowej między wspomnianymi „rojalistami” a „wolnościowcami” pod wodzą Kapitana Moroniego.


Nie będę tu opisywał ani nawet streszczał relacji z działań Moroniego. Wystarczy, że wspomnę, iż udało mu się zażegnać kryzysowi i doprowadzić do ostatecznego zwycięstwa z okupantem po uprzednim uporaniu się z „odstępcami”, którzy odmówili walki z wrogiem. Co motywowało Moroniego do działań na rzecz swojego narodu? Jego miłość do bliźnich i do Boga. Był jeszcze jeden ważny element motywujący - gniew:

„I stało się, że gdy Moroni to zobaczył, a także zobaczył, że Lamanici przekraczają granice ziemi, rozgniewał się niezmiernie z powodu uporu tych ludzi, dla których z tak wielką pilnością się trudził dla ich obrony; zaiste, był on niezmiernie rozgniewany; jego duszę przepełniał gniew w stosunku do nich.” - Alma 51:14

W tym jednym wersecie głębokie, jak by nie było - negatywne - emocje Moroniego wobec osób, których poglądy i wynikające z tych poglądów decyzje prowadzące do utraty wolności przez Nefitów i nieuniknionego cierpienia niewinnych - podkreślone były aż trzy razy. Moroni był „niezmiernie rozgniewany, jego duszę przepełniał gniew”. Nie koniecznie nienawiść do ludzi, ale gniew - nie wobec jakiejś fatalnej filozofii czy złej ideologii ale wobec złych ludzi - konkretnej grupy.

Gdyby Moroni nie kochał Boga i ludzi, los swoich rodaków byłby mu obojętny. Ale był on prawdziwym Chrześcijaninem. Późniejszy prorok Mormon, któremu Bóg pokazał „dni późniejsze” (czyli czasy w których obecnie żyjemy) i powołał go do umieszczenia w swojej kronice (znanej pod tytułem „Księga Mormona - następne świadectwo o Jezusie Chrystusie”) tych relacji z dziejów swojego narodu, które my, w 21 wieku, powinniśmy uważnie studiować, napisał o Moronim tak:

„I Moroni był silnym i potężnym mężem; był mężem wykazującym się doskonałym zrozumieniem; zaiste, mężem, który nie lubował się w rozlewie krwi; mężem, którego dusza radowała się swobodą i wolnością jego kraju, i jego braci, bez niewoli i bez niewolnictwa; Zaiste, mężem, którego serce przepełniała wdzięczność Bogu za wiele przywilejów i błogosławieństw, które zesłał On na Swój lud; mężem, który trudził się niezmiernie dla dobra i bezpieczeństwa swego ludu. Zaiste, był mężem, który był wytrwały w wierze w Chrystusa i złożył przysięgę, że będzie bronił swego ludu i swych praw, i swego kraju, i swej religii aż do przelania swej krwi. I nauczano Nefitów, aby bronili się przed wrogami aż do rozlewu krwi, jeśli będzie to konieczne; zaiste, i nauczano ich, aby nigdy nie byli winni pierwszej obrazy, zaiste, i nigdy nie podnieśli miecza, jeśli nie będzie to przeciwko wrogom, tylko dla zachowania ich życia. I wierzyli oni, że jeśli będą tak czynić, Bóg sprawi, że będzie im się dobrze wiodło na tej ziemi, innymi słowy, jeśli będą wierni, przestrzegając przykazań Boga, to sprawi On, że będzie im się dobrze wiodło na tej ziemi; zaiste, ostrzeże ich, by uciekli czy też przygotowali się do wojny, zależnie od niebezpieczeństwa; A także, że Bóg objawi im, dokąd mają się udać, by stawić opór wrogom, i że w ten sposób Pan ich ocali; i tak wierzył Moroni, i tym jego serce się szczyciło; nie rozlewem krwi, lecz czynieniem dobra, obroną swego ludu, zaiste, przestrzeganiem przykazań Boga, zaiste, i opieraniem się niegodziwości. Zaiste, zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że gdyby wszyscy ludzie, którzy byli, są i będą, byli podobni do Moroniego, oto moce piekielne zostałyby zachwiane na zawsze; zaiste, diabeł nigdy nie miałby władzy nad sercami dzieci ludzkich.” (Alma 48:11-17)

Miłość Moroniego nie pozostawiała miejsca na obojętność wobec zła i cierpienia niewinnych. Dlatego odczuwał on głęboki gniew. To ten gniew motywował go do działania. Rezultatem tego działania było przywrócenie pokoju i zachowanie wolności przez Nefitów.

Lista powiązanych ze sobą faktów z poprzedniego akapitu daje do myślenia. Burzy ona mylne wyobrażenie prawdziwego ucznia Jezusa „czyniącego pokój”. Na świecie na którym siły zła rosną i pozbawiają niewinnych wolności i spokoju, nie da się przywrócić pokoju obojętnością. W czasie wojny pokój przywraca się za pomocą broni. Między wojnami, dla Chrześcijanina bronią jest prawda a usuwanie okupantów następuje przez odważne jej promowanie.

Jak widać temat miłości nie jest tematem płytkim. Łatwo jest trzymać się jednego, prostego wersetu, którego - bez całości tekstu pism świętych - nie da się właściwie zrozumieć. Przeciwnie - takie leniwe podejście do nauk Jezusa może doprowadzić do poważnego błędu, a nawet tragedii całego narodu. Nie oskarżajmy więc ludzi żywiących nienawiść wobec zła i gniew wobec tyrana o to, że nie są prawdziwymi uczniami Chrystusa. Biblia i Księga Mormona zawierają wiele opisów „świętych ludzi”. To nie anemicy z wiecznie pochylonymi głowami, pogodzonymi ze wszystkim czy silącymi się na sztuczne uśmiechy po to, by dostosować się do popularnych w dzisiejszym „świecie chrześcijańskim” oczekiwań. Święci używają procy w walce z Goliatem, odmawiają posłuszeństwa niemoralnym przepisom, a nawet - jak Moroni - skazują na śmierć uparcie dążących do pozbawienia bliźniego wolności i własności.

Z dedykacją dla Karola W. - jednego z nielicznych polskich Świętych w Dniach Ostatnich, któremu nie jest obojętne dobro bliźniego, dlatego jego religijność nie ogranicza się do serdecznych uśmiechów między spotkaniami w kościele.

niedziela, 9 sierpnia 2020

Rzym upada - proroctwa wypełniają się na naszych oczach

protesty na ulicach Salt Lake City - 7 sierpnia 2020 r.

Wiele proroctw wypełnia się w sposób niespodziewany i w niespodziewanym czasie. Na przykład, w roku 1832, w okresie nasilonej debaty w USA na temat instytucji niewolnictwa, Prorok Józef Smith ogłosił, że wybuchnie wojna między stanami południowymi a północnymi, który rozpocznie się w Południowej Karolinie i zakończy się „śmiercią i niedolą wielu dusz” (Nauki i Przymierza 87:1). „Niewolnicy powstaną przeciwko swym panom” - pisał Prorok (w. 4).

Wkrótce po opublikowaniu tego proroctwa sprawa zniesienia niewolnictwa ucichła. W końcu stało się jasne, że status quo zostanie jednak utrzymany. Członkowie założonego przez Józefa Smitha Kościoła Jezusa Chrystusa niechętnie nawiązywali do jego niespełnionego proroctwa. Niektórzy odczuwali lekkie zażenowanie a nawet wstyd, że ich prorok dał się ponieść emocjom dając wrogom Kościoła argument potwierdzający, że Smith nie był prawdziwym prorokiem.

Sam Józef nie zdawał się tym zbytnio przejmować. Nawet aktywnie angażował się w próby zniesienia niewolnictwa metodami pokojowymi (zaproponował rekompensatę ze skarbu państwa dla właścicieli niewolników i przymusowe nadanie im statusu wolnych ludzi) co oczywiście kompletnie obaliłoby jego proroctwo i na zawsze nadałoby mu status fałszywego proroka.

Proroctwo o buncie w Południowej Karolinie i konflikcie między Południem a Północą wypełniło się 15 lat po śmierci Proroka (prawie 30 lat po otrzymaniu objawienia) i przeszło do historii jako „Wojna Secesyjna” - najkrwawsza do tej pory wojna w historii USA.

Drugi przykład proroctwa, które najwyraźniej się nie wypełniło a potem nagle zaczęło się wypełniać są prognozy sukcesora Józefa Smitha z całkiem niedawnych czasów. Ezra Taft Benson został członkiem Rady Dwunastu Apostołów w roku 1943 a Prezydentem Kościoła w 1985. Urodził się na farmie w Utah, ale całe swoje dorosłe życie poświęcił promowaniem wartości chrześcijańskich na świecie oraz powstrzymywaniem fali Marksizmu w swoim kraju. W latach 1950. przez obie kadencje Prezydenta Eisenhowera zasiadał w jego kabinecie. Znany był chyba najbardziej z niemal obsesji dwoma tematami: w wielu swoich przemówieniach ostrzegał przed utratą wolności swoich rodaków i namawiał swoich współwyznawców do dokładnego studiowania Księgi Mormona, która - według niego - zawiera rozwiązanie tego pierwszego problemu.

Apostoł Benson wiele razy twierdził, że na terenie Stanów Zjednoczonych odbywa się spisek, którego celem jest wprowadzenie Komunizmu. Ponieważ wielu członków Kościoła interpretowało jego słowa w kontekście Zimnej Wojny, nie wyobrażano sobie wypełnienia jego proroctwa bez bliskiego zwycięstwa Związku Radzieckiego. Nic więc dziwnego, że po upadku ZSRR i zakończenia Zimnej Wojny Święci w Dniach Ostatnich znowu zaczerwienili się ze wstydu i na przypomnienie ponurych prognoz swojego Proroka reagowali sprawdzaniem stanu swojego manicure lub zmianą tematu na bardziej wygodny. Nikt w latach 1990. nie spodziewał się, że długo po zniknięciu Żelaznej Kurtyny, Marksizm stanie się popularną filozofią pośród Amerykanów a zwycięstwami w wyborach będą kandydaci otwarcie deklarujący się jako Socjaliści.

Ezra Taft Benson wygłosił setki przemówień podczas wielu sympozjów, konferencji i oczywiście zza kościelnego pulpitu. Często zarzucano mu, że zamiast o Ewangelii Jezusa Chrystusa mówi o tematach politycznych. On jednak twierdził, że każdy prawdziwy uczeń Jezusa zaangażowany jest w promowanie wolności. Uważał nawet, że bez takiego zaangażowania nie można liczyć na zbawienie w najwyższej chwale w której żyje Bóg.

Zmiany w USA ostatnich dwóch dekad pokazują, że Apostoł Benson wcale się nie mylił. Jego przewidywania wypełniają się na naszych oczach i to co do joty. Ponad 90% amerykańskich nauczycieli, ludzi z którymi amerykańskie dzieci spędzają większość dnia, głosuje na lewicową Partię Demokratyczną. W całym kraju dewastowane są pomniki bohaterów przeszłości - zjawisko niepokojąco przypominające marksistowską rewolucję kulturową w Chinach. Za prawicowy komentarz na Facebooku można stracić pracę (niedawno ciocia moich dzieci zamknęła swoje konto, bo z powodu jej prawicowych poglądów zagrożono jej mężowi wymówieniem z pracy). W trzech Stanach za użycie zaimka „ona” pod adresem kobiety deklarującej się mężczyzną można pójść do więzienia.

Piszę o USA, ale przecież i w naszym kraju lewicowe doktryny zdobywają coraz większą popularność (wszyscy jesteśmy częścią amerykańskiej kultury).

Wysłuchałem niedawno jednego z przemówień Apostoła Bensona. Zostało ono wygłoszone podczas odbywającej się dwa razy w roku Konferencji Generalnej Kościoła w kwietniu 1973 roku. Oto link (w formie transkrypcji, audio i wideo): Przemówienie Ezry Taft Bensona z 1973 roku

Ponieważ jednak nie jest ono dostępne w języku polskim, z przyjemnością podzielę się tu kilkoma punktami przedstawionymi w tym proroczym kazaniu. Na początku Apostoł ostrzega przed biernością sprawiedliwych:

„W tak poważnych czasach, nie powinniśmy dopuszczać do siebie lęku przed krytyką, której celem jest powstrzymanie nas od naszego obowiązku, nawet jeśli nasze rady określane są jako polityczne. Państwo coraz bardziej wplątuje się w nasze codzienne życie.”

Nie wszyscy chcą słuchać tych przestróg. „Wielu nie chce, aby im przeszkadzano, ponieważ chcą się cieszyć wygodnym samozadowoleniem.”

O obecnych wyzwaniach ostrzegano nas wieki temu. Starożytny prorok Mormon widział nasze czasy. W swojej kronice umieścił on następujące proroctwo. Prezydent Benson cytuje:

„Albowiem w owym dniu [Szatan] będzie [...] szalał w sercach dzieci ludzkich i podburzał ich do gniewu przeciw temu, co dobre. A innych będzie uspokajał i uśpi ich czujność, ku cielesnemu zabezpieczeniu, tak że będą mówili: Wszystko jest dobrze w Syjonie, zaiste, Syjon rozwija się pomyślnie, wszystko jest dobrze. W ten sposób diabeł oszukuje ich dusze, prowadząc ich troskliwie do piekła. Zaiste, biada temu, kto zważa na pojęcia ludzkie i zaprzecza mocy Boga i darowi Ducha Świętego!” (II Nefi 28:20-21, 26)

Starszy Benson kontynuuje:

„Kościół zbudowany jest na wiecznej prawdzie.  W sferze zasad nie dopuszczamy kompromisu. Nie porzucamy naszych norm bez względu na trendy czy naciski. Nasze oddanie prawdzie, jako kościół pozostaje niezachwiane.”

Brat Ezra wylicza następujące cechy nadchodzących lat. Nie trudno w roku 2020 zauważyć, że jego proroctwo się wypełnia co do joty:


Uległość

Żyjemy w erze uległości i porzucania właściwych zasad. „Uległość nie jest właściwą reakcją. To nigdy nie jest właściwa reakcja.” - komentuje Apostoł.

Prezydent Benson cytuje wcześniejszego Apostoła z lat 1940. - Johna A. Widtsoe:

„Ostatecznymi zwycięzcami nad światem będą mężczyźni i kobiety - niewielu lub wielu - to nie ma znaczenia, którzy odważnie i niezachwianie  trzymają się prawdy i którzy potrafią powiedzieć ‚nie’, tak samo jak ‚tak’. Stoją oni pod wyniosłym sztandarem z następującą inskrypcją: ‚Żadnego kompromisu z błędem.’ ... Tolerancja nie oznacza konformizmu z opiniami i praktykami świata. Wcale nie musimy porzucać naszych wierzeń, żeby przyjaźnić się z ludźmi, nawet jeśli są popularni czy wpływowi. Cena za pozycję w towarzystwie a nawet za zachowanie harmonii jest zbyt wysoka.” (Konferencja Generalna, kwiecień 1941)


Moralny upadek

„Stany Zjednoczone Ameryki” - mówi Apostoł - „to wspaniały kraj, ponieważ jest to wolny kraj. A wolny jest dlatego, bo pokłada zaufanie w Bogu i został założony na zasadach wolności ustalonowionych przez słowo Boga. Ten naród ma więc duchowe fundamenty.”

W roku 1831 sławny francuski historyk, Alexis de Tocqueville, odwiedził USA z misją od rządu francuskiego zbadania instytucji karnych. Interesowały go również aspekty polityczny i społeczny. Dziesięć lat później opublikował czterotomowe dzieło pod tytułem „Demokracja w Ameryce”. Oto wytłumaczenie wspaniałości Ameryki wg. Tocquevilla:

„Szukałem wielkości i geniuszu Ameryki w jej obszernych przystaniach i jej obfitych rzekach, ale tam ich nie było;  na jej urodzajnych polach i bezkresnych preriach, a tam ich nie było;  w jej bogatych kopalniach i jej rozległym handlu międzynarodowym, ale tam ich nie było.  Dopiero gdy odwiedziłem kościoły w Ameryce i ujrzałem płonące prawością ambony, zrozumiałem tajemnicę jej geniuszu i mocy.  Ameryka jest wspaniała, ponieważ jest dobra, a jeśli Ameryka kiedykolwiek przestanie być dobra, przestanie być wspaniała.”

Ezra Taft Benson komentuje to tak:

„Jak silna jest wola pozostania wolnymi - bycia dobrymi?  Fałszywe myślenie i fałszywe ideologie, ubrane w piękne formy, po cichu - prawie bez naszej wiedzy - usiłują osłabić naszą obronę moralną i zniewolić nasze umysły.  Wabią nęcącymi obietnicami bezpieczeństwa, różnego rodzaju gwarancjami od kołyski po grób.  Przebierają się pod różnymi nazwami, ale wszystkie można rozpoznać po jednym - wszystkie posiadają wspólną cechę: erozja charakteru i wolności człowieka do samodzielnego myślenia i działania.”

To ciekawe, że prawie 50 lat temu ten prorok mówił o ubieraniu fałszywych ideologii w piękne formy i nazwy. Szatan już dawno zauważył, że ta metoda działa. Niewielu ludzi dałoby się nabrać na hasło: „Prawo do mordowania nienarodzonych dzieci”. Jednak „prawo kobiety do dokonywania własnych decyzji związanych ze swoim ciałem” brzmi całkiem zacnie. Nikt przecież nie chce odbierać kobietom wolności. „Kulturowa Rewolucja” też niesie za sobą niemiłe skojarzenia. Dlaczego więc nie przeprowadzić kulturowej rewolucji pod hasłem „Życie czarnoskórych ma znaczenie”? Każdy naiwny człowiek da się na tę manipulację nabrać. Nikt przecież nie chce być oskarżony o rasizm. 

Apostoł ostrzega, że wolność może ponieść klęskę nie tylko przez bezpośredni atak, ale również przez zaniedbanie.

Historia USA - twierdzi Benson (cytując historyków) - przypomina historię Rzymskiego Imperium.  Po przypominających historię USA pionierskich początkach tego kraju nadeszły dwa stulecia wspaniałości. Trzecie stulecie przyniosło jednak upadek. Jego początki miały miejsce pod koniec drugiego. Starszy Benson cytuje przemówienie Ronalda Reagana z 1969 roku (był wtedy gubernatorem Kalifornii), który wyliczył następujące powody upadku Rzymu:


Państwowy program socjalny

Powiększająca się liczba „bezczynnych bogatych” oraz „bezczynnych biednych”. Tę drugą grupę uzależniono od systemu państwowej opieki społecznej. Z czasem zaczęli się oni organizować i w końcu stanowili silną grupę polityczną domagającą się coraz większej pomocy. Rząd im ulegał coraz częściej, zwiększając podatki klasy średniej i topiąc kraj w coraz to większym deficycie. Wartość pieniądza spadała z roku na rok.


Patriotyzm przestaje być modny

Służba w rzymskiej armii stopniowo przestawała być postrzegana jako zajęcie zaszczytne. Młodzi mężczyźni woleli cieszyć się miejskim życiem.


Zniewieściałość mężczyzn

Używanie przez mężczyzn kosmetyków, kobiece fryzury i ubiory stały się modną praktyką. Doszło do tego, że trudno było na ulicy odróżnić mężczyznę od kobiety.


Wzrost przestępczości, zamieszki

protesty na ulicach Salt Lake City - 7 sierpnia 2020 r.

Konserwatywne zasady moralne przestały być uważane za coś wartościowego. Samotny spacer po mieście stał się niebezpieczny.

Normą stały się zamieszki uliczne, efektem niektórych były pożary całych dzielnic (niewątpliwie Ameryka doszła do tego punktu w obecnym roku 2020).

Socjalizm prowadzi do inflacji - spadku wartości pieniądza

Przez cały ten czas wzrastały podatki i inflacja. Ten stan pozbawił w końcu rzymian zapału i ambicji średniej klasy. Rzym upadł.

Gubernator Reagan zakończył swoje przemówienie tymi słowy:

„Dochodzimy obecnie końca drugiego stulecia naszego narodu.”


Zanikanie religii

Apostoł Benson wspomina jeszcze jednego historyka. W roku 1787 Edward Gibbon w książce „Zanikanie i upadek Imperium Rzymskiego” wyliczył między innymi takie przyczyny tego zjawiska:

1. Podważanie godności i świętości domu, który jest podstawą ludzkiej społeczności.

2. Wzrost podatków i wydawanie pieniędzy publicznych na darmowy chleb i cyrki dla ludności.

3. Szalona pogoń za przyjemnością - z roku na rok sport staje się coraz bardziej ekscytujący i brutalny.

4. Podczas gdy prawdziwym wrogiem była dekadencja narodu, państwo rzymskie wydaje gigantyczne pieniądze na zbrojenia.

5. Upadek religii - wiara zanika, traci kontakt z życiem i staje się bezsilna w ostrzeganiu ludzi i nadawaniem właściwego kierunku.


Zakończenie

Żyjemy w dziwnych czasach. Z jednej strony cieszymy się wspaniałymi błogosławieństwami ułatwiających życie wynalazków i naukowych odkryć. Poziom życia przeciętnego mieszkańca zachodniej cywilizacji jest wyższy od poziomu życia niejednego władcy z przeszłości (naturalny efekt coraz mniej popularnego Kapitalizmu).

Z drugiej strony, nietrudno niezauważyć globalnego upadku moralnego. Niedawno jeszcze uznawane za normę wartości są wyszydzane przez środki masowego przekazu. W krajach demokratycznych popularnością cieszą się ci politycy, którzy promują Socjalizm i obiecują wysokie kary (w postaci podatków) za ekonomiczny sukces oraz nagrody dla nieudaczników finansowane przez zagrabioną własność tych pierwszych.

Prorok Józef Smith przywrócił na świat zagubioną doktrynę mówiącą, że kluczową zasadą konfliktu między dobrem a złem jest osobista wolność człowieka. Nauczał, że to właśnie o kwestię wolności rozpoczęła się wspomniana przez Jana w Apokalipsie „wojna w niebie”. Lucyfer chciał zmusić wszystkich ludzi do posłuszeństwa jego rozkazom a Jahwe (Jezus) twierdził, że ludzi powinno nauczać się poprawnych zasad lecz osobistą decyzję o ich przyjęciu lub odrzuceniu należy pozostawić każdemu z nich. Współcześni prorocy uczą, że konflikt ten trwa nadal i zachęcają nas do odważnego wspierania sił dobra przeciwstawiając się siłom zła.

Kto we współczesnym świecie wspiera Plan Boga a kto plan Szatana?

Wkrótce po moim chrzcie w Kościele Jezusa Chrystusa naiwnie odpowiedziałbym, że linię frontu stanowi chrzest w Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Święci w Dniach Ostatnich stoją po stronie dobra a nienawróceni do pełni Ewangelii - świadomie lub nie - wspierają siły zła. Dziś daleki jestem od takiego generalizowania.

Wiele osób nie posiadająych wiedzy czy przekonania o prawdziwości nauk Jezusa śmiało wspiera sprawę wolności, dążąc do ustanowienia sprawiedliwego porządku, systemu politycznego i ekonomicznego gwarantującego każdemu człowiekowi osobistą wolność, poza wolnością krzywdzenia bliźniego. Także wśród członków Kościoła Jezusa Chrystusa wielu, niestety, ustami deklaruje posłuszeństwo zasadom Ewangelii, a swoimi czynami czy poglądami aktywnie wspierają dążenia naszego wroga do zniewolenia ludzkości. Jak już to miało miejsce nie raz w historii starożytnego Izraela, same „dzieci jasności” dają się nabrać na argument: „oddajcie nam swoją wolność dla własnego dobra”. Jak głupie barany dusimy się w zagrzybionych maskach (sam robię to ze strachu przed mandatem) bo pan minister, który jeszcze niedawno twierdził, że maski nie chronią przed wirusem COVID-19, tak zarządził. Rasistowskim i zboczonym seksualnie terrorystom gotowi jesteśmy przyznać specjalne przywileje (np. uniemożliwiając pracodawcom odmowę zatrudnienia) tylko dlatego, że przyodziewają się w kłamliwe, zaszczytne hasła.

Stwórca naucza nas, że jedynym sposobem na osiągnięcie pełni radości jest życie w harmonii z wiecznymi wartościami i zasadami. Nam jednak bardziej podobają się obietnice równej nagrody dla wszystkich - zarówno tych, którzy żyją przyzwoicie i wspierają przyzwoitość jak i tych, którzy łamią boskie prawa.

Bóg wyraża swoją miłość nauczając nas poprawnych zasad. My dajemy się jednak przekonać argumentowi, że ograniczanie najwyższej chwały nieba dla prawych i skazywanie grzesznika na stan żałości jest zaprzeczeniem miłości bliźniego. Nauczanie grzesznika, że nieprzyzwoite związki między dwoma mężczyznami lub dwiema kobietami jest „miłością”, tylko trochę inną, bardziej nam się podoba od stanowczych nauk boskich proroków w tych tematach. A przecież to z miłości i szczerej troski o dobro homoseksualistów Bóg namawia ich i wszystkich innych do przestrzegania przykazania „nie cudzołóż”.

Przykazania „nie kradnij” i „nie pożądaj własności bliźniego” już dawno przestały się nam podobać. Nie opowiadamy się wprawdzie za grabieżą nie zgodną z obowiązującym prawem - napadami na bank czy wydzieraniem z ręki torebki spacerującej kobiecie. Jesteśmy na takie rzeczy zbyt cywilizowani. Ale spokojnie patrzymy na grabież legalną, demokratycznymi uchwałami odbierającymi własność bogatym, by za ich pieniądze utrzymywać biednych (przy okazji również miliony biurokratów). Taka grabież wydaje się nam szlachetna. Kogo interesuje moralny aspekt systemu pomocy społecznej czy fatalne skutki dla gospodarki, których gorzkie owoce zbierać będą nasze dzieci lub wnuki.

Ameryka - bo to na niej skupiały się proroctwa Apostoła Bensona - szybkimi krokami zmierza ku upadkowi. Historia starożytnego Rzymu się powtarza. Nie ma już wprawdzie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, ale Lucyferowi ten kraj nie jest już potrzebny. Amerykanie sami pozbawiają się wolności głosując na przystojnych i elokwentnych Socjalistów. A reszta świata, również Polska, z przyzwyczajenia połyka przychodzące zza oceanu trendy, by czuć się nowocześnie i postępowo nie zdając sobie sprawy, że wspieramy tym samym naszego wroga, który nienawidzi nas za to, że nie jesteśmy tak nieszczęśliwi jak on. W ten sposób dopina on swego. Jego celem jest uczynienie nas tak nieszczęśliwymi jakim jest sam.

Wszystkie proroctwa - zarówno starożytnych jak i współczesnych proroków - wypełnią się co do joty.

„Zważaj, ludu z dalekich stron; i wy, coście na wyspach morza, słuchajcie wraz. Bowiem zaprawdę, głos Pana jest dla wszystkich ludzi i nikt mu nie umknie; i nie ma oka, które nie zobaczy, ani ucha, które nie usłyszy, ani serca, którego nie przeniknie. A buntowników przeniknie wielki smutek, bowiem ich niegodziwości zostaną ogłoszone ze szczytów domostw, a ich tajemne czyny objawione. A głos ostrzeżenia dotrze do wszystkich ludzi przez usta moich uczniów, których wybrałem w tych ostatnich dniach. I pójdą przed siebie, i nikt ich nie powstrzyma, bowiem ja, Pan, tak im nakazałem.

[...]

Co ja, Pan, powiedziałem, rzekłem i nie usprawiedliwiam się; i chociaż przeminą niebiosa i ziemia, słowo moje nie przeminie, lecz wszystko się wypełni, co rzekłem moim własnym głosem lub głosem moich sług, bowiem jest to jedno.” (Nauki i Przymierza 1:1-5, 38)

środa, 17 czerwca 2020

Księga Mormona ostrzega przed marksizmem kulturowym

Podczas rodzinnego porannego studiowania pism świętych, przeczytaliśmy wczoraj rozdział 14 w Księdze Almy. Jak to często bywa, odkryliśmy w Księdze Mormona rzeczy, których nigdy wcześniej nie zauważyliśmy bo dopiero teraz odnoszą się do bardzo aktualnych wydarzeń, niektórych bardzo osobistych.



Czytaliśmy o Almie i Amuleku odważnie świadczących o niewygodnej dla mieszkańców miasta Ammonihah prawdzie. Część słuchaczy równie odważnie przyjęła do wiadomości przedstawione przez natchnionych misjonarzy fakty, ale większość je odrzuciła. Chciałbym się tu skupić na tej drugiej grupie.

Tzw. „opinia publiczna” miasta była efektem sukcesu propagandy lokalnych włodarzy i prawników. Wykorzystywali oni zdolności manipulowania ludzkimi emocjami dla przekonywania ich o prawdzie tego, co było kłamstwem. Jednym z nich był Zeezrom, o którym Mormon napisał, że „był biegły w różnych diabelskich sposobach niszczenia tego, co dobre” (Alma 11:21).

Kiedy mieszkańcy Ammonihah stwierdzili, że nie podoba im się to, co mówią prorocy, nie odwrócili się po prostu na pięcie i spokojnie wrócili do swoich domów stwierdzając, że pal licho - jak mniemali - błądzącym w fałszu. Fakt, że Alma i Amulek wierzą w rzeczy, w które oni nie wierzyli był zbyt żenujący, żeby ich zignorować. Spokój ducha - jak uważali - możliwy był do odzyskania na tylko dwa sposoby: albo kontrowersyjni mówcy zmienią swoje poglądy i publicznie się ich wyprą, albo doświadczą takich przykrości, że sami pożałują, że zdecydowali się bezczelnie otworzyć swoje usta.

Pierwsza opcja okazała się niemożliwa do osiągnięcia. Alma i Amulek nie wyparli się niemodnej prawdy. Zostali więc uwięzieni oraz zmuszeni do oglądania rzezi nawróconych i palenia pism świętych.

Jak wspomniałem na początku, Księga Mormona odnosi się do aktualnych wydarzeń. Nic w tym dziwnego, bowiem prorokowi, który otrzymał od Boga zadanie wybrania spośród kronik z ostatnich tysiąca lat tych fragmentów, które będą stanowić wartość dla ludzi w „dniach późniejszych” (czyli w naszych czasach) te nasze dni zostały ukazane w wizji. Mormon wiedział, które wydarzenia powinny się znaleźć w jego księdze.

Żyjemy w czasach, w których postawa większości ludzi nie różni się od tej jaką wykazywali się panujący w Ammonihah członkowie „porządku Nehora”. Doświadczenia Almy i Amuleka przypomniały mi „dyskusji” jaką prowadziłem z ludźmi, którzy uważają się za posiadaczy prawdy a nawet członków Kościoła uznającego Księgę Mormona za pismo święte, jednocześnie zaprzeczających wielu podstawowym naukom tej natchnionej kroniki.

Nie będę tu pisał o wierzeniach ich ani moich. Nie ma znaczenia czy moje poglądy są właściwe czy ich. Jeżeli moje są niewłaściwe, a jest taka możliwość, to od Chrześcijanina spodziewałbym się otwartej korekty, konkretnych argumentów, faktów, spójnej logiki. „Jesteś rasistą” nie jest ani logicznym argumentem, ani faktem, chyba, że się go jakoś uzasadni (powołanie się na państwowe dane statystyczne o proporcjach rasowych w amerykańskich więzieniach nikogo nie czyni rasistą!). Chcę się tylko skupić na ich reakcji na poglądy z którymi się nie zgadzają. Budzą one gniew i nienawiść. Na fakty i logiczne argumenty reagują agresją. Na proste i konkretne pytania najczęściej nie odpowiadają. Pojawiają się tylko dziecinne przezwiska i niczym nie poparte oskarżenia pod moim adresem (na szczęście już dawno się przekonałem, że w tych zwariowanych czasach takie łatki jak „faszysta” czy „rasista” mogą być tylko uważane za komplement, bo oznaczają jedno - że nie jest się ani faszystą ani rasitą).

Całe szczęście, że dzielą nas długie dystanse i jako tako skuteczne prawa bo nie raz odnosiłem wrażenie podczas naszej fejsbookowej rozmowy, że chętnie spaliliby mnie na stosie jak ludzi, którzy uwierzyli Almie i Amulekowi. Przyznaję, że nachodzi mnie próżna ochota porównania się do tamtych męczenników, ale niestety - nie ma tu za bardzo czego porównywać. Tamci Chrześcijanie cierpliwie znosili upokorzenia ze strony obrażonych za ich poglądy naśladowców diabła podczas gdy ja nie nauczyłem się jeszcze ignorowania ataków na moją osobę (jedyną okolicznością łagodzącą jest to, że nigdy nie jestem winien pierwszego ataku, ale to oczywiście nie wystarczy, żeby się uważać za ucznia Chrystusa).

Za co większość mieszkańców miasta Ammonihah „chciała zniszczyć Almę i Amuleka” (Alma 14:2)? Byli oni gniewni „z powodu prostoty [...] słów” Almy a Amulekowi zarzucali, że „urągał ich prawu, a także prawnikom i sędziom” (w. 2). „I byli także rozgniewani na Almę i Amuleka; i ponieważ w tak prosty sposób świadczyli o ich niegodziwości, chcieli ich potajemnie zabić.” (w. 3).

Słowa te zostały napisane dwa milenia temu. To jednak niesamowicie trafny opis wszechpanującej choroby czasów w których żyjemy obecnie. Z jakiego powodu ludzie w naszych czasach trzęsą się z nienawiści do takich ludzi jak Janusz Korwin-Mikke, Donald Trump, Stefan Molyneux, Ben Shapiro,   Voddie Baucham i paru innych wyjątkowych osób odrzucających polityczną niepoprawność? Ich podstawowym grzechem jest przytaczanie faktów i robienie tego „w prosty sposób”. Prostota ich słów obraża uczucia współczesnych wiernych porządku Nehora uczącego, że ponieważ Bóg kocha wszystkich ludzi, zbawi On wszystkich, bez względu na podejmowane przez nich decyzje.

Ich drugim ciężkim grzechem jest urąganie prawu i politykom. Nie można bezkarnie krytykować systemu demokratycznego, bo przecież wbito nam do głów, że demokracja = wolność. A tymczasem to w krajach demokratycznych pali się takie niewinne klasyki jak Pipi Pończoszanka, bo na jednej z kartek wydrukowane są słowa „król murzynów”. To w krajach demokratycznych za wyznanie poglądu, że małżeństwo to prawny związek między mężczyzną a kobietą można stracić dobrze prosperujący biznes a za krytykę aborcji grozi kara więzienia. W trzech Stanach USA można teoretycznie pójść do więzienia za użycie pod adresem kobiety uważającej się za mężczyznę zaimka osobowego „ona”. W Kalifornii nie można publikować tekstów sugerujących, że osoba cierpiąca na pewne choroby psychiczne powinna szukać pomocy specjalistów.

Domyślam się, że wpomnienie w blogu o tematyce religijnej kontrowersyjnych nazwisk osób reprezentujących raczej tematy polityczne mogło tu kogoś oburzyć. Śpiesznie więc podkreślam, że nie - nie uważam tych ludzi za proroków i tak - wiem, że czasem się mylą, etc. Zwracam tylko uwagę na to, że w naszych czasach poruszanie tematów niewygodnych jest powszechnie uważane za coś niewłaściwego. To, czy kontrowersyjny polityk lub komentator mówi prawdę czy też kłamie kompletnie nie ma dla większości ludzi znaczenia.

Po czym poznać prawdziwego naśladowcę Chrystusa? Niestety, nie po organizacji religijnej do której należy. Takie kryterium znacznie zwiększa szanse, że mamy do czynienia z Chrześcijaninem, ale niczego jeszcze nie gwarantuje. Po uśmiechach, uściskach dłoni i pięknych publicznych wyznaniach na Facebooku o miłości do swej matki czy żony oraz fotkach z kaplicą lub świątynią w tle? Też nie. Księga Objawienia przewiduje czasy, w których słudzy diabła będą mieli znamię bestii na swej dłoni oraz na czole. Można być członkiem Kościoła Jezusa Chrystusa a jednocześnie mieć umysł (symbol czoła) wypełniony modnymi, szatańskimi „filozofiami świata” i aktywnie angażować się w poszerzanie zła (symbol dłoni).

W Księdze Almy możemy obserwować kontrast między reakcją poszczególnych bohaterów tych fascynujących historii na prawdę. Wspomniany Zeezrom, którego plan zniszczenia misjonarzy prawdy był „wyrafinowany, według wyrafinowania diabła, aby okłamać i zwieść ten lud” (Alma 12:4) miał wybór - albo oburzyć się z powodu prostoty słów prawdy, albo rozpatrzyć możliwość przyjęcia prawdy do wiadomości. Alma świadczył, że plan Zeezroma był planem „twego przeciwnika, a jego moc działała przez ciebie” (w. 5). Słudzy Boga stają się wolni, podczas gdy sługa zła pozbawia się resztek swojej wolności. Planem Szatana jest „aby uczynić z was jego poddanych, aby mógł otoczyć was swymi łańcuchami i przykuć was do wiecznej zagłady według mocy jego niewoli.” (w. 6).


„I teraz Alma zaczął mu to objaśniać następująco: Wielu ludziom dane jest poznanie tajemnic Boga, jednakże są oni zobowiązani ścisłym przykazaniem, aby przekazać tylko tę część Jego słowa, którą On wyznacza dzieciom ludzkim zależnie od uwagi i pilności wobec Niego. I dlatego ten, kto znieczula swe serce, otrzymuje mniejszą część słowa; a ten, kto nie znieczula swego serca, otrzymuje większą część słowa, aż dane mu będzie poznanie tajemnic Boga, aż pozna je w pełni. I ci, którzy znieczulają swe serca, otrzymują coraz mniejszą część słowa, aż nie wiedzą nic o Jego tajemnicach; i wtedy diabeł bierze ich do niewoli i prowadzi według swej woli ku zagładzie. I takie jest znaczenie łańcuchów piekła.” (Alma 12:9-11)

Co więc zrobił Zeezrom? Co nadal mogą zrobić ci, których usta zbliżają się do Boga lecz ich serca są daleko do Niego? Jak zachowają się współcześni, nieoficjalni członkowie Kościoła Marksizmu Kulturowego czy innych szatańskich wynalazków? Zakończę ten wpis napawającym nadzieją, bardzo pozytywnym zakończeniem historii Zeezroma:

„I Alma ochrzcił Zeezroma dla Pana; i od tego czasu Zeezrom zaczął głosić ewangelię ludziom.” (Alma 15:12).

Jeszcze jeden powód dla których niepotrzebnie pozwalam się sprowokować przez złych ludzi do gniewu. Każdy zły człowiek może się nawrócić i stać się dobry.

poniedziałek, 8 czerwca 2020

Rasizm



Kilka dni temu na amerykańskiej ulicy przestępca został podczas aresztowania uduszony przez policjanta. Ktoś tę okropną scenę zarejestrował i opublikował w mediach społecznościowych. Nie odbiłoby się to specjalnym echem, gdyby nie fakt, że aresztowany był murzynem a policjant biały. Tysiące ludzi zaprotestowało... włamując się do sklepów i kradnąc telewizory oraz mikrofalówki a na policjantów (wszystkich białych) posypały się oskarżenia o rasizm.

W 28 rozdziale II Księgi Nefiego znajduje się proroctwo o powstaniu w dniach ostatnich wielu kościołów, które uczyć będą diabelskich doktryn i toczyć będą ze sobą spory. Nefi obrazuje tę sytuację ciekawą ilustracją - oszukując ludzi i pobudzając ich do gniewu diabeł zakuwa ich dusze „swymi wiecznymi łańcuchami” (w. 19), „prowadząc ich troskliwie do piekła” (w. 21).

Zacznijmy od zdefiniowania słowa „kościół”. Dla Nefiego miało ono nieco inny oddźwięk niż dla nas. Kościoły nie były formalnie zarejestrowanymi organizacjami religijnymi, ale grupami ludzi podążającymi za nauczycielem lub nauczycielami. W takim znaczeniu nawet ludzie nie wierzący w istnienie Boga, zupełnie nieświadomie należą do jakiegoś kościoła, mniej lub bardziej szkodliwego. Mamy więc kościół politycznej poprawności, kościół pacyfizmu, kościół potępiający spożywanie mięsa, a nawet kościół fanów zespołu The Cure czy miłośników twórczości Edwarda Stachury (można oczywiście uwielbiać prozę Stachury a nie być wiernym uczniem ich autora porzucając swoją rodzinę i przytłoczony otaczającą wszech podłością rzucać się pod pociąg).

Proroctwo Nefiego mówi, że autorem tych kościołów jest diabeł. Podkreśla też efekty kłamstw naszego duchowego przeciwnika - pobudzają one do sporów i gniewu. Trzeba przyznać, że strategia jest bardzo sprytna - zakładam dwa kościoły i zwracam ich wyznawców przeciwko sobie. Genialne! Przypomina to trochę wojnę między faszystowskimi Niemcami a marksistowską ZSRR.

Obecna sytuacja w USA jest podręcznikowym przykładem tego fenomenu. Grupa wyznawców filozofii (jak by nie było - rasistowskiej) głoszącej, że biały człowiek jest zły a czarny - dobry, oburzona nagraniem ze wspomnianego aresztowania wychodzi na ulicę i protestuje przeciwko rasistowskim uprzedzeniom. Jak to robi? Nawołując do uprzedzeń przeciwko białym i grupie zawodowej policjantów, przy okazji rujnując biznesy bogatych.

Słowa Nefiego o diable „troskliwie” prowadzącym swoich wyznawców do piekła podkreślają jego umiejętności manipulowania ludzkimi emocjami. Członkowie jego kościołów są naprawdę przekonani o jego dobroci, a przynajmniej o szlachetnych intencjach jego nauk. Im przecież chodzi o równość i ludzkie traktowanie murzynów. Jednak fakty  sugerują, że chyba raczej chodzi o gniew, nienawiść i - nie oszukujmy się - o te darmowe mikrofalówki i konsole do gry wyniesione ze zdemolowanego sklepu.

„Kościół” to nie jedyne pojęcie posiadające więcej niż jedno znaczenie. Innym przykładem jest słowo „rasizm”. Co, tak na prawdę ono oznacza? Posłużę się własnym doświadczeniem odkrywania definicji tego pojęcia:

Prawie trzy dekady temu znalazłem się w Chicago ubrany w białą koszulę, krawat i plakietkę z nazwą Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Pewnego wieczora wracałem z kolegą do domu. Obok nas przejeżdżał samochód wypełniony rozkrzyczaną młodzieżą i machając do nas rękoma. Nie był to pierwszy raz. Odruchowo więc pomachałem do nich. Mój kolega jednak niemal zesztywniał w marszu i przez zaciśnięte zęby wycedził: „Opuść ręce i nie zwracaj na nich uwagi.” Zdziwiło mnie to, bo to od niego nauczyłem się przyjaznego odmachiwania nieznajomym, którzy często rozpoznawali kim jesteśmy i widocznie nas lubili. Kiedy doszliśmy do domu usłyszałem wyjaśnienie, że mężczyźni w samochodzie byli czarnoskórzy a dłońmi robili znaki swojego gangu. Gdyby moja dłoń przypominała znak wrogiego gangu, moglibyśmy mieć kłopoty.

Czy mój kolega był rasistą reagując inaczej na grupę czarnoskórych niż białych? Według niektórych definicji tak, bo - jak by nie było - uważał, że grupy etniczne się od siebie różnią i od jednej można się spodziewać innej reakcji niż od drugiej. Gdybyście jednak porozmawiali z moim misyjnym kompanem na temat historii USA, widzieli jego poświęcenie i szczerą miłość do naszych czarnoskórych przyjaciół albo przysłuchiwali się jego świadectwom o braterstwie między ludźmi, bo wszyscy jesteśmy synami i córkami tego samego Boga - może jednak nie uznalibyście go za rasistę. Zresztą żaden biały rasista nie narażałby swojego życia całymi dniami przebywając w południowych dzielnicach Chicago, gdzie tylko czarnoskóry człowiek może się w miarę czuć bezpiecznie.

Inna scenka. Jechałem kiedyś po autostradzie w okolicy Los Angeles z rodziną mojej obecnej żony. Jako pasażer oglądałem wyprzedzające nas samochody, co jakiś czas zaglądając ludziom przez szyby. W pewnym momencie samochód wypełniony czarnoskórymi mężczyznami zrównał się z nami. Mój wzrok zrównał się ze wzrokiem jednego z nich. Odruchowo się uśmiechnąłem. Ktoś z moich znajomych to zauważył i poprosił, żebym przestał się tak na nich gapić, bo nas jeszcze zastrzelą. Oczywiście dlatego, że byli czarni. Czy praktyka osoby mieszkającej w Kalifornii unikania wzrokowego kontaktu z murzynem, bo takowe może wywołać w nim niepożądaną agresję jest objawem choroby rasistowskiego uprzedzenia czy też racjonalnym wynikiem konkretnych doświadczeń? Zależy od definicji słowa „rasizm”.

Przedstawię teraz kilka przykładów czegoś, co rasizmem z pewnością jest i wywołuje we mnie obrzydzenie. Na samej górze mojego rankingu znajdują się wszelkie zdania rozpoczynające się od słów: „Nie jestem rasistą, ale...” i idiotyczne porównania do asfaltu na swoim miejscu i tego podobnym. Rzucanie bananów na murawę stadionu ku uciesze prymitywnych prostaków jest rasizmem. Wroga albo nieprzyjazna postawa w stosunku do pokojowo nastawionego człowieka ze względu na jego azjatycki czy afrykański wygląd to rasizm. Nie dlatego, że zaprzecza to jakiejś wyznawanej przeze mnie doktrynie, ale dlatego, że takie zachowanie jest kompletnie irracjonalne - nie poparte na żadnych faktach sugerujących, że każdy czarnoskóry jest taki i taki, a każdy Cygan taki i owy.

Rasizmem jest również zbyt przyjazne traktowanie osoby ze względu na zawartość pigmentu w jej skórze. Odmawianie studentowi stypendium bo jest białym mężczyzną a przyznawanie go czarnoskóremu jest praktyką rasistowską. Oczywiście takie stypendium nie jest nazwane „rasistowskim”. O wiele ładniejszą nazwą jest np. „stypendium wyrównywania szans”. Pamiętajmy o tym, że siły zła są mistrzami oszustwa, manipulacji i „troskliwego” prowadzenia do piekła. Praktyka przyznawania murzynom dobrych ocen, mimo, że na nie nie zasłużyli to również rasizm. Jest ona wyrazem przekonania, że osoba pochodzenia afrykańskiego jest gorsza i głupsza, dlatego zasługuje na specjalną troskę. Wielu konserwatywnych czarnoskórych w USA stanowczo sprzeciwia się takiej poniżającej praktyce.

Jeśli nie jesteś pewien, czy jesteś rasistą to zrób prosty eksperyment - przypomnij sobie jak zareagowałeś na film na Facebooku pokazujący białego policjanta przyciskającego kolanem szyję murzyna i porównaj to ze swoją reakcją na widok grupy czarnoskórych chłopców maltretujących białą właścicielkę sklepu próbującą powstrzymać ich od zdewastowania jej własności. Przypomnij sobie jaka opinia formowała się odruchowo w Twoim umyśle o znajomych publikujących te filmy. Czy ten pierwszy był odważnym bojownikiem o równe traktowanie wszystkich ras a drugi - pewnie jakimś narodowcem i rasistą? Czy choć przez chwilę ogarnęło Cię współczucie dla przyjmującej cios za ciosem białej kobiety? Czy choć na moment opanował Cię słuszny gniew na widok niesprawiedliwości - taki jaki odczuwał Jezus w Świątyni czy Kapitan Moroni z powodu złych decyzji swojego rządu?

Przyjmowanie do wiadomości prawdy, udowodnionych faktów, np. o znacznie przeważającej liczbie czarnoskórych w amerykańskich więzieniach nie jest rasizmem. Stwierdzenie, że murzyni generalnie lepiej grają w koszykówkę, a gorzej im idzie np. w szachach nie jest rasizmem, bo to prawda. Ale założenie, że biały mężczyzna z pewnością nie potrafi wysoko skakać a czarny na pewno nie da sobie rady na studiach już zaczyna pachnieć rasizmem.

Tydzień temu obecny prorok opublikował w mediach społecznościowych wezwanie do „porzucenia uprzedzonej postawy wobec jakiejkolwiek grupy dzieci Boga”. „Jakiejkolwiek” jasno oznacza, że nie chodzi tylko o murzynów. Biali, zdrowi seksualnie mężczyźni to również grupa dzieci Boga niezasługująca na uprzedzenia. Policjanci to także dzieci Boga. Właściciele sklepów to również dzieci Boga. Dalej Prezydent Nelson napisał, że akty plądrowania sklepów i niszczenia własności publicznej i prywatnej nie mogą być tolerowane. Myślę, że mogę tu bezpiecznie dodać, że bez względu na to, czy dokonywane są przez białoskórych czy czarnoskórych. Zakończę słowami proroka:

„Jedno zło nigdy nie było pokonane innym złem.”

sobota, 16 maja 2020

Neficcy włodarze - wzór dla współczesnych prezydentów, część 2 - Król Beniamin

Pamięć o królu i proroku Nefim celebrowano, między innymi, praktyką nazywania poszczególnych królów jego imieniem. „I panujący po nim królowie byli nazywani przez lud: Nefi II, Nefi III i tak dalej...” (Jakub 1:11).

W ciągu czterystu lat po śmierci Nefiego praktyki tej, z niewiadomych przyczyn, zaniechano. W Księdze Omniego czytamy o królu Mosjaszu oraz dziedziczącym po nim tron - Beniaminie (jest również taka ewentualność, że nadal królowie nazywani byli „Nefimi”, tak jak w starożytnym Rzymie królowie nazywani byli „Cezarami”, a tylko Mormon o tym nie wspominał).



Do tej pory linia królów i linia proroków przebiegały oddzielnie. Prorok Amaleki jednak, „nie mając potomstwa i wiedząc, że król Beniamin jest sprawiedliwym człowiekiem przed Panem” (w. 25) jemu właśnie przekazał święte kroniki. Nadzór nad państwem jak również przewodniczenie Kościołowi znowu były odpowiedzialnością jednego człowieka.



Benjamina znamy głównie z nieporównywalnego z żadnym innym kazania na wieży przy Świątyni. Zanim jednak Beniamin zyskał zaufanie, a więc również uwagę Nefitów, swoją postawą i postępowaniem udowodnił, że jego jedynym pragnieniem było służenie Bogu i swemu ludowi.

Długo przed kazaniem zdobył uznanie z powodu przynajmniej dwóch niemałych osiągnięć: zwycięskiej wojny z wrogim najeźdźcą oraz zwycięskiej wojny z kłamstwem - modnymi filozofiami i trendami.

Beniamin poprowadził Nefitów na zwycięską wojnę przeciwko Lamanitom. Kronikarz Amaleki napisał: „I oto, widziałem, w dniach króla Beniamina, ciężką wojnę i wielki rozlew krwi pomiędzy Nefitami a Lamanitami. Jednak oto Nefici zdobyli znaczną przewagę nad nimi, tak że król Beniamin wyparł ich z ziemi zarahemlskiej” (Omni 1:24). Z zapisów późniejszego kronikarza - Mormona - dowiadujemy się, że wojna z Lamanitami miała charakter obronny („armie Lamanitów przyszły z ziemi nefickiej, aby walczyć z [...] ludem [króla Beniamina]”. Wspomniał też, że król „sam walczył z nimi; i walczył siłą własnego ramienia, mieczem Labana” (Słowa Mormona 1:13).

Zakończenie wojny nie przywróciło jeszcze prawdziwego pokoju. Rozpoczęło się nowe wyzwanie - rozłam w Kościele. Zaczęto głosić fałszywe doktryny i filozofie. Pojawili się „fałszywi Chrystusowie” (w. 15), oraz „fałszywi prorocy i fałszywi kaznodzieje, i nauczyciele” (w. 16). Ich nauki były niewątpliwie przekonujące, bo „po wielu sporach [...] wielu odstąpiło do Lamanitów” (w. 16). Kim jest „fałszywy Chrystus”. To oczywiście, inaczej mówiąc „antychryst” o którym, m.in. pisał Jan w Objawieniu. To człowiek lub grupa ludzi twierdząca, że on, nie prawdziwy Chrystus, posiadają prawdy potrzebne do zapewnienia swoim naśladowcom spokój ducha lub/i zbawienie po śmierci. W obecnych czasach przykładami antychrystów są ludzie wskazujący na takie źródła zbawienia jak fałszywe i niezmiernie niebezpieczne filozofie socjalizmu, komunizmu, gender i wiele innych, np. zachęcających do rozwiązłości seksualnej a nawet sodomy jako aktu niemal duchowego wyzwolenia od przestarzałych schematów.

Jak dzisiaj poradziłby sobie Beniamin z takimi „postępowymi” krzykaczami i aktywistami próbującymi w imię „sprawiedliwości społecznej” i równości pozbawić wolności wszystkich, którzy się z nimi nie zgadzają? Sam pewnie niewiele by zdziałał. Z pomocą jednak „świętych proroków, którzy żyli pośród jego ludu” (w. 16), „świętych mężów, którzy głosili słowo Boże z mocą i upoważnieniem; i czynili to z wielką surowością ze względu na hardość tego ludu” (w. 17) - ukarano fałszywych nauczycieli. Jak to ujął Mormon: „zamknięto im usta” (w. 15). Nie znamy szczegółów, nie wiemy jakie fałszywe nauki głosili tamci fałszywi nauczyciele. Nie wiemy nawet w jaki sposób zmuszeni byli do milczenia. Ale wiemy, że „wszyscy oni zostali ukarani według swych przestępstw” (w. 16).

Odstępstwo zostało zażegnane. Wraz z wiernymi i natchnionymi posiadaczami kapłaństwa „król Beniamin, pracując ze wszystkich sił swego ciała i zdolnością całej swojej duszy, jak również z pomocą proroków, jeszcze raz ustanowił pokój na ziemi.” (w. 18) Pokojem tym Nefici cieszyli się przez resztę dni Beniamina (Mosjasz 1:1).



Wiele możemy się dowiedzieć o charakterze Beniamina. Uczył on swoich synów szacunku do pism świętych. Mówił im, że bez świętych kronik „nasi ojcowie zmarnieliby w niewierze i stalibyśmy się podobni do naszych braci, Lamanitów, którzy nic nie wiedzą o tych sprawach...” (w. 5).

Po krwawej wojnie z Lamanitami, bardzo znaczące jest użycie pod ich adresem tytułu „nasi bracia”. Pomimo ich agresji i moralnego upadku, Beniamin niejako ich usprawiedliwiał. Twierdził, że odrzucali oni prawdę z powodu „tradycji swych ojców” (w. 5) (czyli Lamana i Lemuela). Podkreślił nawet, że gdyby Nefici nie posiadali pism świętych, staliby się do nich podobni. Te dwa wrogie narody różniły więc tylko ich tradycje i dostęp do objawień.

Z tego wręcz szokującego, jeśli się nad tym głęboko zastanowić, postawienia znaku równości między dzikimi Lamanitami a cywilizowanymi Nefitami można też wysnuć bardzo ważny wniosek. Nieprawdą jest, że nie ma znaczenia kto nami rządzi i jakie panują w naszym kraju prawa i zwyczaje. Nasz dobrobyt, zarówno doczesny, jak i duchowy połączony jest z naszą władzą silnym węzłem zależności. Nic więc dziwnego, że syn Beniamina, Mosjasz, ostrzegał:


„Albowiem do jak wielkiej niegodziwości może doprowadzić jeden niegodziwy król, zaiste, do jak wielkiego zniszczenia!” (Mosjasz 29:17)

Tuż przed swoją śmiercią Beniamin z
aprosił swój lud do wysłuchania jego kazania na specjalnie zbudowanej do tego celu wieży przy Świątyni. Jego przemówienie było wręcz cudowne. Efekt jaki wywarło na Nefitach oraz nadal wywiera na milionach ludzi na całym świecie w naszych czasach jest ogromne. Wspomnę tylko jego słowa odnoszące się do własnej osoby (bo o nim jest ta część tegoż artykułu).

Swoje kazanie na wieży Beniamin rozpoczyna od zapewnienia, że nie przykazał się zgromadzić „abyście bali się mnie albo abyście myśleli, że ja sam jestem kimś więcej niż śmiertelnym człowiekiem” (Mosjasz 2:10). Dalej zapewnił ich: „...jestem jak wy, poddany wszelkim słabościom ciała i umysłu...” (w. 11). Beniamin traktował swoją pozycję władzy jako możliwość do służenia bliźnim, „abym służył wam całą mocą, umysłem i siłą, które mi Pan dał” (w. 11).

Przypomniał też Nefitom, że nie wykorzystywał swojej pozycji do okradania swoich rodaków. „Mówię wam, że pozwolono mi przeżyć moje dni w służbie wam, nawet aż do tego czasu, i nie żądałem waszego złota ani srebra, ani żadnych bogactw;” (w. 12). Pomimo swej władzy król Beniamin żył „... z pracy własnych rąk, aby wam służyć i abyście nie byli obciążeni podatkami...” (w. 14). Kontynuował więc praktykę ustaloną cztery wieki wcześniej przez króla Nefiego I. Słowo „podatki” nie zniknęło jednak z nefickiego słownika. Można z tego wywnioskować, że podatki pobierano albo przez niektórych przynajmniej królów Nefitów albo przez królów lamanickich.

Ilu królów, prezydentów i premierów a nawet lokalnych włodarzy mogłoby wypowiedzieć podobne słowa podczas kończącego swoje kadencje przemówienia? Niewielu władców w historii ludzkości rozumiało czy rozumie zasadę, którą kierował się Bieniamin: „...gdy służycie swoim bliźnim, zaprawdę, służycie Swemu Bogu.” (w. 17)

Beniamin nie był w żadnej mierze słabym królem. Poważnie traktował władzę i odpowiedzialność za zapewnienie swojemu narodowi prawa do wolności i wszelkich swobód, z wyjątkiem tylko swobody do odbierania wolności innym. 

„Ani też nie pozwoliłem, aby wtrącano was do lochów lub abyście czynili siebie nawzajem niewolnikami, ani abyście mordowali czy rabowali, czy kradli, czy popełniali cudzołóstwo; ani też nie pozwoliłem, abyście popełniali jakąkolwiek niegodziwość...” (w. 13)